Reklama

"Było drastycznie i fantastycznie"

Wydajesz nowy album zatytułowany 'Drastic Fantastic' - skąd się wzięła jego nazwa?

Siedziałam w samolocie - jak zwykle (śmiech) - i pisałam swój dziennik, gdy nagle nasunął mi się tytuł "Drastic Fantastic," tak po prostu. Pomyślałam, że to świetny pomysł. Podoba mi się - rymuje się, fajnie brzmi? Przywodzi na myśl futuryzm lat 70-tych, świetną zabawę, jest w nim też coś z estetyki glam, którą bardzo lubię - to wszystko odzwierciedla okładka płyty. Te słowa po prostu fajnie brzmią. I opisują miejsce, w którym się obecnie znajduję po wydaniu pierwszego albumu, trasach koncertowych i całym tym zamieszaniu - to wszystko było drastyczne i jednocześnie fantastyczne.

Reklama

Jednego dnia jestem w helikopterze nad francuskimi Alpami, do którego wsiadłam rano po śniadaniu, a wieczorem tego samego dnia kładę się do łóżka z kubkiem herbaty patrząc na Empire State Building i myślę sobie: Przecież to chyba niemożliwe?. A do tego podróż daje ci dodatkowe sześć godzin i masz znacznie dłuższy dzień niż zwykle. Poza tym spotykasz niesamowitych ludzi - to jedna z tych fantastycznych stron sukcesu, swoista przepustka do cudownych ludzi, z którymi ciągle się stykasz.

I ciągle zdarzają ci się przedziwne sytuacje, bo przebywasz w nieznanych sobie miejscach, a ludzie wiedzą, kim jesteś. To bardzo osobliwe (śmiech). Więc w zasadzie masz fabułę, swoisty rodzaj zagrożenia, które pokonujesz, do tego dziwaczne postaci i tworzy się mały komiksowy świat.

Czy płyta też ma fabułę?

Moim pomysłem na album był temat pełnej pułapek drogi do raju. Ile jesteś w stanie zaryzykować, by odnaleźć nirwanę, jak głęboko kopać, by znaleźć ten skarb? Bo im głębiej się kopie, tym jest ciemniej i straszniej, ale lepiej się mieścisz w dziurę. Chodzi o odwagę - na co cię stać, gdy chcesz osiągnąć swój cel?

Czy właśnie tego zawsze pragnęłaś? Spełniły się twoje marzenia?

Moim marzeniem zawsze było umiarkowanie dzikie życie, koczowniczy styl życia: wsiadamy do busa, gramy koncerty z grupą przyjaciół, którzy są jak jedna wielka rodzina? i właśnie to się stało. Nigdy nie chodziło o sławę i bogactwa - wiem, to brzmi bardzo przemądrzale, ale to prawda. Chciałam po prostu jeździć i zarabiać na życie występami. Nie musieć chodzić do pracy. Wszystko inne to tylko miły dodatek.

Ale sława i bogactwa też się z tym wiążą?

Sława i bogactwa dopiero teraz się z tym wiążą i dopiero sobie to uświadomiłam - jak to jest ze sławą. Mnóstwo, naprawdę mnóstwo rzeczy zależy tu od ciebie: możesz wybrać, czy chcesz, by twoi ludzie zadzwonili do kogoś z prasy z informacją, że będziesz kupować buty w konkretnym sklepie, aby ktoś zrobił ci wtedy zdjęcie. Ale jak nikt do nikogo nie zadzwoni, to zdjęcia nie będzie i nie pojawisz się w kolorowym magazynie. Ja wolę po prostu iść kupić sobie buty, bez tej całej otoczki.

Czyli nadal twardo stąpasz po ziemi?

Gdyby to wszystko wydarzyło się, kiedy byłam świeżo po dwudziestce, to pewnie wpakowałabym się w niezłe tarapaty. Pewnie bym za dużo piła, dużo bardziej kusiłaby mnie zmiana stylu życia. Ale teraz mam tych przyjaciół, których miałam, bo stare przyjaźnie trzeba pielęgnować i nie mam zamiaru nagle ich wymieniać na nowych, sławnych przyjaciół. Mieszkam tam, gdzie mieszkałam, koleguję się z ta samą paczką i tyle. Jeśli tego nie masz? Po co ci wszystko inne, gdy nie masz się tym z kim podzielić.

Masz poczucie, że dojrzałość to jeden z twoich największych walorów?

Jak widać umiejętność śpiewania, gry na gitarze i pisania piosenek też się przydaje. Ale jeśli chodzi o radzenie sobie z całą sytuacją?najlepiej jest zdawać sobie sprawę z tego, czego się nie chce. Każdy chce przeżyć coś wspaniałego, zarabiać na życie swoją pasją i zdobywać uznanie swoimi działaniami, ale zdanie sobie sprawy z tego, czego nie chcesz jest niemal równie ważne. Kiedy to wszystko się stało, dobijałam trzydziestki, miałam chyba 28 lat.

To naprawdę dobrze się złożyło, bo wcześniej myślałam: Wiem już wszystko, niczego się już nie muszę uczyć, nikt mnie niczego nie nauczy. Nie muszę nikogo słuchać .A moje trzydzieste urodziny były cudownym przeżyciem, wtedy już myślałam: Boże, byłam taka tępa, byłam głupią pipą! Teraz mam 30 lat, robię to, co lubię i nie wiem jeszcze nic, więc chcę chłonąć wszystko jak gąbka, ciągle się uczyć.

Człowiek też sobie trochę odpuszcza, to bardzo pozytywne zjawisko. Nie walczysz o byle co, nie spinasz się z powodu spraw, które tak naprawdę nie mają znaczenia. To bardzo ważne, bo kiedy odniesiesz sukces, musisz uważnie sterować. Nie możesz się nakręcać jakimiś błahostkami.

Słyszałam tę wspaniałą teorię, że rozwój intelektualny kończy się w momencie, w którym zdobywasz sławę. Od razu pomyślałam: cóż, Michael Jackson lat pięć, Mick Jagger lat osiemnaście! Wiem, że to brzmi obraźliwie, ale to naprawdę ciekawa teoria, bo wszyscy się tobą ekscytują i powstaje ogromna presja, byś pozostała taką samą osobą, jaka wzbudziła ogólny zachwyt.

Patti Smith miała 27 lat, kiedy wyszła płyta 'Horses', Debbie Harry miała chyba 34, kiedy Blondie zdobyło popularność, a Sheryl Crow była po trzydziestce, kiedy ukazał się jej debiutancki album. To artystki, których kariera trwa przez wiele lat. Nie da się przecenić momentu, w którym dojrzewasz do stwierdzenia: Wiesz co? Życie jest jednak dosyć krótkie i nie chcę robić niczego wbrew sobie, bo po prostu szkoda czasu na głupoty, czy sprzedawanie się albo tworzenie miernot poniżej moich możliwości. I mówisz "Nie. Czemu miałabym coś takiego zrobić?".

Ale wiem, że gdybym miała 21, a nie 31 lat, pewnie odpowiedziałabym: Tak, tak, powinnam to zrobić. Koniecznie. Jeśli tego nie zrobię, to wszystko się popsuje. I bym zrobiła wszystko, o co by mnie poproszono. Dlatego bardzo się cieszę, że wszystko wydarzyło się w swoim czasie. Dobiłam trzydziestki, zanim skończyłam się rozwijać intelektualnie! Nie jest źle.

Czy sukces komplikuje również życie codzienne?

Im większy sukces odniesiesz, tym więcej spraw załatwiają za ciebie inni, przez co zupełnie tracisz umiejętność radzenia sobie samemu. Pamiętam, jak ostatnio znalazłam się na lotnisku i pomyślałam: O Boże, jestem zupełnie sama. Gdzie mam iść? Co mam robić? Czy uda mi się trafić na samolot? . To żałosne, zamieniasz się w małe dziecko. Wiele osób opowiadało mi o tym, jak to jest wrócić z trasy, jeszcze zanim poznałam to na własnej skórze.

Miałam znajomych, którzy jeździli w trasy i opowiadali, że powrót jest potworny, bo nagle wracasz do codzienności - masz rachunki do zapłacenia, musisz pozmywać naczynia. To straszne! (śmiech) . Ale tak naprawdę stajesz się zupełnie żałosną postacią.

Ale szczerze mówiąc, moja lepsza połowa traktuje mnie lepiej, niż można to sobie wyobrazić. On jest po prostu święty. To poważna presja. Bo jak choruje, to zaraz myślę: O nie! Jak mam dorównać jego trosce o mnie? Czy jestem do tego w ogóle zdolna? .

Nowy album brzmi bardzo pewnie, z przekonaniem?

Z "Drastic Fantastic" naprawdę świetnie mi poszło, bo przy "Eye To The Telescope" miałam wrażenie, że jestem? Słuchałam często "Tapestry" Carole King i strasznie chciałam zrobić takie wprowadzenie, bardzo tradycyjny, oldschoolowy album z piosenkami, dobrymi muzykami, wszystko ładnie zagrane i z przekazem. Tym razem pomyślałam, że trochę zboczę z trasy - zagram naprawdę źle, nie będzie żadnego przekazu! Nie no, żartuję (śmiech) .

Chciałam, żeby nowa płyta była bardziej dziwaczna. Bo mam wrażenie, że ludzie, którym się podoba moja muzyka, moi fani, już wiedzą o co ze mną chodzi, skumali mój styl. Nie mogłabym sobie życzyć lepszego odbioru publiczności. Bo dostaję od fanów, z którymi jestem często w kontakcie, takie wsparcie. Oni naprawdę wszystko, co starałam się przekazać, odebrali w całości bez zakłóceń. Pomyślałam więc, że mogę pozwolić sobie teraz na więcej.

Czy piosenka 'Hopeless' odzwierciedla twoje doświadczenia z początków kariery muzycznej?

"Hopeless" to dla mnie wyjątkowa piosenka. Zawsze lubiłam określenie "hopeless romantic" - beznadziejny romantyk." Bycie beznadziejnym - z dobrego powodu (śmiech) - jest piękne i zaszczytne. Dlatego bardzo mi się podoba myśl, że bycie beznadziejnym jest tak naprawdę wspaniałe, bo zawsze to nauczyciele cię tak nazywają, albo rodzice, kiedy zrobisz coś, co im nie przypadnie do gustu. To nie musi być coś złego, po prostu im się to nie podoba.

Jesteś beznadziejny, ciągle malujesz te abstrakcje. Może namalujesz wreszcie jakieś owoce? Jesteś beznadziejny!".To taki ładny, bardzo brytyjski zwrot. Dla mnie piosenka 'Hopeless' opowiada właśnie o ludziach z twojego otoczenia, którzy mówią: Co ty w ogóle robisz? Znajdź porządną pracę. Marnujesz czas.

I wtedy wpadasz w taką dosłowną beznadzieję, gdzie na nic nie masz tak naprawdę wpływu, bo wiedzie tobą wewnętrzny imperatyw - tak było w moim przypadku - i nie masz żadnego wyboru, musisz zajmować się swoją pasją, bo czym innym? Nie istnieje żadna alternatywa.

Czy lata przed podpisanie kontraktu były ciężkie?

Jestem posiadaczką największych różowych okularów na świecie, więc o cokolwiek mnie zapytasz, odpowiem: O nie, było super! Wspaniale! Świetnie się bawiłam.". A potem pogadasz z kimś z moich znajomych, a on odpowie, że przeżywałam istny koszmar. Ale w moich wspomnieniach zapisały się bardzo przyjemne chwile. Dobrze wspominam tę podróż, muzykowanie.

Pamiętam też, że trudno mi przychodziło mówienie o sobie jako muzyku, bo byłam na zasiłku i miałam poczucie, że póki nie będę się mogła utrzymać z muzyki? Chodzi mi o to, że nie nazwałabym siebie kompozytorką będąc na zasiłku i udając, że nią jestem - to by było okropnie pretensjonalne. Dlatego potrzebne mi było uznanie, nie tylko przez garstkę fanów, ale też rodzinę i przyjaciół, że rozwijam się jako twórca, a nie jestem tylko bezrobotną dziewczyną z pamiętniczkiem! (śmiech). Rozumiesz, o czym mówię?

Czy zdobycie kontraktu było trudne?

Zdobywanie kontraktu było dla mnie okresem największych napięć emocjonalnych, bo? to było fantastyczne doświadczenie - świadomość, że wydam swoją twórczość, ale kiedy jesteś kompozytorem i wykonawcą, muzyczna branża traktuje cię jako dwie odrębne jednostki, podpisujesz kontrakt kompozytorski i drugi - wykonawczy.

Kontrakt na nagranie płyty oraz umowę dotyczącą autorstwa piosenek. Pomyślałam więc: Świetnie, podpiszę kontrakt kompozytorski.Poznałam swojego menedżera Simona Banksa, kiedy miałam 19 lat i grałam w londyńskim The Garage. Studiowałam wtedy na Royal Holloway w Egham i nie wiedziałam nawet, czy ktoś o mnie słyszał i czy ktoś przyjdzie na koncert, a on tam wpadł, ponieważ pracował wtedy jako łowca talentów dla wytwórni. Zobaczył mój koncert, wziął ode mnie numer telefonu i dzwonił co pół roku przez kolejne sześć lat pytając: Czy a: wyjedziesz ze Szkocji, b: pozbędziesz się swojego beznadziejnego zespołu, c: zamieszkasz w Londynie?" . A ja odpowiadałam: Nie, nie i nie!.

Przyjechał nawet do Szkocji kilka razy, odmroził sobie tyłek w pokoju gościnnym i dostał owsiankę na śniadanie. W końcu, gdy nic się nie posuwało do przodu, pomyślałam: Mam 27 lat i jak tak dalej pójdzie, będę musiała iść do normalnej pracy. No dobrze, pozbędę się zespołu, bo faktycznie jest trochę słaby (śmiech) A tak naprawdę nie był, po prostu słabo się nam razem grało. Coś było nie tak.

Wsiadłam w pociąg, pojechałam do Londynu i zaproponowano mi umowę autorską na 12 tysięcy funtów obejmującą wszystko, co do tej pory napisałam oraz wszystko, co jeszcze napiszę. Pomyślałam: Wow, 12 kawałków. To kupa kasy."Postanowiłam, że może warto by było zadzwonić do tego Simona i zapytać, co o tym myśli, a on odpowiedział: Pozwól, że ci z tym pomogę!"I trzy miesiące później licytowały się o mnie wytwórnie Sony, Warner i Chrysalis, a ja myślałam: Wow! Dobrze, że nie podpisałam tej umowy na 12 tysięcy!".

A gdy miałaś już w kieszeni umowę autorską, czy wystąpiły jeszcze jakieś trudności?

Potem przyszedł czas na starania się o kontrakt płytowy?. Hmmm, to była porażka. Nikt, zupełnie nikt nie był zainteresowany. Myślę, że powodem tego była Norah Jones? To jak z morzem przed Mojżeszem. Odniosła ogromny sukces, a wszystkie wytwórnie oszalały: Znajdźcie mi drugą Norę!.Popodpisywali już mnóstwo kontraktów z wokalistkami i kompozytorkami w jednym, a do tego byłam za stara. Byłam "po złej stronie dwudziestki piątki".

Najwyraźniej ohydnie wynędzniała, o laseczce i z lekkim garbem na plecach - nie mogli sobie wyobrazić, jak można sprzedać takie coś. W tylko jednej wytwórni - Relentless - powiedziano mi: Nam to nie przeszkadza. Nam nie przeszkadza, że wyglądasz jak czyjaś babcia. I tak cię bierzemy. Więc oczywiste było, że podpiszę kontrakt z wytwórnią, której zależy na muzyce. Dzięki Bogu ktoś się tam interesował muzyką i powiedział po prostu: Spróbujmy..

Kiedy nastąpił moment przełomowy w twojej karierze?

Myślę, że każdy ma taki moment przełomowy, a mój nastąpił, gdy ojciec Nasa się przeziębił?. Ojciec rapera Nasa grał na trąbce na jego singlu, ale złapał grypę, więc Nas odwołał występ w programie Later With Jools Holland, a dwie świetne dziewczyny, które zajmowały się werbowaniem zespołów, zadzwoniły do mojego menedżera i powiedziały: "Zastępstwo, myślisz, że się zgodzi?", a on na to: "Hmmmm, tak, (śmiech) tak myślę."

I to był ten moment - mój pierwszy występ w telewizji, pierwszy raz szeroka publiczność mnie usłyszała. Album się jeszcze nie ukazał, ani żaden singel, a w dodatku zagrałam "Black Horse And The Cherry Tree" którego nie było na płycie. To była nowa piosenka, którą stworzyłam z użyciem mojego nowego efektu do zapętlania, a oni powiedzieli: "Musisz to zagrać, to świetna rzecz." A ja na to: "Ale tego nie ma na płycie", a oni "To nie szkodzi, wyjdź i to zagraj."

Dlatego pierwsze 10 tysięcy egzemplarzy "Eye To The Telescope" zawiera wersję koncertową piosenki z programu Joolsa Hollanda , bo nie nagraliśmy jeszcze singla. A "Black Horse?" zostało po raz pierwszy nagrane właśnie w telewizji (śmiech), co jest dosyć absurdalne. Grałam ją w kawiarenkach przez sześć tygodni. Miałam trasę po kawiarniach w Szkocji, gdzie używałam tego efektu i nikt jakoś tam nie wariował na tym punkcie.

A tutaj wszyscy zwariowali - wszyscy goście programu klaskali do rytmu: Anita Baker, Jackson Browne i Robert Smith, a potem już tłumy ludzi do mnie podchodziły i mówiły: "Nie mogę uwierzyć, że zrobiłaś coś takiego na żywo w telewizji.", a ja odpowiadałam: "Naprawdę?". A potem, jakiś rok później, gdy wyruszyliśmy promować płytę w Stanach, zdarzyło się dokładnie to samo.

Wystąpiłam w Today Show, choć wtedy nie wiedziałam, co to właściwie jest. Okazało się, że to poranny program oglądany przez miliony ludzi. Miałam wtedy dzień wolny, ale Simon mówi "Dobrze by było pójść się spotkać z gościem, który wybiera artystów do Today Show." Ja na to: "Simon, mam dzień wolny, jestem wyczerpania." Ale potem się zgodziłam. "Dobra, chodźmy do tego Today coś tam, cokolwiek to jest."

Poszliśmy, weszłam do pomieszczenia i zagrałam temu gościowi piosenkę, a on powiedział: "Świetnie KT, masz ochotę zagrać dla nas w piątek?" Na to ja: "Ekstra, nie ma sprawy." A wszyscy inni byli w szoku. Mówiono mi później, że to się nigdy nie zdarza; zwykle ustawiają grafik na miesiąc od przodu, więc wszyscy byli przejęci. Zagrałam więc o jakiejś nieprzytomnie wczesnej godzinie w programie Today Show, z głosem jakbym wypaliła paczkę tanich fajek i poszło doskonale? Byłam ubrana w jaskrawą, czerwoną sukienkę i znów wszyscy oszaleli!

Czy nadal będziesz się dzielić sławą ze swym efektem gitarowym?

Mam dla niego teraz dużo szacunku. Zrobił dla mnie o wiele więcej, niż mogłam się spodziewać i zawsze będzie się ściśle wiązał z piosenką "Black Horse?", więc choć używam go czasem w innych piosenkach, to tam odgrywa drugorzędną rolę. Ale to wyjątkowe urządzonko.

Opowiedz o pierwszym singlu z nowej płyty 'Hold On'?

Napisałam "Hold On" jeszcze przed "Black Horse"? To zabawna historia, bo to było krótko po tym, gdy zaczęłam komponować z innymi muzykami. Na początku myślisz, że to coś potwornego! Piszesz muzykę w swoim pokoju, w domu i myślisz: "Komponowanie z kimś innym to coś?" Coś takiego, co robisz, kiedy sam sobie nie umiesz poradzić albo nie potrafisz napisać singlowej piosenki?

Zawsze uważałam to za oznakę słabości. A potem zrozumiałam, że tak nie jest, przecież Lennon i McCartney nie byli znowu tacy słabi! Pomyślałam więc: "Dobrze, muszę się otworzyć na to wspólne komponowanie." A ponieważ na początku zajmowałam się beatami, nawiązałam współpracę z producentem garage, który nazywa się Ed Case. Jego prawdziwe nazwisko jest greckie i w żaden sposób nie da się wymówić, więc kazał na siebie wołać Ed Case - Przypadek (śmiech), co się właściwie zgadza, bo to ciężki przypadek.

Napisaliśmy właśnie "Hold On", a Steve Osborne, który ją produkował powiedział: "Wiecie, który kawałek jest waszym przebojem? "Hold On". "Ale jak to się sprawdzi w roli singla? Przecież to dancehallowy kawałek." A on na to: "Skądże, zrobimy z niej singlowy przebój" (bierze do ręki gitarę). Zagram ci jej pierwotną wersję. Kiedy napisałam ją z Edem, on wstawił tu taki rytm (wystukuje rytm), porządne brzmienie północno-zachodniego Londynu, takie rytmy dobiegają tam z samochodów! A potem było? (gra fragment piosenki). I to było trochę? w pewnym sensie trochę w stylu Gypsy Kings.

I kiedy dalej nad tym pracowałam, nie mogłam? z takim mocnym beatem to by brzmiało jak podróbka dancehallu. Spędziliśmy chyba pięć, czy sześć miesięcy zmagając się z tym kawałkiem, a w międzyczasie powstawała reszta albumu. Długie miesiące chodzenia dookoła tej cholernej piosenki - jak zrobić, żeby zabrzmiała po mojemu, a nie jakbym zaczęła udawać ragga MC. Okroiliśmy ją więc z dodatków i zostało tylko to (gra akordy) i nie zmienia się przez cały czas, a ja wtedy zaczynam? (śpiewa fragment piosenki). I to się już nie zmienia, nie ma żadnych wymyślnych gitar, to dosyć prościutki utwór.

Steve uwielbia proste kawałki, mówi "Im prościej, tym lepiej." Bo to często oznacza, że wszystko przesiewasz przez sito i zostają tylko dobre, naprawdę ważne elementy kawałka. W rezultacie zrobiłam dancehallową piosenkę po swojemu.

A w teledysku do 'Hold On' podbijasz także parkiet?

Kręcenie teledysku było fantastycznym przeżyciem? miałam wrażenie, że uczestniczę w bardzo swobodnym eksperymencie. Peru - jego reżyser, wspaniały gość - nie wiedział, czy będę potrafiła tańczyć. Kiedy się okazało, że potrafię, powiedziałam mu: "Jak do diabła zamierzałeś nakręcić ten klip nie robiąc ze mnie idiotki, jeśli nie byłeś nawet pewien, czy umiem tańczyć? To teledysk taneczny!" A on odpowiada: "Wiesz, to by było całkiem zabawne." A ja na to: "Chyba dla ciebie!"

To oryginalny teledysk?

Bardzo się różni do wszystkich moich poprzednich. I tańczę tam jak robot. Moja lekcja tańca robotów pozostanie mi na długo w pamięci (śmiech). Było prześmiesznie, ale wyszło całkiem nieźle. Załapałam wykańczanie ruchów. I jak kręciliśmy, było tam masę naprawdę świetnych breakdancerów i wszyscy mówili "KT, skumałaś wykańczanie ruchów. Niektórzy się po prostu zatrzymują i myślą, że dobrze udają roboty, ale to błąd. Trzeba wykończyć ruch, tak się lekko zakołysać." Najwyraźniej to skumałam!

Opanowałaś nową umiejętność także do piosenki "Funnyman"?

Nauczyłam się grać na ukulele? Istnieje Brytyjska Orkiestra Ukulele i chciałam ich poprosić, by wystąpili na płycie, ale pożyczyliśmy wcześniej ukulele, żeby zobaczyć jak brzmi i tak mi się spodobało granie na tym instrumencie, że po prostu nagraliśmy piętnaście ujęć mojej gry, którą usłyszeć można w kawałku "Funnyman". To jedna z moich ulubionych piosenek z płyty. Poza tym jest wiele metod grania na ukulele. Można grać w stylu Elvisa, technikolor, jaskrawa koszula, albo subtelnie: peruwiańskie góry, Simon & Garfunkel - do czego dążyłam.

Jest coś takiego w mandolinach i ukulele, że cię wyciszają i naprawdę wzruszają. Mają bardzo melancholijne, tęskne brzmienie, które idealnie pasowało do tej piosenki. Poza tym cudownie się na grało, bo to taki rytmiczny instrument, zawsze wchodzisz na dwa i cztery, więc robisz tak (naśladuje brzmienie rytmu). Ukulele przywodzi na myśl białe reggae. Wspaniała rzecz.

Znów współpracujesz na tej płycie ze Stevem Osbornem. Czy wystąpiły jakieś nowe elementy w waszej współpracy?

Ogromna różnica jest taka, że przy "Drastic Fantastic" umiem już śpiewać w studio. A wcześniej tego nie potrafiłam. Bardzo się męczyłam przy nagrywaniu "Eye To The Telescope", bo nigdy nie byłam muzykiem studyjnym. Wielu muzyków siedzi w studio i coś dłubie, dogrywa, nagrywa - mnie to strasznie nudzi, zawsze interesowało mnie najbardziej granie na żywo. Byłam więc zupełnie niedoświadczona w tej kwestii, kiedy nagrywaliśmy wokale na pierwszy album.

Steve poił mnie czerwonym winem i dawał gazety do poczytania, kiedy śpiewałam, bo nie potrafiłam się przestać skupiać na samym śpiewie. A to się nigdy nie zdarza, kiedy gram na żywo - występowanie to w moim przypadku najbliższe medytacji doświadczenie, kiedy śpiewam, nie myślę o niczym innym. Nie myślę zupełnie o niczym, to bardzo pierwotny, cudowny stan (śmiech), bo stanowi dla mnie swego rodzaju odpoczynek. Mogę się zatrzymać i grać?

Jestem bardzo nieszczęśliwa, kiedy nie gram przez długi czas koncertów. Może to jakiś ogromny, gigantyczny problem z ego, ale sądzę, że to raczej bardzo fizyczna potrzeba pozbycia się nadmiaru energii. A koncerty mi to zapewniają, bo zawsze uwielbiałam występować, dawać dobre koncerty? Granie na żywo interesuje mnie o wiele bardziej, niż siedzenie w studio i nagrywanie albumów.

Jak więc udało się wam ze Stevem oswoić studio?

Nauczyłam się już dawno grać na gitarze i śpiewać jednocześnie, więc nigdy nie śpiewałam bez gitary i było to dla mnie zupełnie nienaturalne. Ale w studio nagle nie mam gitary, na uszach słuchawki - czego nienawidzę - żadnej publiczności i siedzisz w małym, dziwnym pokoiku, a jakiś gość mówi do ciebie: "Byłoby wspaniale, gdybyś zaśpiewała najlepiej dotychczas, taką wersję piosenki, którą utrwalimy po wsze czasy na płycie." A ty odpowiadasz: "Jasne." To strasznie dziwne.

Na szczęście tym razem ustaliliśmy już, że nie umiem śpiewać, kiedy nie gram. Dlatego przez większość nowej płyty gram i śpiewam jednocześnie, co producentowi spędza sen z powiek, ale to jego problem! Więc z tym sobie poradziliśmy. Doszliśmy też do wniosku, że powinnam grać razem z perkusistą, bo tak wiele zależy od rytmu. Słyszałam gdzieś, że Beatlesi zawsze nagrywali przynajmniej dwa instrumenty naraz, żeby między muzykami wytworzyła się komunikacja i energia - a nie, że ktoś gra do metronomu? to było ogromna poprawa.

Przez trzy lata grania dużych tras, kiedy bywałam naprawdę wyczerpana i miałam dużo na głowie, nauczyłam się momentalnie przestawiać na tryb koncertowy, skupiać, wychodzić i grać dobry koncert na zasadzie: "Dobra, czas iść zagrać." Myślę, że dzięki temu udało mi się też nauczyć czegoś ważnego, jeśli chodzi o albumy studyjne i sądzę, że to słychać na nowej płycie.

Czego możemy się spodziewać na twoich koncertach z nowym materiałem?

Cóż, występy na żywo z "Drastic Fantastic" są o tyle inne, że na płycie zaśpiewałam dużo chórków. Chórki są dla mnie jak czarodziejski pył: magiczna mgiełka, potrafią zupełnie zmienić piosenkę. Na "Drastic Fantastic" nagrałam ich naprawdę dużo. Postanowiliśmy więc zorganizować sobie prywatnego "Idola" i przesłuchaliśmy mnóstwo dziewcząt, żeby znaleźć chórzystki.

Wzięliśmy te dwie cudowne dziewczyny - jedna to moja stara znajoma, żona starego kumpla Ed'a Harcourta, fantastycznego wokalisty i autora piosenek. Kradnę mu więc żonę i zabieram na trasę koncertową. Druga to świetna młoda dziewczyna o imieniu Kat, pół-Japonka, pół-Włoszka.

Razem stanowią wspaniały zestaw, ich obecność naprawdę zmieni klimat koncertów. Poza tym, tak jak zawsze chodzi o wywieranie wrażenia, zaimponowanie publiczności dobrze się przy tym bawiąc. Więc myślę, że będzie świetnie.

Czy cieszysz się na możliwość zaprezentowania nowych piosenek podczas letnich festiwali?

Według mnie festiwale składają się na sens życia i ktokolwiek tego do tej pory nie odkrył, powinien szybko się o tym przekonać, bo już najwyższa pora. Festiwale są popularniejsze niż kiedykolwiek i kiedy jadę na Glastonbury?

Chodzi o poziom tolerancji między ludźmi, którzy zwykle są potwornie wkurzeni i sfrustrowani, np. gdy jedziesz metrem z dużą torbą bagażową i ktoś zaraz powie: "Nie wszyscy są tu na wakacjach!" A ja na to: "Ale przecież nie jestem?" A potem jesteś na Glastonbury i się potkniesz, to pięcioro ludzi podchodzi, żeby pomóc ci wstać. To wspaniałe, to prawdziwy hipisowski raj.

Twój punkowy przebój "I Don't Want You Now" ma bardzo koncertowy klimat?

W zasadzie taka jest jego geneza? Odbywał się wtedy Dzień Johna Peela, a ja grałam koncert w Sheffield i spontanicznie postanowiłam zagrać cover "Teenage Kicks" z użyciem mojego efektu. Nie grałam tego wcześniej, nie ćwiczyłam, spisałam tekst z internetu, położyłam kartkę na odsłuchu i zagrałam. Gdy zeszłam ze sceny, reszta zespołu mówi: "Jesteś punkówą!" Pomyślałam: "Warto to wykorzystać."

Kawałek 'I Don't Want You Now' to taka nadąsana, szczeniacka piosenka. Nie ma ukrytego przekazu, czy podtekstów. Mówi po prostu "Już cię nie lubię i nie chcę się z tobą przyjaźnić. Nawet jeśli ty chcesz się przyjaźnić ze mną." To w sumie tylko dąsy, więc kawałek idealnie nadawał się do buntowniczego, punkowego klimatu i porządnej dawki hałasu.

O czym jest 'Saving My Face'?

Napisałam "Saving My Face" mniej więcej w tym czasie, kiedy nagrywaliśmy "Eye To The Telescope", ale wszystkie piosenki na "Eye To The Telescope" były dla mnie bardzo osobiste, poruszające i intymne. A to jest potężna piosenka popowa z przytupem o operacjach plastycznych, więc raczej specjalnie nie pasowała (śmiech). Pomyślałam: "Dobra, zostawię ją na następny album."

Zawsze wiedziałam, że 'Saving My Face' trafi na tę płytę. I sądzę, że jest teraz dla mnie bardziej aktualna, niż wtedy, gdy ją pisałam, bo ta zabawna, szalona droga, którą podążam zawiodła mnie wielokrotnie do Hollywood. Dużo przebywałam w Los Angeles, a tam idea pogoni za pięknem jest najbardziej dominująca. Czysty obłęd. Zawsze mnie to fascynowało, szczególnie jako kobietę i do tego po przejściach związanych ze zdobywaniem kontraktu.

Mnóstwo facetów dostaje kontrakty płytowe, włochaci gości z brodami, myślałam więc: "O co chodzi? Nie mam brody - już sama nie wiem, może muszę zapuścić?" To bardzo dziwne, ale w naszej kulturze panuje niesamowita obsesja na punkcie fizycznej doskonałości kobiet. Choć ja nie jestem chyba przeciwna operacjom. Jak będę miała 50 lat i szyję indyka to niewykluczone, że pójdę na wizytę do miłego znajomego? z lancetem. Nie jestem przeciwna operacjom, ale dziwi mnie ten brak zgody na to, by zachodziły w twoim ciele jakiekolwiek zmiany.

Opowiedz nam o pierwszym utworze z płyty, czyli "Little Favours"?

Embrion "Little Favours" powstał, gdy miałam jakieś 17 lat i napisałam kawałek na fortepian z pewnym gościem, w którym się wtedy kochałam po uszy. Chodziłam wtedy do szkoły w Ameryce i w sali muzycznej mieli tam dwa pianina. Siedząc przy nich było się odwróconym plecami do osoby przy drugim pianinie. Graliśmy więc?

Przychodziliśmy tam grać piosenki - nie obmacywać się, ale razem grać.To było bardzo zmysłowe przeżycie - wspólne granie muzyki, kiedy na siebie nie patrzyliśmy, ale czuje się obecność tej drugiej osoby za plecami, stąd się właśnie wziął wers: "Ten mały wszechświat między naszymi plecami, tak piękny i barwny, stanowi moje oparcie." Bo właśnie za tym tęsknimy, kiedy wdajemy się w romanse, czy gonimy ten dreszczyk emocji, nastoletnie uczucie.

Tak naprawdę najlepszą rzeczą jest ta przestrzeń między wami, zanim po raz pierwszy kogoś dotkniesz. Potem czar pryska, gdy ktoś zostanie już zaproszony w tę przestrzeń? o tak, nastoletnie żądze to bardzo silny i wspaniały narkotyk. Pamiętam dużo miłych doświadczeń.

Pod koniec albumu zupełnie zmienia się jego tempo na ostatnie trzy piosenki?

Kiedy słucham płyty i jest naprawdę szybka piosenka, a potem kilka wolnych, a potem znowu szybka i tak w kółko, to zaczynam się irytować. Chcę posłuchać płyty, gdzie będę mogła włączyć jedną połowę, kiedy jestem w danym nastroju, a jak będę w innym, to zacznę na przykład szóstego numeru. Wtedy dostajesz to, czego potrzebujesz i to jest fajne.

Gdybym miała taką możliwość, pewnie bym wydała ten album w wersji dwupłytowej, część dzienna i nocna, dwa różne klimaty muzyczne.

Co według ciebie sprawia, że ballada jest dobra?

Chciałabym, żeby inni odebrali wszystkie ballady z tego albumu jako?tajemnicze. Tajemnica to coś, co niestety współczesna kultura popularna zupełnie zatraciła, ludzie nie potrzebują już tajemnicy, chcą wiedzieć wszystko o wszystkim, bez względu na to, czy te informacje są zgodne z prawdą. Chcą wszystko wiedzieć w najdrobniejszych szczegółach, więc się je wymyśla. W moich balladach chodzi o to, by znalazło się miejsce dla tajemnicy, którą inni mogą interpretować w dowolny sposób.

Czy ostatni wers z płyty: "Coś się kończy, coś zaczyna" ma dla ciebie szczególne znaczenie?

Kiedy wszystko pogrąża się w stagnacji, nic się nie zmienia, to dla mnie oznacza umieranie, po prostu śmierć. To mój najgorszy koszmar, że nic się nie zmienia, po prostu makabra. Trzeba posuwać się do przodu, zmieniać, w przeciwnym razie zamieniasz się w maszynę. Po co? Więc "Drastic Fantastic" to coś w rodzaju zrzucenia skóry, opuszczenia łupiny. Ta płyta ma skrzydła!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: świat | show | umiejętność | trasy | koncerty | koncert | studio | drastyczne | piosenka | piosenki | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy