Reklama

"Codziennie od zera"

Wydany w połowie maja 2007 roku album "ID" Anny Marii Jopek to zbiór melodii powstałych na krawędzi kultur i gatunków muzycznych. W nagraniach wokalistkę i jej męża Marcina Kydryńskiego (zagrał na gitarze w większości utworów) wsparła czołówka światowego jazzu, współpracująca z m.in. Stingiem, Peterem Gabrielem czy Milesem Davisem.

Swoje partie zagrały takie osobistości jak: Manu Katche (perkusja), Minu Cinelu (instrumenty perkusyjne), Christian McBride (kontrabas), Richard Bona (bas i gościnny wokal), Branford Marsalis (saksofon), Dhafer Youssef (lutnia), Oscar Castro Neves (gitara) oraz Leszek Możdżer (fortepian).

Ponadto na liście współpracowników znaleźli się także m.in. Marek Napiórkowski, Paweł "Bzim" Zarecki, Robert Majewski, Mateusz Pospieszalski, Sinfonia Viva Tomasza Radziwonowicza, kwartet smyczkowy skompletowany przez Krzysztofa Herdzina oraz Kayah. Nagrania zrealizowano m.in. w słynnych studiach Real World Petera Gabriela w Wiltshire, Avatar w Nowym Jorku czy Abbey Road w Londynie.

Reklama

Z okazji premiery "ID" z Anną Marią Jopek rozmawiał Paweł Amarowicz. Wokalistka opowiedziała mu o swojej tożsamości, spełnionych marzeniach i buddyjskim reggae.

O płycie mówisz, że jest spełnieniem twoich marzeń. Jakie zatem teraz masz nowe marzenia, bo chyba musisz czuć się teraz osobą spełnioną?

Myślę, że jeśli jest się muzykiem, to niczego nie ma się darowanego na zawsze. To jest tak, że ma się świadomość, że codziennie właściwie zaczyna się od zera. Mam wrażenie, że to się dzieje zarówno wtedy, gdy wychodzę na scenę, jak i wtedy, kiedy trzeba się zmobilizować do jakiejś pracy studyjnej.

Za każdym razem to jest trochę tak, że muszę odpowiedzieć sobie, gdzie jestem. I nigdy nie ma takiej pewności, że będę umiała wykrzesać z siebie sto procent tego, co mogłabym dać takiej sprawie i że będę naprawdę w dobrej formie. Myślę, że to jest z jednej strony fascynujące w tym zawodzie, że jest trochę tak jak woda, którą nabierasz w ręce i ona po prostu przecieka ci przez palce. A z drugiej strony to jest strasznie irytujące, że niewiele rzeczy udaje się tak naprawdę utrwalić.

Jest tak dużo niepewności, że to już jest. Dlatego nagrywa się płyty, wbrew temu, że muzyka jest ulotna. Kiedy gramy ją na koncertach ona po prostu mija i nie ma żadnego punktu zaczepienia. A jednak to się udaje gdzieś zatrzymać.

Zatem to, że tę płytę chciałam nazwać tak, a nie inaczej, to trochę jest tak jak zdjęcie w dowodzie tożsamości. Oczywiście za pięć lat będzie już nieaktualne, ale na dzień dzisiejszy jest jakąś prawdą o mnie.

O zestawie takich współpracowników jak muzycy Stinga, Petera Gabriela, Milesa Daviesa czy Pata Metheny'ego wiele osób może właśnie tylko marzyć, tymczasem tobie się udało razem z nimi nagrywać. Powiedz zatem jak do tego doszło? Czy to efekt głównie nawiązania kontaktów przy współpracy z Metheny'm?

Wciąż nie wiem, jak nam się to udało. Myślę, że jest tak wiele elementów, które złożyły się na to szczęście. Niewątpliwie wdzięk mojego męża, już w fazie mailowania bardzo czytelny (śmiech). Mianowicie te maile, pisane jego gładką frazą, pewnie przemawiały do paru osób. A dodatkowo zawarta w tych mailach wieść o moim CV, w którym figuruje moje nagranie z Patem Metheny.

Jeśli mam powiedzieć, gdzie szukam klucza do sukcesu, to powiedziałabym, że to nagranie z Patem. Ono naprawdę otworzyło tak wiele drzwi przed nami i wydaje mi się, że wciąż otwiera. To jest jednak sensacyjna sprawa, że Pat zdecydował się zrobić coś takiego z kimkolwiek, ponieważ Pat jest chyba najbardziej zajętą osobą w kosmosie (śmiech). Jest też taką osobą, która niechętnie się decyduje na takie działanie.

Także fakt, że my mamy taką płytę, zawsze powoduje, że traktuje się nas jak jakieś dziwne zjawisko. I wszyscy chcą się na wszelki wypadek przypatrzeć. I myślę, że jest to gwarancja pewnej jakości: "skoro Pat zaryzykował, to może i my możemy zaryzykować". Powiedziałabym, że to ta płyta była najbardziej intrygująca w mojej dyskografii.

Ponoć jesienią ma się odbyć premiera wersji międzynarodowej "ID" - czym ona się będzie różnić od tej?

Zrezygnowaliśmy z kilku piosenek na rzecz paru eksperymentów. Tak więc na przykład singlowa piosenka "Tu i teraz" nie znajdzie się na wydawnictwie zagranicznym. Zamiast tego będą tam na przykład bardzo dziwne duety z moimi gośćmi.

I mój ukochany duet z Tordem Gustavsenem, cudownym norweskim pianistą, którego na polskiej wersji się nie usłyszy. Ale myślę, że tak jest ciekawiej, że tamta płyta jest trochę inna. Wymaga więcej skupienia niż ta. Chociaż są tacy, którzy powiadają, że już ta płyta jest wyrafinowana i trudna w odbiorze (śmiech). Ja jednak myślę, że jest to płyta piosenkowa. Ta płyta, którą szykuję na szersze wody, jest znacznie bardziej eksperymentalna.

Większość piosenek jest po polsku. Czy tłumaczyłaś muzykom o czym opowiadają teksty?

Dla których kwestia słowa nie jest sprawą tak bardzo istotną. Polska płyta zawiera pewną historię, pewien przekaz płynący z samego tekstu, z tej warstwy. Dla reszty świata nie będzie on czytelny - to będzie kolor, brzmienie polskiej mowy. Np. na tamtej płycie jest znacznie więcej utworów, które śpiewam w swoim własnym języku, który nie wymaga żadnych tłumaczeń.

Ci, którzy śpiewali swoje wersje i swoje zwrotki bardzo dobrze wiedzieli o czym są te piosenki. Często nawet przygotowywali przyjeżdżali przygotowani ze swoimi tekstami, albo tworzyli je na poczekaniu, jak choćby mój ukochany Minu. W trakcie trasy koncertowej po Polsce jesienią, siedział w studiu i klecił sylaba po sylabie. Śpiewa tam po francusku, nie mam pojęcia co - i mam nadzieję, że nie śpiewa "Dziewczyno, mam już dosyć ciebie i twoich dziwacznych pomysłów, chcę wracać do domu!" (śmiech).

Tak naprawdę teraz z moją płytą powinnam popodróżować w parę miejsc i dowiedzieć się co dokładnie moi bohaterowie zaśpiewali (śmiech).

Skąd właśnie ten tytuł - "ID"? Ponoć chodzi tu o tożsamość. Jak zatem sama byś się określiła? Kiedy myślisz Anna Maria Jopek to jakie określenia do ciebie przychodzą?

Tożsamość muzyczna tak naprawdę chyba najwięcej mówi o mnie. Dla kogoś, kto mnie nie zna i tak to, co opowiadam w tych wszystkich wywiadach to nie jest prawda o mnie. Prawda o mnie jest w moim życiu i działaniach i największy rentgen to jest muzyka.

Dla mnie muzyka jest rentgenem duszy. Rzadko się mylę, gdy słyszę jak ktoś gra. Na ogół okazuje się, że ten ktoś jest takim człowiekiem jak jego granie. Spotkania z ludźmi na tej płycie też dowiodły tego, że to jest słuszna teoria.

Wrażliwość człowieka można bardzo łatwo rozpoznać po frazie, jego energii w muzyce, szczerości wypowiedzi.

Zapragnęłam sama przyjrzeć się sobie z bliska, sama rozpoznać siebie w tym czasie i zobaczyć na jakim emocjonalnie, muzycznie, ogólnoczłowieczo jestem etapie. Z tego pragnienia zrodził się utwór "ID", którego nie ma na tej płycie - będzie na tej płycie międzynarodowej.

Był utworem tylko i wyłącznie na moje głosy, czysto wokalnym, w którym zawarło się wszystko to, co w muzyce jest chyba moją istotą - czyli taka słowiańska fraza rozlewna, duża przestrzeń improwizacja, dziwne kwartowo-kwintowe harmonie, które niby wywodzą się z naszego ludowego modalizmu, ale nie mam do końca pewności, że tak jest.

Wszystko to było zawarte w tym małym utworku i pamiętam, że kiedy miałam go w ręku zapragnęłam rozwinąć tą ideę do całej płyty - do tego, żeby napisać garść piosenek i spróbować skrzyżować szlaki z ludźmi, którzy grają mi w duszy i głowie od lat i którzy są dla mnie ważni, istotni.

Muszę jeszcze powiedzieć bardzo istotną rzecz - to wszystko może się udać tylko wtedy, jeśli się tego nie robi tylko w pojedynkę, jeśli ma się cudownego partnera. Fakt, że ta sprawa była tak samo ważna dla mojego męża, który jest bardzo odważnym człowiekiem, twórczym i wszechstronnym. Ja sama w sobie pewnie nie miałabym na tyle odwagi, żeby wyjść z domu.

Do promocji wybraliście piosenkę "Teraz i tu"? Czy powstanie do niej teledysk?

Nikt z nas tego nie zakładał. Przyznam szczerze, że mało jest dzisiaj takich miejsc, gdzie można tego typu sztukę zaprezentować. Tak wynika z mojego doświadczenia... Dla takiej muzyki jaką ja się zajmuję, bo dla innych jest MTV i wiele innych stacji. A dla mojej specjalnie pewnie nie ma stacji...

Jak już wcześniej wspomniałam, ten projekt produkowałam z moim mężem na własną rękę, z własnych oszczędności. A jeżeli miałabym teraz wydać więcej pieniędzy, to wolałabym nagrać coś w jednym z tych moich ukochanych studio, niż biegać przed kamerą.

Wspomniany utwór nazywasz "buddyjskim reggae". Jak rozumiesz to pojęcie, czy możesz coś więcej na ten temat opowiedzieć?

Nie odnosi się bynajmniej do sfery muzyki. Myślę, że to co zawiera tekst tej piosenki, jest najkrótszą lekcją buddyzmu. Ja nie jestem buddystką, ale wiele idei buddyzmu jest mi drogich. Wierzę w pewne prawdy i są one dla mnie ważne. Na przykład ta, że powinniśmy żyć uważnie i koncentrować się na tym, co spotyka nas tu i teraz. Tak naprawdę to jest jedyna rzecz tak faktycznie nam dana.

Wiadomo, że ciężko będzie zebrać wszystkich muzyków biorących udział w nagraniach w jednym miejscu i jednym czasie. Jak zatem będą wyglądać koncerty promujące "ID"?

Nie będzie takiej szansy, bo gdyby była taka szansa, to ta płyta powstałaby w ten sposób. Bo jak tak najbardziej kocham grać. Najbardziej kocham grać na "setkę", na żywo. Ale chyba musielibyśmy się umówić na 2017 rok (śmiech), żeby to miało szansę realizacji. A ja wtedy mogę już być bardzo zmęczoną kobietą (śmiech)...

Póki co będziemy spotykać się w podgrupach. Bardzo w to wierzę i najbardziej cieszę się na możliwość przetransponowania tej bardzo szerokiej muzyki z płyty, na bardzo kameralny skład mojego zespołu, który jest zespołem wszechstronnym. Jego skład to Marek Napiórkowski, Robert Kubiszyn, Paweł Dobrowolski na zmianę z Minu Cinelu. I wierzę, że w tym zestawieniu ta muzyka też będzie brzmiała. Jakoś mam przeczucie, że może nam się bardzo miło grać.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: codzienna | Peterem Gabrielem | Na krawędzi | muzyka | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama