Reklama

"Intensywne psychodeliczne doznanie"


"Push The Button" to tytuł piątej płyty angielskiego duetu The Chemical Brothers, który tworzą Tom Rowland i Ed Simmons. Grupa założona została jeszcze w 1989 roku w Manchesterze i jest odpowiedzialna w dużej mierze za erupcję popularności muzyki tanecznej w latach 90. Można powiedzieć, że to właśnie dzięki "Chemicznym braciom" dance przeszedł z podziemia na wielkie stadiony i pojawił się w komercyjnych rozgłośniach radiowych i telewizyjnych.

Udziału The Chemical Brothers w tym procesie nie da się przecenić. Podobnie nie można było nie zauważyć, że z płyty na płytę inwencja twórcza Eda i Toma traciła na sile. Wydana w 2002 roku płyta "Come With Us", mimo udziału wielu znamienitych gości (Beth Orton, Richard Ashcroft), został dosłownie zmiażdżony przez krytykę. Dlatego wydany rok później album z utworami wydanymi wcześniej na singlach wydał się oczywistym zakończeniem historii The Chemical Brothers.

Reklama

Okazało się jednak, że duet miał całkowicie inną wizję swej kariery i na początku 2005 roku powrócił z premierowym materiałem. Na płycie "Push The Button", która w opinii muzyków jest ich najdoskonalszym dziełem, oczywiście nie zabrakło licznych gości, jak Q-Tip (A Tribe Called Quest), Tim Burgess (The Charlatans) czy Anwar Superstar, brat Mos Defa. O nich, o nieudanych sesjach, remiksowaniu muzyki innych wykonawców, i artystycznych założeniach The Chemical Brothers, opowiadają Ed i Tom.

Czy po wydaniu kompilacji "Singles 93-03" nie czujecie się tak, jakbyście zaczynali wszystko od nowa?

Ed: Nie, ponieważ wciąż w pewien sposób czujemy się związani z muzyką, która powstała przed wydaniem składanki. W 2003 roku obchodziliśmy dziesięciolecie istnienia, a to dużo czasu jak na zespół. Gdy wydaliśmy "Singles 93-03", wiele osób sądziło, że to nasz pożegnalny album. Bo takie kompilacje często widziane są właśnie w ten sposób.

A my w tym czasie już pracowaliśmy nad kolejną płytą i byliśmy naprawdę podekscytowani nowymi kompozycjami. Wiedzieliśmy, że wciąż jest przed nami przyszłość.

Jak długo zajęło wam nagrywanie nowej płyty?

Tom: "Come With Us" ukazała się w 2002 roku. Później dużo koncertowaliśmy. A nagrania rozpoczęły się w 2003 roku, czyli całość zajęła nam w sumie około dwóch lat.

Czym różni się ten album od poprzednich?

Tom: Kiedy nagrywamy płyty, nie chcemy zniszczyć tego wszystkiego, na czym opiera się nasz zespół. Chcieliśmy, aby nasza grupa brzmiała naturalnie i chcieliśmy czuć muzykę. Tak mamy zamiar pracować. Podczas nagrywania płyt zawsze próbujemy czegoś nowego. Chcieliśmy unowocześnić i uzyskać nowe brzmienie, nowy feeling. To jest nasze zespołowe założenie.

I za każdym razem, kiedy nagrywamy płytę, istnieje ciśnienie, aby nagrać coś świeżego, ożywczego i innego. I tak samo było podczas nagrywania "Push The Button". Wydanie kompilacji singli naprawdę nam pomogło, ponieważ zaczęliśmy myśleć o naszej muzyce, z której jesteśmy bardzo dumni i którą kochamy. Właśnie to nas natchnęło do nagrania klasycznej płyty Chemical Brothers.

Czyli wasza innowacyjność jest w pewnym sensie waszym przekleństwem?

Tom: Nie nazwałbym tego przekleństwem. Po prostu potrzebujemy być podekscytowani muzyką, którą tworzymy. I mieć takie ambicje podczas nagrywania piątej płyty, by czuć świeżość nowych kompozycji, to dobra rzecz. To powód, dla którego chce się tworzyć muzykę i dla którego codziennie przychodzimy do studia - próbujemy i robimy to.

Opowiedzcie kilka słów o nowych utworach. Pierwszym singlem jest "Galvanize" ["Elektryzować" - przyp. red.]. Jak mam rozumieć tytuł: jako "zbyt podekscytowany" czy dosłownie?

Ed: I tak, i tak (śmiech). To jest sygnał i wyraźne rozpoczęcie albumu. Pojechaliśmy do Nowego Jorku i spotkaliśmy się z Q-Tipem. A słowo "galvanize" usłyszeliśmy właśnie od niego. I spodobało nam się bardzo. A on wokół tego słowa napisał cały tekst.

Jak pracowało wam się z Q-Tipem?

Ed: Świetnie, to super koleś. Na początku było trudno, bo nie wiedzieliśmy, jakie będą efekty. Q-Tip to z jednej strony osoba, której w ogóle nie znaliśmy, a z drugiej strony ktoś, kogo bardzo podziwiamy. Gdy się spotkaliśmy, początkowo wyglądało to kiepsko. Ale później się rozgrzał i po kilku godzinach wszystko poszło szybko i łatwo.

Czy czujecie się już pewnie podczas współpracy z innymi artystami?

Tom: Bywa różnie. Na przykład pracując z Timem [Burgessem, wokalistą The Charlatans - przyp. red.], było bardzo łatwo i przyjemnie. Po prostu przyszedł do studia i zaczęliśmy sobie grać. Ale często zdarza się tak - a właśnie podczas nagrywania nowej płyty tak się działo - że pracujemy z osobami, z którymi niekoniecznie się przyjaźnimy, a które po prostu poznaliśmy na jakiś imprezach. I jak powiedział Ed, wyłamaliśmy się z naszego zwyczaju zapraszania współpracowników do naszego studia.

Tak właśnie było z Q-Tipem - polecieliśmy do Nowego Jorku. A to jest trochę przytłaczające. Masz kilka godzin, by nagrać wszystko. Ale z drugiej strony to jest potrzebne, powoduje, że płyta staje się wyjątkowa. I kiedy on zaczął mówić słowo "galvanize", nie mogliśmy uwierzyć, że nikt jeszcze nie nazwał tak piosenki. To przecież idealny tytuł! Silne, gorące słowo!

Ed: Poza tym Q-Tip wymawia je w szczególny sposób i świetnie to brzmi.

Teledysk do "Galvanize" kręcony był w Hiszpanii i ma coś wspólnego z "krumpingiem" - co to jest?

Ed:To słowo pochodzi z dokumentalnego filmu o gangu z Compton, który zamiast walczyć, wolał rywalizować na taniec, "wytańczyć" przeciwnika. W czasie takich "wytańczeń" kolesie przebierali się właśnie w stroje klaunów i tańczyli w specyficzny sposób. To raczej były baletowe figury, coś w stylu "West Side Story".

Ale nam najbardziej spodobał się pomysł z maskami klaunów. My sami mamy w sobie coś z klaunów w naszym wyglądzie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób nie gryzie się to z koncepcją Chemical Brothers! Dlatego wydało nam się to fajnym pomysłem i postanowiliśmy wykorzystać to w naszym teledysku.

Tom: Dodatkowo jeszcze koleś, z którym pracowaliśmy, nad oprawą wizualną koncertów - Adam Smith - wyreżyserował klip. I on ma zdecydowanie obsesję na punkcie klaunów. To musi być jakieś głęboko traumatyczne przeżycie, w którym główną rolę odgrywają właśnie klauny (śmiech).

Możliwe, przecież wyglądają dosyć strasznie.

Tom: Tak, zwłaszcza kiedy mają kilka metrów na ekranie i szepczą: "Teraz jesteście moje, dzieci" (śmiech).

Wspomnieliście Tima Burgessa z Charlatans. Zaśpiewał w utworze "Boxer".

Ed: "The Boxer" to prawdopodobnie najstarszy numer, jaki znalazł się na "Push The Button". Pamiętam, że w studiu pracowaliśmy nad bębnami do tej kompozycji, a Tom chodził i cały czas śpiewał. Tim jest naszym najlepszym kumplem ze wszystkich osób, z którymi do tej pory współpracowaliśmy. Jeśli jest w Londynie, to zazwyczaj wyskakujemy wspólnie na drinka. A gdy my odwiedzamy Los Angeles, zawsze pojawia się na naszych koncertach.

"The Boxer" miał już zarys refrenu i poprosiliśmy Tima, by wokół niego napisał cały tekst. Pracowaliśmy razem, było bardzo przyjemnie, a efekty okazały się wspaniałe. Jak to zawsze bywa, gdy razem nagrywamy. W tej piosence Tim zaśpiewał całkowicie inaczej, niż to robi na płytach Charlatans. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że mogliśmy z nim pracować.

W "Believe" zaśpiewał natomiast Kelle Okereke z Bloc Party.

Tom: Nad tym numerem pracowaliśmy przez długi czas. Zawsze widzieliśmy go właśnie jako utwór z wokalem. Problemem był tylko dobór odpowiedniej osoby, bo chcieliśmy, żeby wszystko zabrzmiało bardzo naturalnie. Zaprosiliśmy go do studia, ponieważ bardzo spodobała nam się EP-ka Bloc Party. A Kelle wydał nam się osobą z dobrym głosem i mocną osobowością. Chcieliśmy zobaczyć, jak to będzie wyglądało w studiu.

Okazało się, że piosenka zmieniła swój pierwotny kształt. Kelle stanął przy mikrofonie i zaczął śpiewać słowa, które sobie wcześniej przygotował. Dodatkowo dorzucił jeszcze bity. A to jest to, co bardzo lubimy. Proces współpracy z innymi ludźmi - oni dają coś swojego, my dorzucamy własny materiał i powstaje coś ekscytującego. A on miał w swoim głosie ogień, który ogrzał cały numer.

Zmieniliśmy "Believe" znacząco, właściwie można powiedzieć, że ten utwór powstał od nowa w studiu.

A co się dzieje, gdy wkładacie dużo energii i czasu w jakąś współpracę, na przykład lecicie do Nowego Jorku, jak to było w przypadku Q-Tipa, i cała akcja nie przynosi zadowalających efektów?

Tom: Oczywiście, to jest pewien problem i wiąże się z tym stres. Niektórzy mogą po prostu mieć zły dzień. Może zdarzyć się wiele rzeczy - tak to wygląda, gdy pracujesz w studiu nad pomysłami i chcesz, by dało efekty. Możesz mieć pomysł, ale zrealizowanie go jest trudnym procesem. Tak, to jest wyzwanie.

Mógł przyjść tego dnia do nas i powiedzieć, że w tym momencie nie jest w stanie nic nagrać. Ale chodzi przede wszystkim o stworzenie uczucia podekscytowania. Później wszystko może się udać.

Czy zdarza się, że po nieudanej sesji ludzie wracają do was i nagrywacie jeszcze raz?

Ed: Zazwyczaj tak właśnie jest. Wpadną na jakiś nowy pomysł i wracają kilka dni później. I robimy coś całkowicie innego. Ale to zależy od danej osoby.

Czytałem, że zaproszeni przez was wykonawcy często nie wiedzą, czego mają się spodziewać.

Tom: Wolelibyśmy, żeby przemyśleli to, co chcą nam zaprezentować. Ale to wszystko się zmienia. Możesz mieć koncepcję, jak ma wyglądać utwór, a w studiu podczas nagrywania wszystko się zmieni. To jest bardzo ekscytujące. A jak dopisze szczęście, efekt okazuje się przerastać twoje oczekiwania.

Powiedzieliście, że kilka piosenek powstało jakiś czas temu. Czy to nie dziwne uczucie prezentować je ludziom jako coś nowego?

Tom: Nawet jeśli nagraliśmy je rok, czy nawet dwa lata temu, to tak naprawdę kończymy je na kilka miesięcy przed wydaniem płyty. Dokonaliśmy masteringu i nadaliśmy naszej płycie ostateczny kształt całkiem niedawno. Dlatego wszystko brzmi świeżo, mimo że pracowaliśmy nad materiałem przez długi czas.

Prezentowaliście nowe utwory podczas waszych występów na żywo. Jak reagowała na nie publiczność, jakie miały przyjęcie?

Ed: Dobre, naprawdę dobre. Zagraliśmy "Surface To Air", ostatni kawałek z płyty, i "Come Inside". Wydaje się, że elektroniczna muzyka nie musi być osłuchana przez publiczność, by mogła się ona dobrze przy niej bawić. Wiesz, idziesz do klubu i nie spodziewasz się, że usłyszysz znaną ci muzykę. Musi w niej być tylko coś takiego, co wywoła twoją reakcję i wpadnie ci w ucho. Spowoduje, że zaczniesz się dobrze bawić, tańczyć, zainteresuje cię. Mimo że słyszysz ją po raz pierwszy.

Zatem gdybyśmy nie wywołali wśród publiczności takiej reakcji na nasze nowe utwory, bylibyśmy zmartwieni.

Tom: Naprawdę wiele to dla nas znaczyło, gdy kończyliśmy prace nad albumem. Ludzie pokazali nam, że wciąż czują naszą muzykę. Możemy zagrać koncert i ludzie bawią się przy naszej muzyce. Ta świadomość naprawdę dodała nam sił. Prezentowanie kompozycji na żywo scementował proces nagrywania, zwłaszcza że siedzieliśmy w studiu blisko półtora roku. Dało nam to niezłego kopa i poczuliśmy się, jakby to były nasze pierwsze koncerty.

Cały album brzmi bardziej nerwowo od waszych poprzednich produkcji. Czy oznacza to, że wy również staliście się tacy?

Ed: Nie wydaje mi się, żebyśmy stali się bardziej nerwowi jako ludzie. Myślę, że jesteśmy w miarę zadowoleni. Płyty, które nagraliśmy w latach 90., były bardziej dziwaczne, wymyślne i odzwierciedlały tamte czasy. Ludziom może nie żyło się łatwo, ale panował wtedy klimat lekko dekadencki. A tego teraz już nie ma.

Zatem wymyślna, psychodeliczna, szalona muzyka, którą wiele osób przypisywało do Chemical Brothers, za bardzo nie pasuje do teraźniejszości, która jest surowa. Za każdym razem, kiedy włączasz wiadomości, docierają do ciebie smutne informacje. Po prostu nie mogliśmy nagrać takiej płyty, jakie robiliśmy wcześniej.

Niewielu tanecznym grupom udało się przetrwać tak długo jak wam. Czy macie jakiś tajemny przepis na długowieczność?

Ed: Nam to się po prostu podoba, staramy się zawsze robić dobrą muzykę, nie chcemy się wypalić, jesteśmy dumni z naszych osiągnięć, a każda krytyka jest dla nas bodźcem do jeszcze intensywniejszej pracy. Z wszystkiego, co wydajemy, jesteśmy zadowoleni i podekscytowani, ale chcemy być jeszcze lepsi i to trzyma nas przy życiu.

Nie chcemy usłyszeć od nikogo, że powinniśmy przestać nagrywać. Mamy dużo satysfakcji z naszej pracy i staramy się robić wszystko, by tak dalej było. To chyba nie jest jakaś tajemnica.

Od dłuższego czasu nie zrobiliście żadnego remiksu. Czy planujecie zająć się tym ponownie?

Ed: Ostatnio zremiksowaliśmy "Slow" Kylie Minogue, co sprawiło nam wiele przyjemności. Ale przez ostatnie kilka lat rzeczywiście robiliśmy jeden remiks rocznie. To musi być jakaś niespodziewana propozycja, która wyda nam się ciekawa i wtedy bierzemy się za numer. A w 2004 roku nie pojawiło się nic interesującego.

To nie nasza świadoma decyzja, że porzuciliśmy remiksy. Po prostu byliśmy konkretnie zajęci nagrywaniem własnej płyty.

Tom: Dokładnie, zajęło nam to mnóstwo czasu.

Co poczuliście po usłyszeniu ostatecznej wersji "Push The Button"??

Ed: Poczuliśmy się rozwaleni. To było dziwne, ponieważ napisaliśmy utwory, ale z częścią z nich zmagaliśmy się do końca, by nadać im odpowiedni kształt. Później mieliśmy problemy przy ustalaniu kolejności numerów na płycie - czuliśmy, że możemy uczynić tych 11 kawałków czymś więcej, niż tylko jedenastoma kompozycjami. Na przykład płyta "Come With Us" zawiera wspaniałą muzykę, ale nie przekonuje jako całość, jak nasze inne płyty. Dlatego długo pracowaliśmy nad kolejnością utworów na płycie.

Później nie słuchaliśmy jej przez kilka dni. Postanowiliśmy zaprosić naszych znajomych, wypić kilka kieliszków wina i zaprezentować im całość. To było oszałamiające i bardzo podniecające doświadczenie. I wydaje mi się, że Tom także przekonał się co do klasy tej płyty. "Push The Button" to wspaniały album, chociaż ja również miałem chwile zwątpienia. Ale później stwierdziłem, że brzmi niesamowicie i jest nasza najlepszą płytą. A to jest osiągnięcie jak na piąty album.

Wydaje mi się, że wykonawcy z płyty na płytę stają się coraz gorsi. To dosyć powszechne, że zaczyna się z wysokiego pułapu, a później nie jest już tak dobrze. Zatem uczucie, że twój piąty album jest najlepszy, to naprawdę wspaniała sprawa.

Przy nagrywaniu którego utworu mieliście najwięcej zabawy?

Ed: Pobyt w Nowym Jorku to coś, co zapadło nam w pamięć. Zawsze najlepiej czujemy się u siebie, więc wyjazd był jakąś odmianą i w pewnym sensie wyzwaniem. Ale nagrywanie z prawdziwą legendą, jaką jest Q-Tip, to jest to. Spotkanie z Magic Numbers było też fantastyczne, to naprawdę przemili ludzie, zresztą jak wszyscy nasi współpracownicy.

Byłoby o wiele inaczej, gdybyśmy nie mieli okazji pracować z prawdziwą gwiazdą, jaką bez wątpienia jest Q-Tip. Bo Magic Numbers, Kelle z Bloc Party, Anna Lynne i Anwar Superstar to początkujący artyści, którzy wnieśli dużo dynamiki do studia.

Fatboy Slim powiedział, że każdy występ Chemical Brothers to nowe doświadczenie. Czego tym razem mogą spodziewać się fani po waszych koncertach?

Tom: Ostatnie występy w lecie 2004 były bardzo ekscytujące, zwłaszcza że nie graliśmy na żywo od wieków. Dodatkowo zaprezentowaliśmy kilka nowych numerów, co tylko nas naładowało. Jeżeli masz muzykę, w którą naprawdę wierzysz, prezentowanie jej ludziom jest naprawdę wspaniałym uczuciem. Adam Smith, który stworzył oprawę wizualną, odwalił kawał dobrej roboty. Podobnie jak cała ekipa. Wszyscy stają się coraz lepsi i my również. Teraz wreszcie nadszedł moment, kiedy możemy zrealizować wszystkie pomysły.

Naprawdę rewelacyjnie było zagrać na festiwalu w Benicassim jako główna gwiazda i później zagrać tak samo na Fuji Rock. Próbujemy i staramy się przekazać ludziom intensywne psychodeliczne doznanie. Występując używamy tych samych instrumentów, które posłużyły nam do nagrania płyty. Nie będziemy przepraszać za to, że używamy elektroniki na scenie, bo przecież tak się robi elektroniczną muzykę. A nam to dalej bardzo się podoba mimo, że występujemy już długo.

Czy lubicie podróżować w czasie trasy koncertowej?

Tom: To zazwyczaj jest ekscytujące przeżycie, poznajesz nowych interesujących ludzi. Ale dla mnie pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślę po zagraniu koncertu, jest dom. To takie uczucie... Kiedy masz 19 lat czy coś koło tego, wtedy to jest bardziej podniecające, robi większe wrażenie.

My wciąż jesteśmy w uprzywilejowanym położeniu. Gramy koncerty w różnych miejscach. Ale często po występie chcę od razu jechać do domu, a nie tkwić w hotelowym pokoju przez kilka dni i czekać na samolot do Anglii.

Gdzie najbardziej lubicie jeździć?

Ed: Do Japonii, zawsze świetnie się tam bawimy. Publiczność jest tam wspaniała, zwraca specjalną uwagę na efekty wizualne podczas koncertów, na grafikę płyt i teledyski. To naprawdę dla nas przyjemne uczucie, nagroda, że zostajemy docenieni za coś, w co włożyliśmy dużo pracy.

Lubię również Hiszpanię. Tam jestem często zaskakiwany pozytywnie. Kiedy patrzę na rozpiskę koncertów to myślę, że nie mam ochoty grać w tych miastach. A później okazuje się, że koncert jest fantastyczny, a po nim świetna impreza. To są niespodzianki, które mobilizują cię do działania.

Jakie to uczucie być obecnie w Chemical Brothers?

Ed: Jesteśmy bardzo podekscytowani nowa płytą i zbliżającą się trasą koncertową.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów wytwórni Pomaton-EMI)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: doznania | Tom | publiczność | nagrania | utwory | śmiech | party | studia | uczucie | push
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy