Reklama

"Gramy to, co lubimy"

Trzecia płyta wydana! Jak z samopoczuciem? Trzeba przyznać, że dość szybko uwinęliście się ze wszystkim, nie tylko nagraniami, ale i całym procesem powstawania "In The Name Of Blood". Od ukazania się "Art Of Lying" minął nieco ponad rok. Jak widać, idziecie za ciosem, nie kalkulujecie. Jest ciśnienie, są pomysły, trzeba działać. Dobrze rozszyfrowuję wasz sposób myślenia i działania?

Dokładnie tak. Trzeba działać! Płyta już jest na rynku i to najważniejsze. Czekamy na recenzje i odczucia fanów. Mam szczerą nadzieję że będzie dobrze.

Reklama

Nadrzędny cel, który chcieliście tym razem osiągnąć? Naczelna idea przyświecająca tworzeniu "In The Name Of Blood"? A może obyło się bez jakiegokolwiek planowania?

Zespół musi być w ciągłym ruchu. Musiała więc być płyta, która mam nadzieje udowodni, że zespół żyje i ma się dobrze. Jest polityczne przesłanie, jest thrash metal, jest nowy nabytek w zespole i będą koncerty. Czego chcieć więcej?

Choć nadal czerpiecie z dziedzictwa thrashowych tuzów z Bay Area, "In The Name Of Blood" okazuje się być materiałem nowocześnie ciężkim (np. "Diminished Responsibility"). Brzmienie uległo pewnemu przeobrażeniu, jednak zachowaliście znane wam przymioty. Wydaje się, że album jest niejako zespoleniem odwiecznej miłości do klasycznego thrashu z chęcią wymknięcia się ramom stereotypu. Na metal patrzycie dość szeroko. Jak to postrzegasz?

Nie chcieliśmy zrobić kalki "Art Of Lying", więc kilka rzeczy musiało pojawić się nowych. Może nawet nie tyle nowych, co są to rozwinięcia pomysłów z poprzedniczki. To cały czas energetyczny i ciężki thrash metal, ale chyba jest to bardziej nasz materiał. Nasz w sensie stylistyki. Zresztą od oceniania jesteście wy, a my tylko robimy to, co potrafimy najlepiej.

Na płycie bez problemu można też odnaleźć większe zróżnicowanie aranżacyjne. Jest bardziej wielowymiarowo, czego przykładem może być chociażby utwór "Vote Of No Confidence", którego rytm zaskakuje. Słowem o wiele więcej ciekawych pomysłów. No i chyba o to chodziło, racja?

Dzięki za miłe słowa. Efekt końcowy był dla nas pewnym zaskoczeniem w pozytywnym znaczeniu oczywiście. Nie napinaliśmy się, żeby nagrać najcięższą, najbardziej brutalną i najbardziej wirtuozerską płytę. Nagraliśmy materiał, na który w tym momencie było nas stać i jesteśmy zadowoleni. Jest metalowo, są solówki i dużo wokali. Jest szybko i wolno - słowem wszystko, co lubimy w muzyce próbowaliśmy umieścić na "In The Name Of Blood". Oczywiście trzymając się naszej virginsnatchowej stylistyki, którą jest thrash / death metal. Cholera, ufam, że nie zawiedliśmy.

Co ciekawe przy świeżym podejściu, podobnie jak wcześniej, taki i teraz łatwo doszukać się w waszej muzyce fascynacji, nie tyle amerykańskim thrashem, co klasycznym heavy metalem. A może chodzi po prostu o to, że klasyczny, pierwotny thrash jest tak naprawdę jego pierworodnym dzieckiem?

Zgadzam się z tobą. Wszystkie odmiany brutalnej muzyki mają swoje korzenie w hard rocku. Tym bardziej thrash metal. W przeszłości (teraz również) słuchałem mnóstwo rzeczy pokroju Deep Purple, WASP, Motörhead, Zeppelin, AC/DC, więc pewne rzeczy podświadomie gdzieś tam przenikają do naszej twórczości. Najlepszym na to dowodem jest ballada.

Całość jednak ma zdecydowanie brutalny charakter i tego będziemy się trzymać. Uważam jednak, że łupać bez sensu a łupać bardziej, nazwijmy to wykwintnie, to różnica. Wcale nie chcę powiedzieć, że to my jesteśmy wykwintni, a inni nie, bo nie o to chodzi. Chciałbym tylko, żeby słuchając naszej płyty ktoś pomyślał sobie: k**** to jest niezłe, ciężkie, ale ma charakter i swoistą rytmikę czy pewne elementy melodii. Może rozpoznawalność to dobre słowo!

Znów z wielką przyjemnością słucha się twoich wokali. Dominuje swojski ryk, ale nie zabrakło też innych barw, za co należą ci się duże brawa. Nie od dziś zresztą wiadomo, że twoje możliwości głosowe dystansują innych kolegów po fachu, i to nie tylko na krajowej scenie. Miałeś jakieś swoje założenia w tej sferze przy powstawaniu i nagrywaniu "In The Name Of Blood"? Wiadomo przecież, że wokal jest w pewnym stopniu determinowany przez muzykę.

Za brawa dziękuję, ale nie uważam się za jakiegoś wybitnego wokalistę. Mam pokorę i mnóstwo dystansu do siebie i byłbym ostatnim idiotą mówiąc, że jestem najlepszy. Wokale powstają jakby po muzyce (często w domu po próbie), a barwa to już tuż, tuż przed studiem.

Jest kilka numerów, do którym za pierwszym razem wiedziałem co i jak zaśpiewać, ale część musiałem wymyślać trochę dłużej. Jasne, że na próbach gitarzyści rzeźbią riff i pytają co i jak, aby było pod moje gardło, ale generalnie jednak lubię wymyślać rzeczy spontanicznie i pod wpływem stresu (czytaj: o dużo za późno niż powinienem). Najlepiej sam i bez pomocy osób trzecich.

Tym bardziej w studio preferuję nagrywanie wokali bez tłumu, czyli tylko ja i realizator. Tak było przy nagrywaniu tego materiału. Dopiero po nagraniu pojawiła się reszta chłopaków z zespołu i oceniała. Obyło się bez krwi i prawie wszystko zostało po mojemu (śmiech). Zresztą udaje nam się tworzyć bardzo zgrany kolektyw, więc problemów większych nie ma.

Mamy tu też swoistą balladę, i o ile pamiętam, na poprzedniej płycie również dokonaliście podobnego zabiegu. Z tego, co pamiętam lubisz się z nich tłumaczyć. Przecież nie ma z czego, bo nie ma w tym banału. A że spodoba się to jednej czy drugiej dziewczynie, to chyba dobrze? Poza tym, pewien oddech na ciężkim i szybkim albumie jest li tylko plusem, żeby nie powiedzieć uatrakcyjnieniem całości.

Nie jesteśmy zespołem który za cel ma wyrywać laski z pod stołu, ale klasycznie podchodzimy do tematu. Ballada to wręcz element historyczny w metalu i w przypadku Virgin Snatch możecie spodziewać się kontynuacji! Koniec, kropka. Więcej tłumaczyć się nie będę (śmiech).

W utworze tytułowym dostrzegam heavy / rock'n'rollowe echa, spod znaku southern / stoner rockowego grania, czy nawet Black Label Society. Czy przypadkiem jakiś Anioł (Ciemności) nie maczał w tym swoich palców?

Wiedziałem, że tak będzie (śmiech). To rzeczywiście najbardziej Aniołowy klimat, ale nasz nowy nabytek nie uczestniczył w procesie twórczym, bo nie miał na to czasu. Czas nas gonił i najważniejsze było nagrać basy. Zrobił to znakomicie i za to mu chwała! Z pewnością jednak na następnym longu Anioł odbije swoje piętno. Tego możecie być pewni! "In The Name Of Blood" jest chyba najbardziej charakterystycznym numerem z całej płyty. Zresztą jako jeden z pierwszych powstał na próbach, gdzie został ochrzczony numerem tytułowym.

A propos Anioła. Czy skaptowanie tego starego wyjadacza na swoją stronę zmieniło Virgin Snatch? W atmosferze panującej w zespole, w muzyce, spojrzeniu na nią?

Zespół poszerzył się o jeszcze jednego nałogowca, który zastąpił poprzedniego, przez co równowaga w zespole została zachowana. Atmosfera jest bardzo dobra, bo Anioł to swojski kompan i na muzyce się zna!

Jacek Hiro i Grysik raz jeszcze pokazali na co ich stać. Gitary są wyśmienite, solówki nie gorsze. Hamujesz ich nieraz w wirtuozerskich zapędach, żeby z Virgin Snatch nie wyszedł nagle Cynic czy Atheist?

Dziękuję w imieniu wioślarzy. Gitarzyści odwalili kawał dobrej roboty i jestem z nich bardzo dumny. Swoje partie wymyślili praktycznie w całości sami. W sola zbytnio się nie wtrącam, bo nie ma takiej potrzeby. To ich broszka, więc tylko czasami podsuwam jakąś melodię czy pomysł. Przez to sam nie muszę się martwić o interwencjonizm w moje aranże! Chyba że któryś z nas przegnie pałę. Deal jest prosty (śmiech).

Grafika płyty znów epatuje dziwnymi kolesiami w białych koszulach, krawatach, gangach. To jakaś awersja do yuppiszonów, korporacyjnej dominacji? Jak rozgryźć ten przekaz, również słowa?

Nie jesteśmy jakimś tam protest bandem, ale uważam, że przekaz w metalu jest bardzo istotny. Tym bardziej polityczny. Tak było na "Art Of Lying" i nie inaczej jest na nowej płycie. To, co się w tej chwili dzieje na naszej zalanej planktonem nienawiści scenie politycznej przeraża, jak sądzę nie tylko mnie. Teczki, szafa Lesiaka, bzdury o zakazie aborcji bez względu na wszystko, nagonka na elity i wielka goła dupa w postaci Samoobrony i LPR to aż nadto. Jest więc o czymś pisać i śpiewać.

Nie bójmy się mówić o rzeczach, które nas dotyczą, bo kto milczy ten przegrywa. Zawsze myślałem, że po ostatnich rządach może być tylko lepiej. Okazuje się, że się myliłem. Wyzywanie wszystkich od kretynów, podważanie autorytetów, zapinanie w kamasze i upolitycznianie wszystkiego to rzeczy, które przerabialiśmy w głębokim PRL-u. Wyścig po władzę trwa bez względu na wszystko, w imię hasła: kto nie idzie z nami ten przeciwko nam. Co za ironia losu.

Virgin Snatch zdecydowanie bliżej do kalifornijskiego thrashu, niż np. niemieckich herosów z Zagłębia Ruhry. Dlaczego właśnie tak? Przecież za Odrą takie wzorce? A wy jednak cały czas spoglądacie za ocean.

Thrash metal made in USA jest dla nas bardziej kuszący i posiadający "głębsze gardło", jeżeli wiesz o co mi chodzi. Więcej manewrów jest do wykonania. Herosi zza naszej granicy w postaci Kreator czy Destruction są w doskonałej formie i są wyznacznikiem stylu. Kocham te grupy, ale w tej stylistyce trudno by było nam zostać zauważonym, zwłaszcza teraz. Kapele, które wymieniłem są niepowtarzalne i nie chcielibyśmy ich kopiować.

Bay Area ma według mnie dużo więcej do zaoferowania w sensie pogłębiania stylu i ich łączenia, czego najlepszym dowodem jest choćby Nevermore. Grają nowoczesny thrash metal, zakorzeniony w amerykańskim graniu, czerpiąc przy okazji z lewa i prawa. To dobry kierunek .Virgin Snach chcę łączyć style, które są dla nas ważne. Thrash metal i death metal oraz pokrewne gatunki, które wyrosły na gruncie tych pierwszych. Nie ma w tym żadnej koniunktury. Jesteśmy zafascynowani muzyką i gramy to, co lubimy.

Zostając przy Zachodzie. Trudno mi uwierzyć, że nie ma tam chętnych na wydanie Virgin Snatch. Choćby takie Armageddon Music powinno was wziąć z pocałowaniem ręki. O co właściwie chodzi? Brak ciśnienia z waszej strony w tym temacie?

Oby tak się stało. Nie zapeszajmy.

Czy trudno jest być thrashową grupą w kraju nad Wisłą? Przyznasz, że thrash metalem Polska raczej nigdy nie stała.

I to jest akurat argument, który przemawia za tym, że gramy na przekór modzie! Myślę, że tylko granie, które lubisz, przynosi satysfakcje i profity. Oczywiście razem z żelazną konsekwencją.

Virgin Snatch powstał 2001 roku. Minęło pięć lat, macie na koncie trzy płyty. Jak oceniasz dotychczasową karierę waszego zespołu?

Początki były różne, bo i krajobraz był różny. Problemy ze składem, docieranie się muzyków i wreszcie deal z wydawcą. To już jednak odległa sprawa. Mamy ustabilizowany skład, solidnego wydawcę oraz ustalone priorytety. To najważniejsze.

Jak dobrze wiesz, trendy pojawiają się i znikają. Mieliśmy renesans death metalu, black metalu, grindcore etc. Ponownego boomu na thrash jednak nie było, choć od czasu do czasu pojawiają się cenne formacje w stylu np. Dew-Scented czy The Haunted. Od wydania "Reign In Blood" mija w tym roku 20 lat, a Slayer wciąż pojawia się na okładkach metalowych magazynów. Jest jeszcze kilka starych sław, ale wielkich następców jakoś brak. Masz na to swoją teorię? Thrashowego Nile nie wydać, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

Przynajmniej nikt nie zarzuca nam, że pchamy się pod modę. Fakt, thrashowego zespołu pokroju Nile w death metalu, nie ma, ale taki Exodus radzi sobie całkiem nieźle, poszerzając swoich fanów o nowe pokolenie (choć podejrzewam, że słuchają ich w większości starsi wyjadacze).

Przedstawicielem nowego spojrzenia na thrash metal jest wspomniany przeze mnie Nevermore, który jednak odbiega stylistycznie od muzy z przed lat i łączy się z pokrewnymi gatunkami. Z drugiej strony jest przecież Arch Enemy, The Haunted... Hatesphere nagrał fenomenalny, thrashowy materiał, choć to też stara liga, bo zespół powstał na barkach kolesi z Artilery.

W ogóle thrash metal ewoluował dużo bardziej niż death metal i nie wiem czy jest to zarzut czy nie. Wyjadacze: Testament, który wprawdzie na płytę każe nam czekać dość długo, ale za to cały czas jeździ, grając wspaniałe i pełne energii koncerty, Sadus również nagrał bardzo fajną, tradycyjną płytę. I mnóstwo innych, mniejszych grup.

Nie ma jednak, to prawda, kapeli, która na nowo zrewolucjonizowałaby pojęcie thrash metalu i zawładnęła sercami maniacs. Z pewnością idzie to w parze z brakiem zainteresowania większych wytwórni tym gatunkiem, który jeszcze nie dawno skazywany był przez niektóre z nich na wymarcie. Zresztą czy to thrash, black czy death metal - wszystkie te style zawsze były swojego rodzaju niszą i bardzo dobrze się czują będąc mniej lub bardziej undergroundowymi.

Oczywiście nie za cenę wszystkiego, bo każdy chciałby być zauważalny i nie da się grać za darmo, ale w zgodzie z muzyką i samym sobą. Metal to muzyka, którą tworzą muzycy i fani. Jej fenomenem jest właśnie swoiste łączenie sceny razem z nimi! Może brzmi to jak banał, ale tak to czuję.

Jaka reakcja fanów na "In The Name Of Blood" była by dla ciebie najcenniejsza, najbardziej satysfakcjonująca?

Pełne sale na sztukach, fani skandujący nazwę zespołu i wykrzykujący teksty plus wspólny moshing na scenie i pod nią. Ja jestem oldskulowcem i mi to wystarczy. Megagwiazdorstwo i białe rękawiczki to nie dla mnie. Michael Jackson by się pewnie zdziwił...

Kiedy startujecie z koncertami, które ostatnio trochę zaniedbaliście?

Wraz z nowym rokiem przeprowadzamy zmasowany atak na Polskę. Dużą trasę zaczynamy w marcu. Szczegóły wkrótce!

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lubień | USA | kierunek | Herosi | anioł | gardło | śmiech | granie | virgin | metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy