Reklama

"Co u licha Polacy robią w Iraku?"

Na początku był mały zgrzyt. Wbrew zdrowemu rozsądkowi pan z wytwórni kazał zadzwonić do przebywającego w Seattle Alana Antona, basisty Cowboy Junkies, o 7. rano tamtejszego czasu. Jak się okazało, artysta nie został o tym fakcie powiadomiony... Już kilka godzin później Alan był bardziej rozmowny, choć wciąż dało się wyczuć w jego głosie pewną, niechęć spowodowaną zbyt wczesną pobudką. Ostatecznie muzyk jednego z najważniejszych kanadyjskich alternatywnych zespołów w rozmowie z Arturem Wróblewskim opowiedział o wydanej w 2007 roku płycie "At The End Of Paths Taken", przyjaźni amerykańsko-kanadyjskiej i słynnej już jednodniowej sesji do płyty "The Trinity Session", najwybitniejszego dokonania Cowboy Junkies.

Na początku pozwól sobie pogratulować "At The End Of Paths Taken". To jedna z najlepszych płyt jakie słyszałem do tej pory w 2007 roku. Cudownie byłoby usłyszeć ten materiał na żywo...

Dzięki. Gramy jakieś koncerty w Europie w tym roku i postaram się, by nasi menedżerowi ustawili Warszawę na trasie (śmiech).

(śmiech) Świetnie. Przejdźmy teraz do płyty. Michael Timmins napisał w notce, że myślą przewodnią "At The End Of Paths Taken" jest poczucie braku możliwości wyboru, tytułowe dotarcie do "końca obranej ścieżki" i zarazem konfrontacja na linii świat-rodzina...

Reklama

Rzeczywiście, pojęcie "rodziny" jest chyba kluczowe w przypadku tej płyty i to nie tylko z tego powodu, że Cowboy Junkies to w 3/4 rodzina Timminsów. Bo poza tym przecież każdy z nas ma "swoją" rodzinę. Wszyscy w zespole czujemy, że to co dzieje się w perspektywie globalnej ma coraz większy wpływ na życie rodzinne. I nie dotyczy to tylko naszych dzieci, ale także relacji pomiędzy nami a naszymi rodzicami. W ten dosyć zawiły sposób Michael chciał chyba przekazać jak bardzo świat zewnętrzny potrafi oddziaływać na nasze życie prywatne i nawet stosunki w zespole.

Jeżeli już jesteśmy przy "świecie zewnętrznym"... Powiedz mi w jaki sposób Kanadyjczycy odbierają politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych.

(długi ironiczny śmiech) Jesteśmy przecież zaprzyjaźnionymi narodami (śmiech). (poważnym głosem) Tak naprawdę musimy udawać, że akceptujemy ich działania i że wciąż jesteśmy przyjaciółmi. W końcu to nasz główny sąsiad... Ale tak naprawdę myślę, że Kanadyjczycy są w swoich przekonaniach bardziej podobni do Europejczyków.

Polska jest postrzegana jako jeden największych europejskich sojuszników Ameryki, ale tak naprawdę przeważają u nas głosy, że powinniśmy wycofać nasze wojska z Iraku...

Powiem ci coś. W Kanadzie wszyscy byli bardzo zaskoczeni faktem, że wasze wojska są w Iraku. Ludzie zastanawiali się: "Polacy? A co oni tam u licha robią?" (śmiech).

(śmiech) Dobra, zostawmy te przyciężkawe tematy i przejdźmy do muzyki.

Tak jest!

Moim ulubionym utworem na "At The End Of Paths Taken" jest "Mountain". Jesteś odpowiedzialny za głębokie brzmienie basu w tym utworze...

Szczerze mówiąc, niewiele mogę ci opowiedzieć o tej piosence. Po prostu miałem napisany kawałek muzyki i dałem go Mike'owi, który dołożył do niego słowa i całą resztę. Muszę przyznać, że zadziałało perfekcyjnie.

Powiem ci, że zazwyczaj pracujemy w odwrotny sposób. To znaczy Mike podrzuca mi słowa, a ja do nich kombinuje muzykę. Tym razem było inaczej, trochę dziwnie... Nie wiem dlaczego akurat tak to się wydarzyło. Ale na pewno "Mountain" powstał szybko. I to byłoby tyle o tej piosence... O tekst musiałbyś spytać się Mike'a. Natomiast wracając do mojej partii basu, to też uważam ją za świetną (śmiech).

(śmiech) A co świetnego poza nową płytą Cowboy Junkies dzieje się na scenie muzycznej w Kanadzie?

Dużo, naprawdę dużo. Arcade Fire to oczywiście pierwsza rzecz, która przychodzi ci do głowy. Poza tym Feist. Jest wiele ciekawych wykonawców. Zresztą było tak przez ostatnie 20 lat. Co jakiś czas pojawiała się zawsze jakaś interesująca nowa twarz... Słuchamy sporo nowej kanadyjskiej muzyki, staramy się być na czasie...

Jednym z ikonicznych kanadyjskich wykonawców jest Rush, którzy właśnie wydali chyba 30. już album studyjny (śmiech)...

(śmiech) Tak, to nieprawdopodobne. On wydają płytę za płytą. I za każdym razem mają milionowe nakłady (śmiech)! Jak oni to robią?

W Polsce są stosunkowo znani, ale nie jestem pewien co do Europy Zachodniej...

Ja w ogóle nie jestem tak do końca pewien kto ich słucha i jak u licha sprzedają tyle płyt (śmiech). Tak naprawdę w życiu nie spotkałem nikogo, kto słuchałby Rush.

Rush są już razem chyba z 40. lat Powiedz mi jak Cowboy Junkies "wytrzymali" ze sobą ponad 20 lat? I jak tobie pracuje się z rodziną Timminsów?

Wiesz, z Mikem to ja właściwie pracuję od zawsze. Przed Cowboy Junkies mieliśmy jeszcze dwa inne zespoły. Znamy się od przedszkola, podobnie jak z resztą rodziny. Najważniejsze jest dla nas utrzymanie tego zespołu i granie muzyki. To jest to, co chcemy najbardziej robić. Tak to wygląda, bez jakiejś zbędnej filozofii...

I tak jak powiedziałem, znamy się od zawsze i te 20 lat wspólnego grania nie znaczą aż tak wiele w całej perspektywie.

A Timminsowie? Wiesz, oni są trójką z szóstki rodzeństwa. Potrafią współpracować ze sobą (śmiech). I w zespole mają kolejnego brata - mnie.

Przeczytałem niedawno, że zamierzacie zagrać specjalny koncert, na którym zaprezentujecie w całości materiał ze słynnej płyty "The Trinity Session"...

Oczywiście jak pewnie wiesz chodzi o 20. rocznicę premiery tego albumu, która przypada jesienią. W zeszłym roku w listopadzie powróciliśmy do tego kościoła w Toronto, w którym nagrywaliśmy album. Tam zarejestrowaliśmy DVD z gościnnym udziałem Ryana Adamsa, Natalie Merchant i Vika Chesnutta. Naszym zamiarem było nie powtarzanie tamtej oryginalnej sesji, ale stworzenie czegoś nowego. Później otrzymaliśmy propozycję zaprezentowania w całości "The Trinity Session" w Londynie w ramach jakiegoś cyklu koncertowego przedstawiania klasycznych albumów czy coś w tym stylu...

A jak wspominasz tamtą, legendarną już jednodniową sesję po 20 latach?

Muszę powiedzieć, że pamiętam ją bardzo dobrze. To był dłuuugi dzień. Większość czasu zajęło nam ustawianie i regulowanie sprzętu tak, by uzyskać ten dźwięk. To było cholernie trudne, zajęło nam jakieś 7 godzin. Musieliśmy własnoręcznie ustawiać wzmacniacze i instrumenty wokół jednego mikrofonu, by wszystko grało idealnie. Tylko w ten sposób mogliśmy to nagrać. Momentami wyglądało to tak, że przesuwaliśmy jakiś wzmacniacz o kilka cali w lewo, później kilka cali w prawo, w tył, w przód...

Kiedy wreszcie udało nam się wszystko dograć, była bodajże 5. po południu. Zjawili się ludzie, którzy mieli pomóc nam już w samych nagraniach i zaczęliśmy. Niektóre piosenki udało nam się zarejestrować za pierwszym podejściem, inne potrzebowały 3, nawet 4... W sumie nagrywaliśmy z 5 godzin... Później było jeszcze piwo i rozeszliśmy się do domów.

Zatem to była krótka sesja (śmiech).

(śmiech) Tak, długi dzień, krótka sesja. Powiem ci jeszcze, że niesamowite było to, że sidemani, którzy nas wspomagali, grali z nami po raz pierwszy. I od razu idealnie się do nas dopasowali! To było magiczne.

Z przeszłości przenieśmy się w przyszłość. Powiedz mi proszę na koniec jak chciałbyś, by ludzie odbierali Cowboy Junkies za 20 lat?

Cóż, zobaczymy (śmiech). Mamy szczęście, ponieważ nasi fani są bardzo wierni. Wspierają nas cały czas przez te wszystkie lata, kupują płyty, przychodzą na koncerty. Mam tylko nadzieję, że nie umrą, bo przecież każdy się starzeje (śmiech). Powiem ci, że na naszych koncertach pojawiają się czasami 60-70-latkowie! Naprawdę. A my sobie żartujemy, że za 20 lat wszyscy oni umrą i nikt nie będzie przychodził na koncerty Cowboy Junkies (śmiech). Musimy postarać się o młodszą widownię (śmiech).

Ja mam 28 lat, więc nie martwcie się tak bardzo (śmiech). Chciałbyś powiedzieć coś na koniec polskim fanom?

Jest nam naprawdę przykro, że jeszcze do was nie przyjechaliśmy. Postaramy się to nadrobić...

Trzymam cię za słowo. Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: cowboy | The End | koncerty | 20 lat | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy