Reklama

"Człowiek, który nie chciał umrzeć"

Blaze Bayley wydał właśnie nowy album, czwarte studyjne wydawnictwo w swojej solowej karierze. Tytuł "The Man Who Would Not Die" ma wiele do czynienia z sytuacją, w której wokalista się znalazł. Podjął duże ryzyko opuszczając wytwórnię płytową i postanawiając wydać album samodzielnie.

Miejmy nadzieje, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, bo płyta to solidny kawałek tradycyjnego metalu. Parę tygodni przed datą premiery widziałem Blaze'a na żywo. Cóż, nadal daje radę. To był świetny koncert, w małym klubie dla 200 zagorzałych fanów. Przed występem udało mi się z nim porozmawiać. Zapraszam na szczerą rozmowę z Blazem o tym, jak czuł się podczas radiowego wywiadu udzielanego Bruce'owi Dickinsonowi, o tym jak odzyskał włosy i o tym, czy lubi być nazywany tłustym sku...synem. No i oczywiście o Wolfsbane, Blaze, Iron Maiden i takich tam...

Reklama

Z wokalistą rozmawiał Wojtek Gabriel z magazynu "Hard Rocker".

Wywiad podzieliłem na kilka fragmentów, po parę pytań o każdej kapeli. Pasuje ci to?

Jasne, w porządku.

Wolfsbane zaczynał jako kapela glam-rockowa, z perkusistką. Dlaczego potem skręciliście w kierunku hard'n'heavy?

To był naturalny rozwój. Kiedy stajesz się bardziej zaangażowany w bycie w zespole, zaczynasz myśleć, że może to jest styl życia, jaki chciałbyś prowadzić. Kiedy część zespołu nabiera takiego przekonania, niektórzy stwierdzają, że nie mogą iść tą drogą. To nie jest dla każdego. Tak się właśnie stało - zaangażowanie. Tak naprawdę byliśmy produktem naszego środowiska.

Startowaliśmy jako największa kapela w małym miasteczku Tamworth, potem stopniowo stawaliśmy się coraz lepsi, mieliśmy więcej fanów itd. Ale na początku grywaliśmy w małych pubach, gdzie ludzie właściwie nie przychodzili cię oglądać, po prostu grałeś. Tak więc naturalnie stawaliśmy się coraz ciężsi, to było jak mechanizm obronny.

Od początku jesteś znany jako Blaze Bayley. Skąd wzięła się ksywa Blaze i dlaczego nigdy nie używałeś prawdziwego nazwiska Bayley Cook?

Na początku Wolfsbane nadaliśmy sobie głupie przezwiska. Zawsze wymyślaliśmy jakieś głupie ksywy, żeby robić większe wrażenie. Naprawdę nazywam się Bayley Cook. Bayley to bardzo popularne nazwisko, ale rzadkie imię. I wiesz, przedstawiasz się ludziom: "Jak masz na imię?" -"Nazywam się Bayley." A oni: "Nie, imię." - "Mam na imię Bayley." -"Nie, nie masz." Po usłyszeniu tego kilkaset razy, masz tego dość.

Kiedy nadaliśmy sobie głupie przezwiska i przedstawiałem się jako Blaze, ludzie byli zaskoczeni. Nikt nigdy nie powiedział: "To nie jest twoje imię. Jak masz na imię?" Później to po prostu przylgnęło. Każdy zwracał się do mnie używając przezwiska z kapeli i tak zostało.

Dlaczego debiutancki album z 1989 został nagrany w Stanach, nie w Anglii?

Jako Wolfsbane supportowaliśmy Kinga Diamonda w Hammersmith Odeon. Na koncercie byli recenzenci z magazynu "Kerrang". Kiedy magazyn wyszedł, na wewnętrznej okładce, na stronie drugiej i trzeciej była wielka recenzja ze Slayera, a jako wstawka recenzja Wolfsbane z Hammersmith Odeon. Wytwórnia Slayera przeczytała recenzję Wolfsbane po przeczytaniu recenzji Slayera i zadzwonili do nas. Dostali taśmy itp. Tak to właśnie było, złapała nas amerykańska wytwórnia. Żadna brytyjska wytwórnia nie była nami wtedy zainteresowana.

Zanim podpisaliście kontrakt koncertowaliście już po Wielkiej Brytanii, ale po podpisaniu pojechaliście w trasy z Ozzym, Maiden czy Guns N'Roses, między innymi. Którą z tych wielkich tras najlepiej wspominasz?

Moja ulubiona to ta z Maiden. Supportowanie Maiden to dla mnie nadal jedna z najlepszych tras. Jako support nie odczuwasz presji. Mieliśmy nazwę kapeli na biletach itd., a Steve Harris zaprosił mnie do drużyny piłkarskiej.

Maiden byli tak wielcy, że mogli sobie robić wolne w każdą sobotę, żeby grać w piłkę. Dla nas to było nie do pomyślenia, żeby mieć wolne soboty. Świetnie mi się układało z chłopakami z kapeli, to była najwspanialsza sprawa. Prawie płakałem kiedy trasa się kończyła, było tak świetnie. 31 koncertów, prawdziwa rock'n'rollowa rozkosz. Oglądać swoją ulubioną kapelę każdego wieczoru i być samemu trochę sławnym, to było po prostu fantastyczne.

W jakimś wywiadzie powiedziałeś, że od początku graliście własny materiał, bo muzycy nie byli wystarczająco dobrzy, by grać covery. Serio tak było?

Założyliśmy Wolfsbane, bo chcieliśmy być w kapeli, każdy tak robi. Znaliśmy dosłownie jeden czy dwa akordy, ja właściwie nie umiałem śpiewać no i kombinowaliśmy - "ten akord, nie, tamten akord, zagrajmy ten". I nie mogło to być za szybkie, bo tylko tak potrafiliśmy grać.

Kiedy ktoś nauczył się nowego akordu czy bitu na perkusji, to było: "Teraz potrafię to zagrać, zróbmy kawałek oparty na tym". Wiesz, byliśmy dzieciakami, byliśmy kapelą garażową. Ćwiczyliśmy w garażu basisty i robiliśmy to najlepiej jak tylko potrafiliśmy. Nigdy nie graliśmy coverów, bo brzmiały strasznie. Od kiedy zaczęliśmy, nigdy tego nie robiliśmy.

W 2001 Sanctuary wydało reedycje dwóch ostatnich albumów. Z tego co wiem zrobili to za waszymi plecami, bez zgody?

Tak, dokładnie, nie rozmawiali ze mną na ten temat, nie poinformowali mnie, że to będzie wydane, nie dali do zatwierdzenia wkładki, tekstu do niej, zdjęć, niczego. Zdradzili mnie, okłamali mnie, są wbijającymi nóż w plecy sukinsynami.

W grudniu zeszłego roku widziałem wasz koncert z pierwszej od lat trasy po Wielkiej Brytanii, gdzie supportowaliście The Wildhearts. Jak się czułeś stojąc ponownie na scenie ze starymi kumplami z pierwszej prawdziwej kapeli?

Totalne szaleństwo. Absolutne szaleństwo, to było jakby ktoś wyciął te 8 lat. Po prostu wróciliśmy, wyglądając trochę starzej i grubiej, ale reakcje były te same. Było wielu tych samych fanów, było zwariowanie, całkowite wariactwo. Wszędzie gdzie pojechaliśmy było wspaniale.

Mieliśmy tyle zabawy, naprawdę tony radochy, bo nikt tego nie traktował poważnie. W dawnych czasach byliśmy poważnie nastawieni do muzyki, do występów itd. Ale teraz nie traktowaliśmy tego poważnie, po prostu dobrze się bawiliśmy i było absolutnie fantastycznie.

Przejdźmy do kolejnego zespołu. Powiedziałbym, że jesteś raczej hard rockowym wokalistą, czujesz się lepiej w środkowych rejestrach, a Bruce był metalowym krzykaczem. Tylu jest metalowych wokalistów dookoła, dlaczego wybrali ciebie na miejsce Bruce'a?

Cóż, to inny głos, definitywnie inny głos. To ich sprawa dlaczego mnie wybrali. Zaprosili mnie do kapeli, oczywiście byłem w siódmym niebie. Na "The X-Factor" i "Virtual XI" brzmią całkiem inaczej, bo zbudowali to opierając się o mój głos. To całkiem inna rzecz, ale czasem dobrze jest zrobić coś innego.

Wielu lojalnym fanom Maiden, z którymi rozmawiam, nie podobał się fakt zmiany wokalisty. Teraz mi mówią, że kiedy wracają do "The X-Factor" i "Virtual XI" z innym nastawieniem, naprawdę im się to podoba. W tamtych czasach dawali mi popalić. Nie wydaje mi się, żeby wielu fanów chciało zaakceptować, że Bruce Dickinson rzeczywiście chciał opuścić Iron Maiden. To jak jedna z twoich ulubionych kapel i dla niektórych ludzi, którzy byli fanatykami, to było coś wielkiego w ich życiu.

Jak możesz zaakceptować fakt, że jeden z członków po prostu już nie chce tam być? A ja po prostu byłem szczęśliwy robiąc to i będąc częścią tego.

Jestem przekonany, że było ci ciężko śpiewać stary materiał Maiden, bo jest dużo bardziej techniczny niż to, co robiłeś w Wolfsbane. Brałeś jakieś lekcje albo porady?

Miałem bardzo dobrą podstawową technikę wokalną, nad którą pracowałem przez lata. Ale kiedy byłem w Maiden, było kilka partii, które uznałem za prawdziwe wyzwania. Pracowałem nad nimi ze Stevem Harrisem, a poza tym udałem się po dodatkową pomoc wokalną.

Głównie chodziło o robienie takich długich setów. Mój głos bardzo się zużywał, to było dla mnie bardzo trudne. Potrzebowałem znaleźć jakąś strategię, która pozwoliłaby mi na robienie 2,5-3 godzinnych koncertów. Tak więc spotkałem się z paroma ludźmi i to naprawdę pomogło.

Oczywiście mój styl w Maiden jest całkiem inny niż w Wolfsbane, ale czuję, że dorosłem i rozwinąłem się jako wokalista. Nie jestem technicznym wokalem, ale śpiewając staram się odnajdywać emocje i tożsamość w utworze i próbuję przekazać to głosem.

Czytałem gdzieś, że po jakimś koncercie powiedziałeś do Steve'a Harrisa: "Nie pozbędziecie się mnie z kapeli".

Nie wiem... Jeśli to było po koncercie, to pewnie byłem nawalony, haha... Ale nie wydaje mi się, nigdy się właściwie nie kłóciliśmy. Mieliśmy kilka spotkań w różnych sprawach, ale nigdy się nie kłóciliśmy. Tak więc nie wydaje mi się, żeby to była prawda.

Co z czasów Iron Maiden było dla ciebie "gwoździem programu"? Granie dla dziesiątek tysięcy ludzi, czy bycie w studio i nagrywanie z nimi albumów?

Tak, to była wielka kapela i wielokrotnie graliśmy dla 10000 ludzi, czasem graliśmy dla 70000, to było niewyobrażalne. Myślę, że to zabrzmi dziwnie, ale dla mnie największa sprawa, najprzyjemniejsze wspomnienia to takie, kiedy przez przypadek zostaliśmy zabukowani w jakieś małe miejsce.

Graliśmy raz na Malcie, to było malutkie, nie mogliśmy wcisnąć Eddiego na scenę, czy dekoracji, ale wtedy pomyślałem: "Jeśli byłbym w Maidenach kiedy zaczynali, to pewnie tak by to wyglądało." Mały klub, wspaniałe utwory, żadnej wielkiej sceny itp. Zrobiliśmy 4-5, może 6 koncertów, które naprawdę były za małe dla kapeli. Ale wspominam je z nostalgią, jako fan. Myślałem: "Kurde, tak właśnie musiało to wtedy wyglądać".

Kiedy odszedłeś do Iron Maiden Wolfsbane zawiesiło działalność. Dlaczego kiedy Bruce do nich wrócił nie odtworzyłeś kapeli, tylko skoncentrowałeś się na karierze solowej?

Nauczyłem się w Maiden tak wiele i przez tyle przeszedłem, że naprawdę nabrałem wiary w siebie, żeby pisać własne utwory i wydawać własne albumy. Nie chciałem wracać do tego, co robiłem kiedyś. Chciałem pracować z dwoma gitarami i iść bardziej w metalowym kierunku, z powodu wpływu jaki na mnie mieli. Tak świetnie mi się pracowało ze Stevem Harrisem, że naprawdę chciałem pójść w tym kierunku. Dlatego wybrałem stworzenie własnego zespołu.

Twój zespół ma dopiero kilka lat, ale przeszedł już mnóstwo zmian składu. W zeszłym roku wymieniłeś cały skład na nowy. Jakie są powody tych zmian?

Jeśli spojrzysz na wiele kapel, kiedy zaczynały, jak Maiden - kiedy zaczynali, zanim mieli kontrakt przeszli wiele zmian składu, grało tam ze 20 muzyków. Ale najważniejszy skład, który się pamięta, to ten od "The Number Of The Beast". Chociaż nawet ten się zmienił. To nie jest dla każdego, taki styl życia.

Kiedy poświęcasz się, żeby robić coś w muzyce, nie masz gwarancji, nie ma "jak skończę to będę lekarzem, jak skończę to będę prawnikiem". Po 10 latach możesz wciąż mieszkać z rodzicami. Musisz to zaakceptować, a dla wielu ludzi jest to trudne do zaakceptowania. Było również kilka spraw personalnych. Kilka osób nie chciało się dopasować, nie mieli właściwego nastawienia. Nie mieli nastawienia "Nigdy nie mów, że nie dasz rady. Zawsze idź do przodu, z metalem".

Ostatecznie, fani to najważniejsza sprawa, bez fanów nie jesteśmy zespołem, nie mamy nic. Niektórzy ludzie, jedna osoba w szczególności, nie chciała dawać autografów. Wydawało mu się, że jest na to zbyt wielki. Mieliśmy wielką kłótnię, po której zdecydował opuścić zespół.

Mam pytanie o występ na Metalmanii, gdzie nagraliście DVD. Myślisz, że to był dobry pomysł, nagrywać pierwszy koncert w całkiem nowym składzie? Jesteś zadowolony z tego wydawnictwa?

Wyszło jak wyszło. Generalnie, mieliśmy okazję nagrać to DVD, mieliśmy innego menedżera i to był jego pomysł, poskładać kapelę i zrobić to DVD. Nie było tego w planach. Chciałem po prostu odtworzyć zespół i zrobić kolejny album. Ale poprzedni menedżer dostał ofertę zrobienia DVD i stwierdził, "OK, zróbmy to". I tak to było.

Właściwie jedyny problem jaki tam jest - większość wyszła dobrze - to bębny, których standard nie jest taki, jakiego oczekiwałbyś od Blaze'a Bayleya. Perkusista odszedł parę koncertów później, nie dał rady, to było dla niego za trudne.

Słyszałem tytułowy kawałek z nowej płyty, brzmi nieźle. Wrzuciliście go na stronę, bo jest najlepszy na albumie, czy po prostu najlepiej reprezentuje płytę?

Jest parę różnych powodów. Po pierwsze, reprezentuje album, ale poza tym gramy go na żywo, więc wielu ludzi to nagrało i wrzuciło na MySpace. Pomyśleliśmy, że właśnie skończyliśmy miksy, właśnie skończyliśmy mastering i chcieliśmy to wypuścić najszybciej jak to tylko możliwe. Pomyśleliśmy: "Wrzućmy tytułowy kawałek, który wszyscy znają".

To utwór, z którego jesteśmy dumni, a poza tym jeden z pierwszych, które napisaliśmy na album. Tak więc jest kilka powodów. Jak dotąd wydaje się, że ludziom się podoba.

Jakie jest przesłanie grafiki z okładki? Skuty człowiek, śmierć stojąca nad nim, postaci z głowami zwierząt, pieniądze wypadające z kieszeni...

Symbolizuje sytuację w muzycznym biznesie. Sytuację dla mnie osobistą. Człowiek, który nie chce umrzeć, to nie jest ktoś niepokonany, ale ktoś kto odmawia poddania się, nawet kiedy słyszy, że musi się poddać.

Mieliśmy pomysł na scenę tortury, hiszpańskiej inkwizycji, tego rodzaju klimaty. Wybraliśmy postaci, które reprezentują różne sytuacje w muzycznym biznesie i różne sytuacje w życiu. Śmierć stoi i czeka, aż człowiek, który nie chce umrzeć w końcu umrze. Świnia symbolizuje chciwość wytwórni płytowych i wielkich korporacji. Dlatego kasa wypada jej z kieszeni. Chcą więcej i więcej, więc go torturują.

Kobieca postać to drapieżny ptak, symbolizujący straty jakie ludzie ponoszą, a poza tym to sęp - czeka aż człowiek umrze, żeby móc pożywić się ciałem. Taka jest historia człowieka, który nie chciał umrzeć. To ktoś, kto się nie podda, zanim nie dokona zemsty.

Dlaczego wydałeś album sam? Nie mogłeś znaleźć odpowiedniej wytwórni, czy chciałeś po prostu mieć wszystko pod kontrolą?

Panuje dziwna atmosfera wokół posiadania kontraktu. Każdy mówi: "Musimy mieć kontrakt". Ale co się właściwie dzieje kiedy już podpiszesz - tracisz tyle wolności i tyle niezależności. Byliśmy w wielu kapelach, jesteśmy razem od pewnego czasu i powiedzieliśmy: "Nie, nie chcemy tego robić".

Byłem w SPV / Steamhammer. Doprowadzili mnie do bankructwa, kradli moje pieniądze, okłamywali, oszukiwali i zdradzili. Tak więc pomyślałem, cóż, skoro dla mnie najważniejsi ludzie w muzycznym biznesie to fani, którzy kupują płyty i koszulki i muzycy, z którymi gram i z którymi piszę, jaki jest sens, żeby ktoś, kto nie ma żadnego wkładu w ten proces, miał działkę z tego, co na tym zarabiam? Nieważne ile płyt sprzedasz, nigdy nie zarobisz tyle, żeby mieć coś na przyszłość. Traktują cię jak gówno. I tak właśnie zdecydowaliśmy.

Wiesz, jesteśmy kapelą metalową, nigdy nie będziemy sprzedawać milionów płyt. Nie mamy takiego zamiaru. Mamy zamiar robić to, co kochamy. Mamy nadzieję, że fani, którzy tego słuchają, docenią to i kupią płyty. Dlaczego mamy pozwalać wytwórni mieć 7 euro za płytę, a dostawać mniej niż 1 euro, do podziału, po tym kiedy ponieśliśmy wiele kosztów? To nie ma sensu.

Fani nie myślą: "Dam wytwórni 7 euro, a zespołowi mniej niż 1." Kiedy zapytasz fana, powie ci, że oczywiście, że kapela powinna dostać najwięcej. Pod koniec czułem się okradany, oszukiwany, szantażowany i wmanewrowany w kompromisy, na które nie chciałem pójść. Pomyślałem: "Najlepsze co mogę zrobić to to, co chciałem zrobić od razu, kiedy opuściłem Iron Maiden".

Tylko że nie miałem managementu, ludzi wokół siebie, którzy mogliby to zrobić. To, co mogłem zrobić to zebrać zespół i wyjść na scenę. Wyjść i grać tak wiele koncertów jak to możliwe, zrobić bilety najtańsze jak to możliwe, żeby każdy miał szansę przyjść i nas zobaczyć. I tak właśnie zrobiliśmy.

Spotkałem się z dystrybutorem, powiedziałem, że chcę założyć własną wytwórnię, czy będą rozprowadzać moje płyty? Odpowiedzieli, "OK, pod warunkiem, że rozumiesz co to jest wytwórnia płytowa". Odpowiedziałem: "Tak, rozumiem". I to tyle.

Nie musimy sprzedawać milionów płyt. Jeśli sprzedamy kilka tysięcy to wystarczy, żeby kontynuować, wyruszyć w trasę, kupić sprzęt jakiego potrzebujemy. Nie moglibyśmy tego zrobić, jeśli bylibyśmy związani kontraktem. Nigdy nie zarobilibyśmy wystarczająco, żeby móc za to żyć.

Myślę, że teraz wiele zespołów tak robi. Komputery zmieniły przemysł nagraniowy. Musiałeś mieć sprzęt warty miliony funtów, żeby zrobić właściwie brzmiący album. Teraz za 12.000 funtów możesz mieć coś, co brzmi naprawdę świetnie. Tak więc różnica jest olbrzymia. Władza wraca do kompozytora i muzyka, bo może sobie pozwolić na zrobienie takiego brzmienia, jakie chce. Kiedyś musiałeś mieć kogoś, kto to robił za ciebie, zawsze musiał być ktoś dodatkowy.

Poprzedni album produkował Andy Sneap, tym razem zrobiliście to sami.

Tak, zrobiliśmy to sami. Zacząłem produkcję, w fazie komponowania i aranżacji, potem Nicko i Dave przejęli sprawę, kiedy doszliśmy do studia. To była świetna współpraca, działało naprawdę dobrze.

Wolfsbane, Maiden i Blaze to trzy różne sprawy. Jak myślisz, co wspólnego mają ze sobą te trzy kapele?

Cóż, jestem dumny ze wszystkiego co zrobiłem, a większość z tego była walką o uzyskanie własnej tożsamości i pójście na jak najmniejszą liczbę kompromisów z kimkolwiek, jak i wewnątrz zespołu. Wszystkie utwory pochodzą z serca i ducha kapeli, nie z wpływów z zewnątrz, z czym często trzeba się było zmagać.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Dowiedz się więcej na temat: umarł | nowy album | wokalista | koncert | ITD | utwory | wytwórnia | DVD
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy