Reklama

"Żadnych kompromisów"

Wasz poprzedni album "Morning Star" został nagrany w studiu Polar w Sztokholmie, a nowa płyta "Inferno" w Atlantis. Skąd ta zmiana?

Stało się tak dzięki Pellemu Gunnerfeldtowi, który wcześniej korzystał już z Atlantis Studio i polecił je nam. Doskonale wiedział, jakie tam są możliwości. Poza tym my sami chcieliśmy zmienić studio i sprawdzić, co inne miejsce ma nam do zaoferowania. To bardzo fajne studio, wygląda jak stare kino. Jest w nim wiele bardzo wyjątkowego sprzętu, nawet z lat 60. i 70. Było wspaniale i miejsce jest super.

Reklama

Jak pracowało się w nowym miejscu z Pellem?

Znamy się z nim od wielu lat. On zresztą też jest muzykiem i gra w zespole Fireside. Graliśmy z nimi trasę koncertową, chyba w 1996 roku. Nasza znajomość trwa więc już jakiś czas. Często z nim rozmawialiśmy na temat wspólnej pracy. Tym razem my mieliśmy czas, on również, i nasza współpraca była możliwa. Wszystko poszło bardzo fajnie. Zaraz po tym, jak pojawiliśmy się w studiu, powiedzieliśmy sobie: Może powinniśmy spróbować nagrać to na żywo? i tak też zrobiliśmy. Dopiero po raz pierwszy udało nam się coś takiego zrobić.

Czyli było jak podczas jam session?

Tak. Wszystko oczywiście było już przygotowane, ale całość została zarejestrowana na żywo. Poza wokalami.

To sesja nagraniowa musiała być bardzo krótka?

Zajęło nam to w sumie jakieś osiem dni.

Każdy fan Entombed wie, że członkowie zespołu są wielkimi miłośnikami muzyki filmowej, czego mamy dowody na "Inferno", w postaci choćby "Intermission", czy fragmentu w ostatnim kawałku "Night For Day". Marzycie o tym, aby napisać taką ścieżkę dźwiękową z prawdziwego zdarzenia?

Do tej pory jeszcze nikt nam tego nie zaproponował, ale gdyby to zrobił, na pewno rozważylibyśmy taką możliwość. Napisanie czegoś klimatycznego byłoby naprawdę wielkim wyzwaniem. Myślę także, iż byłoby nam bardzo trudno coś takiego zrobić. (śmiech) I być może właśnie dlatego byśmy spróbowali.

Ale przecież umiecie grać na instrumentach, macie pojęcie o nagrywaniu w studiu, więc chyba pozostaje tylko czekać na ofertę?

Może... To jednak byłby bardzo trudny proces. Znacznie trudniej byłoby nam napisać coś takiego niż to, co zwykle nagrywamy i z czego jesteśmy znani. Zrobiliśmy już raz coś wyjątkowego, myślę o napisaniu muzyki do baletu "Unreal Estate", i wcale nie było to łatwe. Proszono nas o skomponowanie zupełnie nowego materiału na potrzeby tego przedstawienia. Staraliśmy się napisać coś nastrojowego, mrocznego. W sumie było fajnie, napisaliśmy takie fragmenty, ale faceci odpowiedzialni za balet powiedzieli, że chcą czegoś innego i wybrali jakieś inne fragmenty. (śmiech) Jednak spróbowaliśmy, więc jest szansa, że kiedyś podejmiemy się podobnego wyzwania.

A jak wspominasz występ w Szwedzkiej Operze Królewskiej podczas przedstawienia?

Było wspaniale, choć nie tak, jak tego oczekiwaliśmy. To znaczy wyszło o wiele lepiej. (śmiech) Nie mogliśmy się temu nadziwić. Cała zasługa spływa na gości, którzy to napisali. Włożyli naprawdę masę pracy w opracowanie choreografii, a taniec świetnie współgrał z naszymi kompozycjami.

Musieliście występować w smokingach i w białych koszulach?

Nie. Oni chcieli, abyśmy byli tacy, jak zwykle. Bez żadnych uniformów, białych koszul. Jedyne, czego od nas chcieli, to abyśmy ubrali się w ciemnych barwach. To akurat nie jest dla nas żadnym problemem. (śmiech)

Jeśli już jesteśmy przy "Unreal Estate", z tego co wiem to przedstawienie miało się ukazać na DVD?

To prawda. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości. Alex [Hellid, gitarzysta - red.] jest z nimi w kontakcie. Po tym, gdy napisaliśmy muzykę do tego baletu, zabraliśmy się za coś innego. Mamy jednak mnóstwo materiału z tej sesji i na pewno któregoś dnia ujrzy on światło dzienne. Nie potrafię ci powiedzieć dokładnie kiedy, ale zapewniam, że się ukaże.

Jest taka śmieszna piosenka na "Inferno" - "That's When I Became Satanist", w której w zabawny sposób opisujecie kogoś, kto wypadł z okna na drugim piętrze, a potem został satanistą. To opis konkretnej osoby, czy tylko wyobraźnia Larsa coś takiego stworzyła?

Musisz zapytać Uffe, bo oto on napisał ten kawałek.

Czy o "Inferno" można mówić jako o płycie koncepcyjnej?

Kiedy zaczynaliśmy ją pisać, był to po prostu zbiór nowych kawałków. Ale kiedy już była gotowa pełna lista kompozycji, od razu miało się wrażenie, że to koncepcyjny album. Jednak nie było to zamierzone posunięcie. Kiedy posłuchasz piosenek w takiej kolejności, w jakiej są zamieszczone na płycie, można odnieść wrażenie, że jest tutaj jakiś temat przewodni.

Powiedz mi Jörgen za co tak nie lubicie napompowanych gości, o których śpiewacie w kawałku "Flexing Muscles"? Zrobili wam coś złego?

(śmiech) Chyba wszystko z nimi w porządku. Jednak ludzie myślą o nich w taki sposób. Mnie osobiście oni nie przeszkadzają. Jeśli chcą tak wyglądać, to ich sprawa i ich wybór. Było jednak w Sztokholmie kilka niemiłych zdarzeń, w których brali udział kolesie, którzy nafaszerowali się za dużą ilością sterydów. Odjechali, bo na dodatek pomieszali sterydy z alkoholem. Po takiej mieszance robili wiele popieprzonych rzeczy, bili ludzi, demolowali, itp. Było z nimi sporo kłopotów.

Nie powiem, by zdarzało się to jakoś często. W końcu nie każdemu, kto bierze sterydy, odbija palma. Procent takich kolesi jest niewielki. Jednak kiedy się to zdarza, jest naprawdę niebezpiecznie. Wychodzi z kogoś takiego zupełnie inna osoba.

Alex wyreżyserował teledysk do pierwszego kawałka z "Inferno", czyli do "Retaliation". Możesz pokrótce powiedzieć, czego możemy się po nim spodziewać?

Pojawia się w nim wiele osób przedstawionych w różnych sytuacjach. Wszystko wokół sprzysięga się przeciwko nim i w rezultacie tracą oni całą nadzieję, jaką mają. Taki był pomysł Alexa. Jednak ja jeszcze go nie widziałem. Zobaczyłem na razie tylko małe fragmenty tego, co nagraliśmy do klipu jako zespół, bo występujemy także w teledysku.

Wyjaśnij mi jedną rzecz - materiałach prasowych podano, że w tym roku obchodzicie 15. rocznicę istnienia, a przecież Nihilist, z którego powstał Entombed, zakończył żywot w 1989 roku, o ile się nie mylę?

Hmmm... Czekaj... Nihilist zmienił nazwę na Entombed, kiedy pozbyli się basisty i stało się to chyba w 1989 roku. Wygląda na to, że masz rację. Nie przejmuj się, shit happens. (śmiech)

Każdy z członków Entombed podkreśla, że przemysł muzyczny jest do niczego. Zespół jednak istnieje już tyle lat, a dodatkowo chyba każdy z was uwikłany jest w jakieś uboczne projekty. Co więc trzyma was przy życiu? Granie koncertów?

To także, ale sam proces tworzenia muzyki jest czymś absolutnie wyjątkowym. Jest też tak, że im dłużej w tym siedzisz, tym trudniej ci się z tego wydostać. To pewien rodzaj uzależnienia. Czasami jest oczywiście tak, że pytam samego siebie: Po jaką cholerę ja to jeszcze robię?. Każdy przecież wie, że nie można się na tym wzbogacić, a za wielu ludzi i tak nie kupi naszych płyt. Toczę taką walkę niemal każdego dnia.

Jednak z drugiej strony, myślę, że nie ma innego zajęcia, które chciałbym wykonywać. Wolę już tak walczyć ze sobą. Nie jest w tym biznesie tak różowo, jak myślą dzieciaki. Na pewno nie było też tak, kiedy ja zaczynałem grać. Wydaje ci się, że będziesz sobie podróżować, będą ci dobrze płacić, ale tak się nie dzieje, jeśli wybrałeś sobie granie death metalu. (śmiech)

Jednak Entombed jest wpływowym zespołem i wielu młodszych podaje was jako swoich idoli, a to chyba jest jakaś nagroda?

Pewnie, że tak. My nigdy nie szliśmy na żadne kompromisy i zawsze robiliśmy swoje. Sądzę, że taki sposób myślenia miał wpływ na wielu innych muzyków. Nie musisz iść na kompromisy, aby przetrwać. Wiele zespołów zmieniło swoją muzykę na przestrzeni lat. Zapewne kwestia liczby sprzedanych płyt sprawiła, że poszły tą drogą. My nigdy tego nie zrobiliśmy. Zawsze byliśmy wierni temu, co robiliśmy w przeszłości albo obieraliśmy zupełnie inny kierunek. (śmiech)

Czy pozostało coś z sesji nagraniowej "Inferno", co jeszcze się nie ukazało, a może się pojawić na przykład na jakiejś specjalnej edycji?

O ile mnie pamięć nie myli, odrzuciliśmy chyba trzy kawałki. Jeden z nich znajdzie się na analogowej wersji "Inferno", bo chcemy wydać ją na podwójnym winylu i akurat brakowało nam jednej piosenki. Wybraliśmy więc jedną z tych trzech. Z pozostałymi dwiema nie potrafię powiedzieć, co się stanie. Może wydamy je później. Dawno ich już nie słyszałem, ale musiał być jakiś powód, że ich nie wykorzystaliśmy. Chyba nie były aż tak dobre. (śmiech)

Jesteście jednym z nielicznych zespołów deathmetalowych, który miał okazję koncertować w Republice Południowej Afryki. Jak wspominasz tę wyprawę?

Zagraliśmy tam cztery koncerty. Było świetnie. Sale i publiczność pod względem wielkości nie były może większe niż w Europie, lecz było naprawdę miło pojechać tam i zobaczyć, że ludzie tam bardzo cenią to, co robimy. Zresztą fani nie są tam rozpieszczani zbyt dużą liczbą koncertów. The Haunted grał tam chyba jakiś czas przed nami. Przed nimi zespół deathmetalowy nie grał tam chyba od 1992 albo 1994 roku.

Tak więc ludzie byli bardzo szczęśliwi, że wreszcie ktoś tam przyjechał i zagrał. Nam też było bardzo miło. Rozmawiałem z wieloma naszymi fanami tam i są to niesamowicie mili ludzie. Kraj też jest bardzo fajny.

Poznałeś jakieś południowoafrykańskie zespoły deathmetalowe?

Było kilka zespołów lokalnych, które otwierały nasze koncerty. Jeden z nich, Sacraphyx, grał przed nami każdego wieczoru i jest to naprawdę dobra grupa. Była też kapela Tyburn, która grała przed nami dwa razy i wykonuje melodyjny death metal. Całkiem niezła.

A macie w planach koncerty w Europie?

Pewnie, że mamy, ale na razie nie znam szczegółów. Wiem, że latem gramy kilka koncertów w Niemczech na festiwalach.

Wiesz, że Polska leży znacznie bliżej Szwecji niż RPA?

(śmiech) Tak, wiem. Chyba bardzo dawno Entombed u was nie grał. Ja jestem w zespole chyba od 1995 roku i jeszcze nie byłem u was. Mam nadzieję, że w końcu się uda.

Ja też mam taką nadzieję. Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: studio | koncerty | Inferno | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy