Reklama

"Zapaść w pamięć"


Wbrew pozorom Jem to nie pseudonim. Jem Griffiths urodziła się w walijskim mieście Cardiff. Jej przygoda z muzyką zaczęła się z drugiej strony sceny - organizowała festiwale, była promotorką imprez, założyła wytwórnię Marine Parade. W listopadzie 1999 r. Jem przeniosła się do Londynu, gdzie powstały jej pierwsze nagrania demo. Dalej poszło już z górki. W ciągu dwóch dni, razem z producentem Guy'em Sigsworthem (pracował m.in. Björk), napisała utwór "Nothing Fails", który spodobał się samej Madonnie. Słynna wokalistka zamieściła go na swojej płycie "American Life". W konsekwencji Jem wyjechała do Stanów, gdzie nawiązała współpracę z producentami: hiphopowym Ge-Ology i Yoadem Nevo (m.in. Bond i Sophie Ellis-Bextor). Z nimi zarejestrowała materiał na swą debiutancką płytę "Finally Woken", promowaną przebojowym singlem "They". Krytycy porównują Jem do angielskiej wokalistki Dido, a ona sama twierdzi, że w swojej muzyce miesza rock, funk, reggae, hip hop, soul, a nawet klasykę.

Reklama

Z okazji wydania jej debiutanckiego albumu, Jem opowiedziała, jak się robi karierę Ameryce, a także o planach współpracy z artystami hiphopowymi i o pomyśle napisania musicalu.

Wielu brytyjskich artystów marzy o karierze w Ameryce, tymczasem tobie udało się najpierw właśnie w Stanach Zjednoczonych!

To prawda, można powiedzieć, że Ameryka pierwsza zwróciła na mnie uwagę. Jest to o tyle fajne, że podobno trudniej jest się tam przebić, niż w innych krajach. Nie wiem, może to kwestia ciężkiej pracy, poświęcenia i tego, że koncertowałam tu od dłuższego czasu.

Jak doszło do odkrycia Jem?

Bardzo długo starałam się podpisać jakiś sensowy kontrakt w Wielkiej Brytanii, ale kiedy to mi się nie udało, przyjechałam do Ameryki, do Los Angeles. Już pierwszego ranka, kiedy wylądowałam, usłyszałam w radiu niesamowitą rozgłośnię i niemal natychmiast poprosiłam przyjaciół, żeby mnie do niej zabrali!

Zostawiłam im swoje demo i dwa tygodnie później puszczali je już na swojej antenie. Byłam wniebowzięta. I choć wygląda to na taką łatwiznę, to jednak nastąpiło po latach walki o swoją przyszłość w Anglii.

I co się wydarzyło dalej?

Pierwszego dnia mój A&R, z którym podpisałam umowę, a który opiekował się w tym czasie m.in. Dave Matthews Band, zadzwonił do mnie i zaproponował spotkanie. Byłam tak zajęta produkowaniem muzyki dla innych wykonawców, że długo nie miałam na to czasu, ale kiedy wreszcie się z nim spotkałam, od razu podpisałam kontrakt z jego wytwórnią - RCA Records. Wtedy też poznałam osobiście Dave'a Matthewsa...

To musiało wywrzeć na tobie spore wrażenie...

Nie do końca! (śmiech) Słyszałam już wcześniej o jego zespole, ale nigdy nie przypuszczałam, że są tak popularni i tak dobrzy w tym, co robią! Kiedy go zobaczyłam, podeszłam, powiedziałam: Hi!, i to wszystko.

Pewnie wiele osób na moim miejscu kompletnie by ześwirowało, ale w moim przypadku zrobiło to wiele dobrego, bo dzięki temu mamy ze sobą teraz normalny układ, nie postrzega mnie jako swojej rozhisteryzowanej fanki.

Był dla mnie bardzo pomocny, lubi muzykę - naprawdę wspaniały człowiek.

Podpisałaś umowę tak naprawdę z jednym z majorsów, jeżeli chodzi o wytwórnie płytowe - czy ma to więcej swoich plusów czy minusów?

Największym plusem jest to, że jeżeli twój materiał spodoba się w mniejszej wytwórni, jak RCA, należącej do takiego giganta, to masz szansę zostać zauważonym gdzieś wyżej i twoja płyta może szybko trafić na rynek w całych Stanach. W moim przypadku nasza współpraca układa się naprawdę dobrze, nie mam co narzekać.

Twoim pierwszym singlem jest kawałek zatytułowany "They" ("Oni"). Czy jest z nim związana jakaś historia?

"They" to piosenka napisana o "nich" - tych, którzy decydują, co robimy, czego słuchamy - często nawet nie kwestionujemy ich nakazów ani nakazów, potulnie robimy wszystko, co każą.

Ograniczają nasze życie na każdym kroku, mimo że tak naprawdę rzadko zdajemy sobie sprawę z ich istnienia. Od dawna chciałam napisać o "nich" swój utwór.

Wygląda na to, jakby każdy utwór z twojej płyty wykorzystywany został albo w reklamie, albo popularnym programie telewizyjnym.

Tak, miałam wiele szczęścia do przemysłu telewizyjnego. Ameryka to naprawdę wielki kraj i żeby dotrzeć tutaj do ludzi ze swoją muzyką, naprawdę trzeba się o to postarać. Ok, można wiele koncertować, co też robiłam, ale ludzkie moce przerobowe też kiedyś się kończą! (śmiech)

Dzięki temu, że kawałek "They" użyty został w serialu "The O.C. " i "Desperate Housewives", ludzie skusili się też na całą moją płytę. Można powiedzieć, że miała jedną wielką telewizyjną kampanię reklamową!

Faktycznie, nie ma się czego wstydzić.

Bardzo mi to schlebia, jeżeli ktoś po usłyszeniu mojej piosenki w czołówce serialu, sięga też po całą płytę. Jest to na pewno kwestia szczęścia, ale i wiary ludzi wokół ciebie, że muzyka, którą wykonuję, jest choć trochę interesująca.

Z drugiej strony jestem pod wrażeniem, jak jeden krótki fragment muzyki, dzięki ciągłemu powtarzaniu, potrafi ludziom zapaść w pamięć.

Jesteś współautorką utworu "Nothing Fails", który zaśpiewała Madonna. Czy są jeszcze jacyś inni artyści, dla których chciałabyś pisać?

Patrząc na różnorodną muzykę, którą wykonuję, mogłabym współpracować niemal z każdym. Ale na pierwszym miejscu zawsze wymieniać będę Stevie'go Wondera, który jest moim muzycznym bohaterem, niekwestionowanym geniuszem. Ponadto kontaktowałam się z menedżmentem RZA, żeby sprawdzić, czy nie byłby on zainteresowany współpracą.

Tak, chciałaby bardzo nagrać coś z którymś z artystów hiphopowych. Mam wiele sampli, które nagrałam, a które na razie nie za bardzo mi się do czegokolwiek przydały. Myślę, że oni mogliby je dobrze wykorzystać.

Tak więc nie zależało by mi tylko, że z nimi śpiewać, ale po prostu być zaangażowaną w proces produkcyjny hiphopowego utworu.

Jak sama zaznaczyłaś, na płycie Jem można znaleźć prawdziwy wachlarz zupełnie różnorodnych brzmień. Jak ty sama określiłabyś brzmienie tej płyty? Co chciałabyś, żeby ludzie wiedzieli o tej płycie, zanim włożą ją do swojego odtwarzacza CD?

Po pierwsze, będę bardzo szczęśliwa, jeżeli w ogóle znajdą czas, żeby jej posłuchać. A wtedy są duże szanse, że im się spodoba. To zabawne, ale nigdy nie udało mi się opisać tej płyty tak, jak robią to dziennikarze. Natomiast ktoś z moich przyjaciół określił ją jako "walijsko-eklektyczna", bardzo rozśmieszyło mnie to określenie i chyba coś w tym jest!

A tak naprawdę to można na niej znaleźć wszystko, czego słucham albo czego słuchałam kiedykolwiek - od rocka, funky, reggae, hip hopu, soulu, kończąc na klasyce. Wymieszałam to wszystko w odpowiednich proporcjach.

Teraz twoja płyta ukazuje się też w całej Europie. Czy grałaś już kiedyś w Europie?

Jest jeszcze tyle krajów, w których nigdy nie byłam, nie mówiąc już o graniu, a w których wydawana jest teraz moja płyta. Do Europy wyjeżdżałam na wakacje tylko kiedyś, gdy byłam młodsza, ale nigdy tam nie grałam. Podobnie jak w Japonii, Australii.

Czy to prawda, że publiczność w każdym kraju reaguje inaczej?

Na razie mogę mówić tylko o Ameryce i Wielkiej Brytanii. Bardzo mnie zaskoczyło to, że gdy po kilku latach nieobecności przyjechałam do Anglii, usłyszałam jak ludzie śpiewają sobie moje utwory - to było naprawdę sympatyczne! Nie wiem, jak będzie w innych krajach, na razie nie mam skali porównawczej.

Wydaje się, że w twoim przypadku muzyka nie zna żadnych ograniczeń. Jakie są w związku z tym twoje najbliższe cele?

Tak jak już mówiłam, chciałabym w najbliższym czasie nagrać coś z muzykami hiphopowymi. Myślę, że wyszłoby z tego coś naprawdę ciekawego. Mam też inne plany, ale nie chcę się za bardzo nimi na razie dzielić, bo jeszcze nic z nich nie wyjdzie...

W planach mam też napisanie musicalu, ale uważam, że mówienie o tym ma sens tylko wtedy, jeśli będzie to już na pewnym etapie realizacji. Na razie - cicho sza!

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów promocyjnych wytwórni Sony BMG.)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przygoda | Cardiff | pamięć
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy