Reklama

Brodka: Religia katolicka była silną wizualną inspiracją, ale nigdy nie chodziło o symbolikę

Monika Brodka to osoba wielu pasji. Od niedawna dzieli się z internautami jedną z nich - gotowaniem. W rozmowie z nami zdradziła, co spędza jej sen z powiek, dlaczego nie gotuje z książek, jak podchodzi do swojej pracy w radiu i skąd bierze się u niej potrzeba nowych aranżacji starych piosenek.

Monika Brodka to osoba wielu pasji. Od niedawna dzieli się z internautami jedną z nich - gotowaniem. W rozmowie z nami zdradziła, co spędza jej sen z powiek, dlaczego nie gotuje z książek, jak podchodzi do swojej pracy w radiu i skąd bierze się u niej potrzeba nowych aranżacji starych piosenek.
- Gotowanie bardzo mnie relaksuje - mówi Monika Brodka /materiały prasowe

Justyna Grochal, Interia: - Zacznijmy od przyjemnego tematu, jakim jest... jedzenie. Podkreślasz, że uwielbiasz zarówno smakować, jak i gotować. Teraz postanowiłaś dzielić swoimi inspiracjami i przepisami na Instagramie. Dlaczego? 

Brodka: - Jedzenie jest i zawsze było dla mnie szalenie ważne. Jest przyjemnością, ale też tematem, który mnie bardzo interesuje. Od zawsze dużo gotowałam, ale dopiero od kilku lat stało się to pasją. Śledzę, czytam i dociekam na temat szefów kuchni, produktów i trendów. Można powiedzieć, że jestem Foodie. Niedawno zaczęłam też prowadzić kulinarny Instagram MoniaMonci, co mnie bardzo bawi.

Reklama

Co dla ciebie jest najlepsze w gotowaniu - sam fakt eksperymentowania w kuchni i łączenia różnych składników w pyszną całość czy raczej karmienie bliskich?

- Chyba obie te rzeczy. Gotowanie bardzo mnie relaksuje. Kiedy zapraszam znajomych na kolacje, planuję na długo przed, co znajdzie się na stole. Czasami nie śpię nocami i myślę o tym lub pierwsza myśl, z którą budzę się rano, to np.: "Upiekę tartę!". Lubię cały ten proces. Obmyślanie, zakupy, przygotowanie, obieranie, pieczenie. Cieszę się, gdy nabieram nowych zdolności i przygotowuję coś po raz pierwszy, a to okazuje się sukcesem. Nie gotuję raczej z książek. Staram się do sprawdzonych przepisów dodawać nowe smaki, które krążą mi po głowie.

Chciałabyś otworzyć kiedyś swoje miejsce z jedzeniem? 

- Pewnie, ale jeszcze nie teraz. Musiałabym się temu całkowicie poświęcić. Na razie Monia Mąci w domu.

Dzielić lubisz się również muzyką "ugotowaną" przez innych. Na antenę Trójki powróciła twoja audycja "Lamenty i Odmęty". Co cię fascynuje w radiu? 

- Cieszę się, że mogę moim słuchaczom zaprezentować coś, czego jeszcze nie znali. Że dzięki "Lamentom" odkrywają może właśnie swój nowy ukochany zespół. Fajnie jest mieć swój program w radiu, ale tu ponownie nie wiem, jak długo jeszcze "Lamenty" będą grać. Przede wszystkim chcę się skupić na tworzeniu nowego materiału, a to wymaga ode mnie 100 % zaangażowania. Ale póki trwa radiowa przygoda - jest fajnie. (śmiech)

Czy myślisz, że Monika, która zwyciężyła w programie "Idol", polubiłaby Brodkę z 2017 roku - jej muzykę, jej stylizacje?

- Pewnie, zawsze lubiła towarzystwo starszych. (śmiech)

A jak Brodka 2007 bawiłaby się na koncercie Brodki 2017? 

- Nie wiem, czy Brodka 2007 byłaby gotowa na takie fajerwerki. Myślę, że w tej relacji kluczowa role jednak odegrałaby Brodka 2007-2016, bo to ona najwięcej chłonęła, pracowała i tworzyła. To był bardzo rozwojowy i produktywny czas. Bez niego nie byłoby Brodki 2017.

Są dwa typy słuchaczy muzyki na żywo - tacy, którzy lubią na koncercie dostać materiał brzmiący jak na płycie oraz tacy, którzy lubią być zaskoczeni utworami w zupełnie nowych odsłonach. Ty jesteś artystką, która lubi eksperymentować z aranżacjami koncertowymi swoich utworów. Z czego to wynika? 

- Wynika to z faktu, iż "Granda" była płytą, którą promowałam bardzo długo. Niedługo po niej była EP-ka i przez ponad trzy lata byłam chyba non stop w trasie. Nowe aranże pojawiły się z potrzeby niezabrnięcia w nudę i powtarzalność. Bardzo nie chciałam znielubić tych piosenek, dlatego ubierałam je w coraz to nowe ciuchy.

"Sakralny" to przymiotnik, który pasuje zarówno do twojej nowej płyty, jak i do całej wizualnej strony, jaką obecnie prezentujesz. Ciekawe jest to, że mimo wielu odniesień do religii katolickiej, nie przekroczyłaś granicy obrazoburczości. Te inspiracje są dość czytelne, a mimo to nie szokują. Takie było od początku założenie? 

- Tak. Ta sakralność to bardziej odczucie i skojarzenie oraz tematy, które pojawiają się w tekstach. Religia katolicka była silną wizualną inspiracją, ale nigdy nie chodziło o symbolikę, bardziej o działanie na zmysły, dlatego koncerty pachniały i były pewnego rodzaju rytualnym spektaklem.

Mówiłaś o tym, że wizualna otoczka towarzysząca promocji płyty "Clashes" tworzyła się, gdy album był już gotowy. Muzykę widzisz obrazami? Kolorami? Emocjami? 

- Chyba odczuwam ją bardziej intuicyjnie. Albo wszystko mi mówi, że coś jest moje, albo nie.

Wystąpiłaś podczas finału projektu Ballantine’s x Boiler Room True Music w Warszawie. Śledzisz cykl Boiler Room? Co ci się podoba w tej formule? 

- Znam Boiler od lat, ale chyba największym zaskoczeniem był dla mnie koncert zespołu Księżyc. Bardzo lubię tę grupę i nigdy nie widziałam ich na żywo. Tym bardziej miło było obejrzeć streaming ich koncertu. Byłam bardzo zaskoczona, że w formule klubowo-elektronicznej znalazł się właśnie taki projekt. Więc odpowiadając na pytanie, podoba mi się to, że Boiler zaskakuje i nie daje się zamknąć w szufladkę.  

Występy w ramach Boiler Room kojarzone są głównie z muzyką klubową, elektroniczną. Ty swoją nową płytą oddaliłaś się od elektronicznych klimatów. W jaki sposób wkomponowałaś swój występ do tego wydarzenia? 

- Przede wszystkim wizualny. Zagraliśmy z naszym pięknym, wielkim okiem autorstwa Oli Wasilkowskiej, które stało się już chyba symbolem tej płyty, poza tym robiliśmy swoje. Było kameralnie i mistycznie.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Monika Brodka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy