Dawid Grzelak: Płyta pozwoliła mi zorientować się, że nie było i nie jest wcale tak źle [WYWIAD]
Dawid Grzelak za sprawą swojego najnowszego albumu wreszcie wyszedł z backstage'u na scenę i udowadnia, że "robi to lepiej" - nie od innych, lecz od siebie samego z przeszłości. W rozmowie z Interią opowiedział o czym są intymne piosenki tworzące krążek, jak one powstawały, skąd pomysł na wyróżniający się bonusowy utwór i jakie emocje wywołuje w nim granie tego materiału na żywo.

Weronika Figiel, Interia Muzyka: Spotykamy się dziś w związku z premierą twojego najnowszego albumu. Wielkie gratulacje! Jakie emocje ci teraz towarzyszą?
Dawid Grzelak: - Jest to koktajl emocji - od radości, przez pewien rodzaj niedowierzania, aż po poczucie straty. Miałem wrażenie, że przez cały czas do czegoś dążę i czekałem na ten dzień premiery, a gdy on wreszcie nastąpił, następnego dnia obudziłem się z płytą, która ujrzała światło dzienne i nagle nie wiedziałem, co dalej. Zawsze tak jest przy premierze - nadchodzi ten konkretny dzień, godzina zero i później przez chwilę nie wiadomo co dalej, jakie ruchy teraz poczynić. Pracujesz nad czymś trzy lata i nagle to jest.
Są też oczywiście emocje, które wiążą się z radością i swego rodzaju ulgą, bo do ostatniego momentu jest we mnie zawsze stres i myśl, czy na pewno wszystko jest ok i czy ktoś w ogóle tej muzyki będzie chciał słuchać. Przez ostatnich kilka lat mojej twórczości doszedłem do wniosku, że ciężko jest czegokolwiek oczekiwać. Nauczyłem się tego, żeby nie oczekiwać niczego od siebie i od kogokolwiek. W dniu premiery po prostu płynę z nurtem.
Płyta ma wymowny tytuł - "DAWID GRZELAK DOES IT BETTER". Wierzyłeś w to stwierdzenie od zawsze?
- Pewnie wiele osób myśli, że "Dawid Grzelak does it better" (tłum. "Dawid Grzelak robi to lepiej") od innych, a tak naprawdę to "Dawid Grzelak does it better" od siebie z przeszłości. Płyta z początku miała mieć zupełnie inny tytuł, ale na przestrzeni czasu i pracy nad nią doszedłem do wniosku, że opowiada właśnie o tym, że w moich oczach zaczynam robić wszystko lepiej niż kiedyś. Chcę się intensywnie rozwijać i coraz bardziej mi na tym rozwoju zależy. Tak naprawdę o to w tym tytule chodzi.
Zacząłem wierzyć w to stwierdzenie właśnie w trakcie pracy nad płytą. Był to dla mnie silnie terapeutyczny moment, próbowałem poradzić sobie z emocjami, które nosiłem w sobie w przeszłości i które tkwiły we mnie do teraz. Nie były one łatwe, ale płyta pozwoliła mi przeżyć niektóre rzeczy jeszcze raz, spojrzeć na nie z dystansem i zorientować się, że nie było i nie jest wcale tak źle.
Przy okazji promocji albumu często wspominasz o tym, że z backstage'u wreszcie udało ci się wydostać na scenę. Próbowałeś w swoim życiu już przeróżnych zawodów, zanim dotarłeś tu, gdzie jesteś. Wyznajesz właśnie taką zasadę - żeby nigdy się nie poddawać i dążyć do celu?
- Dokładnie tak. Ja zawsze czułem i nadal czuję, że wszystkie te bardziej i mniej kręte drogi doprowadziły mnie na scenę. Przede wszystkim, niczego nie żałuję - jest takie piękne powiedzenie: "Nic nie boli tak, jak stracone szanse". Uważam, że jeśli czuję, że chcę czegoś spróbować, muszę to zrobić, chociażby po to, aby się przekonać, że to jednak nie jest to.
Bycie na scenie było wręcz moim dziecięcym marzeniem. Kiedy dorośli mnie pytali, kim chciałbym zostać w przyszłości, to zawsze odpowiadałem, że piosenkarzem.
Próbowałem już swoich sił w wielu zawodach i zawsze była branża kreatywna. Pracowałem z wieloma kreatywnymi ludźmi, nad różnorodnymi projektami. Mnogość tego wszystkiego pozwala mi teraz trochę inaczej spojrzeć na projekt, jakim jest mój album. Na przykład przy okazji utworu "NADAL" najpierw powstał scenariusz teledysku, a dopiero później napisałem tę piosenkę. Bardzo często w swojej twórczości myślę najpierw obrazem, a dopiero później dźwiękiem. Chciałbym, żeby kiedyś to się zmieniło, bo ciekawie byłoby spróbować inaczej, ale któraś półkula zawsze mi podrzuca jednak obrazki i wydaje mi się, że to już nieuniknione.
Ten album to twoje intymne wspomnienia z dawnych lat i refleksja nad przeszłością. Łatwo było ci się tak uzewnętrznić?
- Myślę, że tak... Był to przede wszystkim dla mnie bardzo terapeutyczny proces. Gdy zacząłem pracować nad płytą i zastanawiałem się, o czym ma ona opowiadać, zacząłem dochodzić do różnych wspomnień w swojej głowie. Pisałem wtedy teksty, które były o czymś trudnym w danym momencie i kiedy spojrzałem na to wszystko z dystansem, z zupełnie innej strony, okazało się, że to wszystko wcale nie było dla mnie takie złe, jak pamiętałem. To mi dało nadzieję, że kiedy znajdujemy się w jakiejś trudnej sytuacji, za kilka dni może się ona okazać zupełnie błahą sprawą.
Było łatwo, bo czułem, że ta muzyka może dać innym osobom platformę do tego, aby też odetchnąć i poczuć, że może nie jest tak źle, jak się nam wydaje, że dajemy radę i wszystko jest z nami w porządku, nawet jeśli świat sugeruje nam, że jest inaczej. To jest moja rzeczywistość, mój świat, ja w nim żyję i chcę żyć dalej, nie ma w tym nic złego - z tą myślą było mi w trakcie pracy nad płytą coraz łatwiej.
Pojawiła się jakaś piosenka-ściana, przez którą trudno było ci przejść, chociaż wiedziałeś, że musisz ją napisać?
- "Ściany" nie było, ale najtrudniejszym utworem był dla mnie "INACZEJ". To utwór, który otwiera płytę, jest najbardziej prostolinijny i "straight in your face", dlatego też był trudny. Jest syntezą wszystkiego, o czym opowiadam na albumie - mówi wprost, że zawsze czułem się inny od całego otaczającego mnie świata. Był najtrudniejszy, ale nie był "ścianą" i nie czułem, żeby w trakcie pracy takie "ściany" się pojawiały. Jeśli jednak takie były, nie zauwyżałem ich i szybko przez nie przebrnąłem.
Mamy "INACZEJ", które otwiera album i drugą balladę - "KONIEC ŚWIATA" - która tworzy pewną klamrę i zamyka cały krążek. Wybór tej piosenki był prosty?
- Tak! Ten utwór powstał już dawno temu - chyba w 2020 r. Chciałem go wtedy wydać, ale nie było ku temu dobrej okazji i cały czas czekałem, aż wyklaruje mi się w głowie projekt pod tytułem "płyta". Pamiętam, że kiedyś bardzo spontanicznie zagrałem refren tego utworu, na zakończenie koncertu na Fortach Kleparz w Krakowie. Od tamtego momentu nie mogłem się z nim już rozstać. Z czasem zrozumiałem, że "KONIEC ŚWIATA" będzie idealnym zakończeniem albumu.
Mam wrażenie, że ludzie nieustannie czekają na koniec świata i było już ich tyle, że chyba dosłownie wygraliśmy życie milion razy... Pomyślałem też o tym, że ludzie mają też swoje osobiste końce świata i to one są najtrudniejsze. Pewnie nawet teraz, gdy rozmawiamy, wielu osobom kończy się z różnych względów świat.
W moim albumie chodzi o to, żeby słuchając go wziąć głęboki oddech i zastanowić się nie nad tym, czego wokół nas nie ma, a skupić się na tym, co jest. Docenić to, co mamy, a nie myśleć o tym, czego nie, żeby nie budować w sobie niepotrzebnego poczucia braku. Końce świata już były, są i wciąż będą, ale zamiast się nad nimi pochylać, lepiej iść dalej do przodu. Ta piosenka była więc dla mnie oczywistą klamrą na koniec.
Na krążku znalazły się też nieco weselsze, taneczne piosenki. Mamy na przykład utwór z odważnym tytułem, który zawiera nawet pewną groźbę. Nie boisz się konsekwencji?
- Nie boję się konsekwencji (śmiech). Wiele razy zaznaczałem, że nie chciałem i nie chcę nikogo skrzywdzić. To jest utwór potraktowany przeze mnie bardzo przewrotnie, ponieważ w dość groteskowy sposób opowiada o trudnej, obsesyjnej relacji, która miała kiedyś miejsce w moim życiu. Ten tytuł nie jest groźbą - to raczej symboliczne potraktowanie sytuacji, w której dochodzisz do momentu, gdy mówisz komuś, że nic z tego nie będzie i nic między nami się nie wydarzy, a ta osoba nadal naciska. Jedynym sposobem jest wtedy odcięcie się od niej i to symboliczne "zabicie". Utwór ma dość mocną treść i mocny tytuł, ale poczułem, że to jedyny sposób, żeby opowiedzieć o tak silnych emocjach.
Na albumie pojawia się też bonusowy track - "ONCE YOU GO" - który mocno wyróżnia się na tle pozostałych. Jak ta piosenka powstała?
- W windzie! Pomysł na ten utwór i część muzycznej treści - w postaci nagrania wokalu Mikaeli - powstały w trakcie jednego przejazdu windą z parteru na piąte piętro. Zaznaczam, że winda bardzo wolno jechała (śmiech). Mikaela powiedziała mi wtedy, że ma marzenie o byciu wokalistką. Potraktowałem to bardzo zerojedynkowo i powiedziałem: "Okej, to bądź". Włączyłem dyktafon w moim telefonie i mówię: "Śpiewaj". Tak oto powstała część utworu, a następnego dnia spotkaliśmy się, żeby go dokończyć. Bardzo chciałem go na tej płycie zawrzeć, bo jest jednocześnie tożsamy z albumem, a z drugiej strony bardzo inny. Stąd stał się on swego rodzaju easter eggiem. Spełnił jednocześnie dwa marzenia - moje o bardzo nieszablonowym duecie i Mikaeli o byciu wokalistką, która jest też nieodłączną częścią tego projektu - pomagała mi przy kostiumach i dzięki niej odnalazłem swój styl.
Pewnie dostałeś już jakiś feedback od słuchaczy. Czekałeś na ten odzew czy raczej tworzyłeś głównie z myślą o sobie samym i nie było dla ciebie ważne, co ludzie pomyślą?
- Nigdy nie jest tak, że "nieważne, co pomyślą ludzie". Bardzo mi zależy na ciągłym rozwoju, a raczej nie da się rozwijać, kiedy nie otrzymuje się feedbacku. Czasem może nam się wydawać, że napisaliśmy hit, a okazuje się, że on do nikogo nie trafia. Bardzo zależało mi na reakcjach ludzi i dostaję cały czas same przemiłe recenzje. Wczoraj udało mi się zobaczyć na Instagramie taki piękny komentarz, że "jest dopiero połowa roku, a ja już znam moją ulubioną płytę". To jest jedna z tych rzeczy, które napędzają mnie do dalszego działania, a bardzo kocham to robić i czuję, że nigdy nie przestanę. Oczywiście, zrobiłem tę płytę też dla siebie - to było moje ogromne marzenie. Ale zrobiłem ją też dla ludzi, a ich odbiór sprawia, że było mi coraz łatwiej przejść przez wszystkie bolesne wspomnienia.
A propos słuchaczy - miałeś okazję zaprezentować ten materiał przedpremierowo na Next Feście w Poznaniu. Rozmawialiśmy wtedy jeszcze przed twoim występem, a teraz, jakbyś miał powrócić do niego wspomnieniami - jak było?
- Czuję, że jak dotąd był to mój najlepszy koncert. Grałem w Tamie - jest to duże miejsce. Bałem się, że nie przyjdzie nawet garstka osób i nie będzie komu tego projektu zaprezentować. Mam jednak taką zasadę, że nawet jeśli pojawi się na moim koncercie jedna osoba, zagram dla niej tak, jakby to była arena O2 w Londynie. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że zapełniło się trzy czwarte Tamy. To mi dało ogromnego powera, energia od ludzi, którą wtedy dostałem dała mi jeszcze więcej siły i wspominam ten koncert bardzo dobrze. Powiedziałem ci wtedy, że "takiego koncertu na Nexcie nie było i nie będzie" i mam nadzieję, że dotrzymałem obietnicy...
Miałeś też okazję zagrać bardziej kameralne koncerty z tym albumem. W jakich przestrzeniach lepiej się odnajdujesz?
- Okazuje się, że mogę zagrać wszędzie. Na większej scenie uwielbiam tworzyć show i prezentować ludziom mój świat. Polubiłem też jednak grać z tym materiałem bardziej kameralnie. Kiedy zakładam, co może wydarzyć się w przyszłości, widzę obie te rzeczywistości. Taka forma, gdzie ludzie bardzo aktywnie uczestniczą ze mną w koncercie, jest bardzo ekscytująca, ponieważ jest to zupełnie inny rodzaj wymiany energii. Te koncerty, gdy jestem twarzą w twarz z odbiorcami, są najbardziej stresujące, ale też najbardziej intymne i ekscytujące. Nie ma wtedy pola na jakąkolwiek ucieczkę we własne myśli, a na większej scenie można zamknąć się w swoim świecie i poprowadzić show od początku do końca. Natomiast koncert, który wydarza się między ludźmi, jest jak żywy organizm - dlatego to jest tak piękne.
Jakbyś miał nieograniczony budżet, nieograniczone znajomości i nieograniczone możliwości - jak chciałbyś, żeby wyglądały koncerty z tym albumem?
- Chciałbym, żeby to był spektakl światła, dźwięku i choreografii. Do tego dążę.
Było już "Who the f**k is Dawid Grzelak?", teraz mamy "Dawid Grzelak does it better". Co będzie następne?
- Skorzystałem już z całego bólu, który w sobie nosiłem i nie chcę więcej się w nim babrać i nim epatować, więc kolejna będzie radość.