Reklama

"Dwutygodniowy ból głowy"

Jeszcze na początku roku o grupie Superpuder mało kto słyszał, ale teraz jesteście sporą gwiazdą, szczególnie w internecie, gdzie wasze piosenki biją rekordy odtworzeń. Płyta Superpudru miała nosić tytuł "Pierwsze słyszę", teraz jest "Mowa - trawa", a tak pół żartem, pół serio powinno być "the best of", lub "największe przeboje", bo przecież znajdą się na niej m.in. "Rasiak Song", "Co zrobił Janas", "Film Renaty", przeróbka Britney Spears "(Hit Me) Baby One More Time".

Myśleliśmy o tym, ale raczej powinien to być tytuł "The best of... other artists" (śmiech).

Reklama

W takim razie czemu "Mowa - trawa"? Czy teksty nie są dla was ważne?

Teksty są dla nas bardzo ważne, nawet jeśli temat jest wyjątkowo błahy. Nawet jeśli piosenka muzycznie jest świetna, ale w tekście jest jakaś skucha, to nigdy nie mówimy: "dooobra... może być", tylko tak długo będę nad nią siedział, aż wszystko się będzie zgadzało. Potrafię nawet chodzić kilka dni i myśleć nad ostateczną wersją, bo nie pasuje mi jeden wyraz.

Generalnie przyświeca nam idea żeby być z zgodzie ze sobą, cokolwiek robimy. Innymi słowy: jeśli piszemy piosenkę - żart, taką jak "Rasiak Song", to nawet jeśli jesteśmy królami obciachu i tandety, to chcemy tę koronę dzierżyć z podniesioną głową.

Każdy z nas dokłada swoją cegiełkę, w moim przypadku są to teksty. Na szczęście mam ujście dla tekstów bardziej zaangażowanych, które znalazły się w tym roku na płytach De Mono, M.A.F.I.I. i Bisquit, zatem w Superpudrze mogę sobie pozwolić na pełnię szaleństwa, "słów cięcie - gięcie".

A płytę zatytułowaliśmy "Mowa - Trawa" nie tylko ze względu na potoczne rozumienie tych słów, ale również dlatego, że trawa i mowa mają na siebie duży wpływ, o czym można się dowiedzieć w szkole, studiując biografie Hermana Hessego, Edgara Allana Poe, czy też naszych rodzimych Słowackiego, Witkacego czy Mickiewicza... A mianownikiem wspólnym jest właśnie "mowa - trawa"... A w ogóle to jesteśmy za legalizacją tej używki, bo po wódce ludzie się awanturują, a po trawie stają są leniwi i nikomu nie w głowie kłótnie i awantury... A już na pewno jesteśmy za legalizacją Superpudru (śmiech).

Płyta do sklepów trafi 11 stycznia 2007 roku, a w połowie tego miesiąca wybieracie się do Stanów Zjednoczonych, jak zatem będzie wyglądać promocja albumu z waszej strony?

Promocja z założenia, poza małymi wyjątkami, będzie wyglądała podobnie jak to miało miejsce w przypadku naszych dotychczasowych piosenek. Po prostu płytę wraz z informacją o niej wyślemy do wszystkich rozgłośni radiowych, do telewizji oraz prasy i portali internetowych. Kto będzie miał ochotę o niej napisać lub coś powiedzieć, również krytycznie, zapewne to zrobi. Oczywiście moglibyśmy zrobić to tradycyjną drogą, czyli włożyć banknoty w kopertę, ale mamy jeszcze tlącą się słabo nadzieję, że można to wszystko zrobić tym naiwnym sposobem (śmiech).

Z informacji jakie otrzymujemy na koncertach lub od dziennikarzy, oraz biorąc pod uwagę ilość ściąganych z sieci piosenek wynika, że są ludzie którzy chcieliby naszą debiutancką płytę usłyszeć. Czy rozgłośnie radiowe im to umożliwią? My możemy już tylko trzymać zaciśnięte z nadzieją kciuki...

Opowiedz o tym wyjeździe do Stanów, jak do tego doszło, że tam się wybieracie? Ponoć zagracie m.in. w Seattle, stolicy muzyki grunge.

Do wszystkiego doszło oczywiście przypadkiem. Nagraliśmy trzy kawałki po angielsku, w tym udostępnioną niedawno na stronach Interii piosenkę "Boyfriend". Kilka miesięcy temu nudząc się niemiłosiernie zacząłem wysyłać ten numer do przeróżnych miejsc w Stanach, do rozgłośni radiowych, promotorów i klubów. Byłem ciekaw jak zareagują na niego Amerykanie.

W niedługim czasie zaczęli odzywać się do nas pierwsi ludzie z pytaniami i zaproszeniami na koncert. Najbardziej oczywiście cieszymy się właśnie z występu w Seattle, bo Nirvana to nasi muzyczni bogowie. Jeśli w Polsce gra koncert jakiś zespół, to wszyscy patrzą na ręce i czepiają się tego co się nie udało "ugrać". Nirvana łączyła popowe piękno z punkową tradycją: byle z sercem i jak najgłośniej.

Jak byłem mały to połowa moich kolegów tleniła sobie włosy i każdy myślał, że to on właśnie jest Cobainem, a nie reszta tych miernych naśladowców. Na szczęście połowa z nich już wyłysiała i wszystkim przeszło. Mamy zresztą taki plan, żeby nasz wyjazd do Seattle łączył się z Kurtem Cobainem i Nirvaną, jeśli oczywiście pan konsul się nie rozmyśli i powie, że o wizach możemy zapomnieć.

Mamy zamiar oprócz teledysku nakręcić tam dokument, roboczo nazwany "śladami Cobaina". Udamy się do miejsc związanych z Kurtem, odwiedzimy jego rodzinne miasteczko, pójdziemy do sali prób oraz klubów w których grali na początku kariery, odwiedzimy wytwórnię itd. Tylko dom, w którym Cobain popełnił samobójstwo jest już zburzony, ale może i dobrze, bo na pewno sprawiałoby to wyjątkowo przygnębiające wrażenie.

Mówicie, że nie będziecie grać dla Polonii - czy nie macie zatem obaw, że tamtejsza publiczność nie będzie rozumieć o co chodzi z Rasiakiem, Janasem i Renatą Beger? Jak przełamiecie tą barierę nie tylko językową, ale też kulturową?

Troszkę kłamałem, bo Polonia gorąco namawia nas na występ i raczej ulegniemy. Ale pozostałe koncerty będą już w amerykańskich klubach, dla amerykańskiej publiczności. Przygotowaliśmy nasze wersje piosenek po angielsku, a o niektórych rzeczach będziemy im opowiadać ze sceny.

Na szczęście o dużej barierze nie ma mowy, bo kończyłem amerykańskie liceum - czy też high school, bo to brzmi bardziej trendy, i zdążyłem przesiąknąć tamtejszą kulturą. Do dziś mam wielu kumpli i odwiedzamy się kiedy tylko konsul da mi wizę (śmiech). Kilka numerów zagramy też po Polsku, bo pamiętam jakie wrażenie robiło na nich polskie "szczrzdż...." i fakt że takie dźwięki dają się zmieścić w piosence i jeszcze zrymować (śmiech).

Mieliście w planach współpracę z Jerzym Połomskim, tymczasem wyprzedził was Big Cyc. Jak na to zareagowaliście, gdy się o tym dowiedzieliście i jaka jest wasza odpowiedź?

O właśnie... tutaj mocno przysnęliśmy. Już w wakacje byliśmy zgadani z panem Jerzym na nagranie wspólnego numeru i to ja namawiałem chłopaków, żeby trzymać to w tajemnicy "żeby nie zapeszyć". Pracowaliśmy nad wersją jakiejś niezbyt znanej wersji Pana Jerzego, na jego prośbę, bo jak sam mówił: miał już dosyć "śpiewania z całą salą".

Kiedy któregoś ranka zobaczyłem w internecie wiadomość, że Big Cyc porwał nam pana Połomskiego to pomyślałem, łapiąc się za serce: "chcą mojej śmierci!!!" (śmiech). Ale znamy się z Dżej Dżejem [wokalistą i basistą Big Cyca - przyp. red.], więc mogę im życzyć tylko samych dobrych rzeczy, zatem zakląłem jeszcze tylko kilka razy siarczyście i skasowałem numer do pana Jurka.

W konkursie ogłoszonym na stronach INTERIA.PL do promocji płyty nasi użytkownicy wybrali utwór "Niby nic", można powiedzieć balladowy. Jest już gotowy klip do tego nagrania, dość taki jesienno-nostalgiczny. Możesz opowiedzieć jak wyglądała realizacja tego teledysku?

Jak zwykle pełen spontan. Skrzyknęliśmy tych znajomych, którzy nie wyjechali na święta, żeby zjawili się na uczelni i zagrali studentów. Zależało nam na prawdziwych twarzach, a nie "plastikach" znalezionych na castingu. Chcieliśmy pokazać naszą wizję szkoły przyszłości, o której tyle mówi ostatnio chociażby pan Roman. Szkoły do której uczeń zrywałby się rano z ochotą i w której czułby się dobrze...

Nauczyciela zagrał mój autentyczny profesor, Paul Wilson, który regularnie pojawia się w naszych klipach. Wcześniej grał m.in. naszego trenera w "Rasiak Song". Paul jest Anglikiem. Wcześniej myślałem, że w szkołach w Anglii panuje o wiele większy rygor, ale patrząc na to co wyprawia Paul w naszym klipie, musi być to jakiś poważny mit (śmiech).

Pojawia się w tym teledysku również Tomek Krawczyk, obecnie znany z grupy Bisquit. Mało kto wie, że występował on na początku waszej działalności w składzie Superpudra.

To prawda. Razem z Serkiem, bo tak go nazywamy, założyliśmy Superpuder. Potem Serek biegał po Warszawie i namawiał najlepszych muzyków żeby grali w nieznanym zespole, który dopiero pisał swoje pierwsze piosenki.

No i najczęściej mu się udawało, grali z nami m.in. U1 wtedy z Sistars, Artur Lipiński, bębniarz Maryli Rodowicz, czy Bartek Jakubiec, który gra teraz w orkiestrze Adama Sztaby. Do dziś nie wiem jak ich namówił... Dziś Tomek gra w Bisquit i trzymam za nich kciuki. Trzymam też w szafie "taśmę prawdy", czyli nasz dawny klip do piosenki "Tak mi źle". Kiedy już Bisquit osiągnie status gwiazdy pokażę ją światu ujawniając prawdziwą naturę Serka (śmiech).

Wyjaśnij też skąd się wzięła nazwa Superpuder, bo domyślam się, że i za tym kryje się jakaś zabawna historia.

Zabawność tej historii polega na naszym dramacie, czyli dwutygodniowym bólu głowy. Codziennie spotykaliśmy się z Tomkiem próbując wymyślić odpowiednią nazwę, co skończyło się na tym, że bolała nas głowa już po 5 minutach od momentu kiedy się zobaczyliśmy.

W końcu mieliśmy już tak dosyć wspólnych wieczorów w tej udręce, że postanowiliśmy zgodzić się na pierwszą lepszą nazwę którą wymyśli Serek. Rzucił Superpuder, my przyklasnęliśmy, a on pobiegł szczęśliwy do domu. Dobrze, że nie powiedział Tokio Hotel albo coś takiego (śmiech)...

O swojej twórczości mówicie "muzyka niepoważna", ale czy chcecie zostać na etapie zwariowanej grupy w stylu Big Cyca, czy też macie jakieś inne założenia?

Nasz plan to brak planu. Dla Big Cyca mamy pełen szacun za tyle lat bezkompromisowego grania i stawania pod prąd. To zawodowa, punk rockowa kapela.

Nam ciężko jest określić jakiego typu kapelą jesteśmy lub chcielibyśmy być. Mamy taką jazdę, że nie potrafimy się zamykać w określonym gatunku. Jednego dnia mamy ochotę nagrać szczeniacki numer jak "Rasiak Song", innego nastrojowy jak "Niby Nic", jeszcze innego coś ciężkiego z heavy metalowym riffem, a następnego coś w klimatach ska i reggae.

Zespół to wypadkowa charakterów, w przypadku naszych pokręconych osobowości nie ma szans na żaden określony wektor. Spotykamy się na próbach i gramy co chcemy, mamy nadzieję, że uda się nam taki system pracy utrzymać, co jakiś czas wyciągając z kapelusza jakąś niespodziankę.

Graliście w tym roku na festiwalu w Opolu, jakie zatem są kolejne wyzwania dla was - Sopot, Eurowizja czy coś innego?

Wszystkie z wymienionych. Postaramy się pojawić na jak największej ilości festiwali latem. No i znów fajnie byłoby coś wygrać. Skupiamy się na naszej płycie, na koncertach ją promujących, żeby nasza muzyka dotarła do jak największego grona odbiorców.

Przylgnęła do nas etykietka zespołu, który gra tylko przeróbki piosenek innych kapel. Niech tak będzie, nam to nie przeszkadza, bo traktujemy muzykę jako narzędzie do dobrej zabawy i świetnie się czujemy grając stare, odświeżone przez nas numery. A tych którzy chcą się przekonać jak brzmią nasze autorskie kawałki zapraszamy na koncerty lub do posłuchania płyty.

Największym wyzwaniem będzie dla nas jednak konsekwentna praca nad naszym brzmieniem i rozwojem. Latem mamy zamiar nagrać drugą płytę i tak aż do emerytury (śmiech).

Rozpoczął się karnawał, a wy ponoć coś szykujecie na ten czas zabawy. Uchylisz rąbka tajemnicy?

Żeby ukrócić zarzuty, że gramy znane już wcześniej numery sięgniemy po... znany już wcześniej numer (śmiech). Nie podam jeszcze tytułu, ale będzie to piosenka która uważamy za polski hit wszech czasów. Najpierw premiera klipu do "Niby Nic", a potem nasza propozycja na karnawał.

Za kilka dni sylwester, stąd też prośba o podsumowanie ostatnich 12 miesięcy - jakie były one dla was?

Pokręcone i bardzo intensywne. Najpierw nasza pierwsza piosenka, "Rasiak Song", którą nagraliśmy pierwszy raz w "łódzkim" składzie (Wojtek Łuszczykiewicz - wokal, Bartek "Budyń" Szymański - gitara, Piotrek Siadul - bas i Łukasz Chrzuszcz - perkusja), zupełnie dla jaj i bez większych planów z nią związanych zrobiła furorę w internecie i nie tylko.

Potem była kolejna, o Janasie, dalej Opole, nagroda i wyróżnienie, następnie koncert z Bloodhound Gang... No i zaraz potem kłopoty. Nie wiedzieliśmy komu zaufać i gdzie wydać płytę, namawiano nas do różnych konfiguracji. W końcu po ciągnących się w nieskończoność rozmowach i oczekiwaniu zdecydowaliśmy się nagrać i wydać płytę sami.

W międzyczasie dla rozrywki zarejestrowaliśmy "Film Renaty", a na koniec roku otrzymaliśmy nominację Radia Wawa do Odkrycia Roku. W ciągu tych 12 miesięcy poznaliśmy wiele zasad rządzących muzycznym światkiem, co czasem odbiera nam ochotę do pracy, jednak zawsze po zagraniu kilku koncertów nabieramy sił i idziemy do przodu.

Czytamy w międzyczasie biografie naszych ulubionych kapel i pocieszamy się, że wszyscy zawsze mieli pod górkę. I tylko nieliczni narzekali więcej od nas (śmiech).

A jak Superpuder spędzi zabawę sylwestrową i potem Nowy Rok? Domyślam się, że nie będzie to łatwe...

W sylwestra oczywiście gramy koncert. Zadanie o tyle karkołomne, że zaczynamy 5 minut po północy, więc nie wiem czy ktokolwiek będzie trzeźwy oprócz mnie. Czuję, że skończy się na graniu w kółko "stu lat" i "gwiazdki pomyślności". A Nowy Rok pewnie prześpimy, ale zapewne nie tylko my, więc nie mamy wyrzutów sumienia.

A czego wam życzyć na Nowy Rok?

Zdrowia, przede wszystkim zdrowia. Żebyśmy go sobie nie rujnowali. No i żebyśmy szanowali zieleń, bo czasem zapominamy. Aha, i żeby nie skończyło się jak w tym dowcipie, kiedy spotyka się dwóch muzyków:

Hej! Słyszałem, że wydałeś płytę!

No... wydałem...

I ile sprzedałeś?

No dużo.... dom... samochód... (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wojtek Łuszczykiewicz | Superpuder
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy