Reklama

"Wyznanie wiary"

Ukazywanie się waszego nowego albumu to nie lada historia sama w sobie. Pierwotnie płyta miała się pojawić w drugiej połowie 2005 roku, później w styczniu, lutym, a ostatecznie jej premiera odbyła się pod koniec maja 2006. Jakoś trudno mi uwierzyć, że chodziło jedynie o zbieżność terminów związaną z wypuszczeniem w USA poprzedniego longplay'a "Legacy Of The Nephilim". Wydaje mi się, że strasznie się z tym wszystkim szamotaliście. Jak było naprawdę?

Oczywiście sprawa terminów amerykańskiego wydania "Legacy..." i europejskiego "Cursed..." miała pewien wpływ na opóźnienie premiery naszego ostatniego albumu, ale był to jeden z kilku powodów. Uznaliśmy go po prostu za pasujący do wersji "oficjalnej" (śmiech).

Reklama

Do tego doszły ciągnące się negocjacje z Conquer i paroma innymi wytwórniami. Straciliśmy bardzo dużo czasu na amatorskie negocjacje, które w efekcie dały tylko opóźnienie. Ostatecznie nowy album został wydany w Polsce przez Death Solution / Mega Sin, w USA zaś ujrzy światło dzienne ponownie za sprawą Johna McEntee i jego Ibex Moon.

Wydanie Conquer, które miało być oficjalnym, głównym wydaniem, adresowanym do fanów z Europy, jest już przeszłością, gdyż firma ta kończy swoją działalność. Prawa do europejskiego wydania tego materiału wracają ponownie do zespołu. Co dalej - na razie nie ma ostatecznej decyzji. Wytłoczone przez Conquer płyty znajdą się w wyłącznej dystrybucji Death Solution.

"Przeklęta stal" w końcu jednak na nas spadła. Siła jej rażenia jest doprawdy olbrzymia. To chyba najbardziej dosadna rzecz, jaką do tej pory nagraliście. Wyszło bardzo monumentalnie, masywnie i brutalnie. O to chodziło?

Jak najbardziej. "Cursed..." jest owocem niezwykle intensywnej i ciężkiej pracy, a ostateczny efekt jest jak najbardziej zamierzony. Nie zabrakło oczywiście miejsca na spontaniczność i improwizację, ale brzmienie, charakter, zawartość i oprawa tego albumu tkwiły w nas na długo przed wejściem do studia.

Odnoszę też wrażenie, że na nowej płycie postawiliście na ciężar pewnym kosztem szybkości. Dzięki temu album jest zdecydowanie cięższy, choć chyba nieco mniej intensywny. Jak to widzisz?

Hell-Born nigdy nie był i nie będzie zespołem biorącym udział w zawodach szybkościowych. Niech się w to bawią ci, którzy nie potrafią skomponować dobrego utworu i nadrabiają napieprzaniem byle szybciej.

Jeśli chodzi o ciężar naszej muzyki, jest to zasługa dwóch czynników - stroju low-b, który stosujemy oraz nagrywaniem partii bębnów na "żywym zestawie". Wszelkie zabiegi podczas miksu i masteringu mają za zadanie jeszcze tą naturalność podkreślić. Takie brzmienie lubimy i takiego należy się po nas spodziewać.

"Cursed Infernal Steel" określacie punktem zwrotnym, kamieniem milowym w historii Hell-Born. Co właściwie uprawnia taką retorykę? Prawdę mówiąc i wbrew pewnym obawom Hell-Born nadal pozostaje sobą.

Faktycznie - nie ma powodu do żadnych obaw i mam nadzieję, że żaden z naszych prawdziwych fanów nigdy w to nie zwątpił. Określenia, które cytujesz to po części marketing, po części próba ujęcia tej płyty w kilka konkretnych i sugestywnych słów.

Przede wszystkim zaś to nasze "wyznanie wiary" - wiary w to, że pozostając w zgodzie z tradycją i własnym stylem, nagrywamy płytę, która w naszym mniemaniu bije na głowę poprzednie produkcje i wytycza nam nowy cel - przebicie tego, co osiągnęliśmy na "Cursed..." kolejnym albumem!

Choć, jak często podkreślacie, Hell-Born to kwintesencja old-schoolowego death metalu, to warto zauważyć, że na jego bazie udało się wam wykreować coś własnego. Ja określam to mianem "hymnicznego death metalu", żeby nie posłużyć się źle pojmowanym hasłem swoistej przebojowości. Zgodziłbyś się z takim terminem? Myślę, że poza muzyką, duży wpływ na ma to twój - agresywny, ale i w pewnym sensie podniosły - sposób śpiewania.

Na komplementy odpowiem dalej, w pierwszej kolejności muszę coś podkreślić. Bardzo wiele osób, w tym dziennikarzy, zauważa naszą "wyjątkowość", nasz styl. Zgadzam się z takimi opiniami i bardzo mnie cieszą.

Po co zatem wymyślać jakieś określenia i etykiety, skoro od kilku lat towarzyszy nam niezmiennie hasło "Hell Fuckin' Metal"? To jest muzyka którą gramy, żaden znany mi zespół nie używa takiego określenia, żaden znany mi zespół nie gra tak jak Hell-Born.

Jeśli chodzi o wspomnianą przebojowość, to ja pojmuję ją w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu - zawsze chodziło nam o przebojowość w duchu thrashu z lat 80., z dodatkiem patentów rock'n'rollowych, heavymetalowych, a to wszystko w ciężkim, ostrym, cuchnącym siarką deathmetalowym sosie.

Co do moich wokali, powiem tyle - zawsze imponowali mi wokaliści z nienaganną dykcją, do których zrozumienia nie trzeba było mieć przed oczami tekstów. Przychodzą mi tu na myśl takie nazwiska jak Vincent czy Benton. Inspiracji było wiele. Zawsze wkładam w partie wokalne sto procent wysiłku i emocji. Potem to słychać. Oczywiście cały czas staram się rozwijać.

Właściwie, jak rozumiecie pojęcie grania old-schoolowego? Bo chyba nie jest to z definicji zaprzeczenie wszelkiego rozwoju.

Absolutnie nie. Old-school to coś, co się ma w sercu. To chęć kultywowania pewnych tradycji, chęć oddania swoimi poczynaniami hołdu zespołom, które były dla nas ważne. Każdy ma swoją receptę na old-school. My również. Jak to wypada w konfrontacji - nie mnie oceniać. Uważamy się jednak za prawdziwy, old-schoolowy zespół.

Na "Cursed Infernal Steel" zadebiutował w waszych barwach Necrolucas, znany do tej pory głównie z zasiadania ze perkusją w Anima Damnata. To stały związek?

Nic na razie nie wskazuje na to by było inaczej, choć z powodu dzielącego nas dystansu i mnogości zajęć, w które Necro jest zaangażowany, mamy pewne problemy.

Nie jest to na szczęście sytuacja na tyle poważna, by mogła zakłócić funkcjonowanie zespołu.

Jak wspomniałeś wcześniej, w Stanach wydaje was John McEntee z Incantation i jego Ibex Moon. Wasz nowy menedżer miał jednak załatwić coś konkretnego na Europę Zachodnią. Czyżby starania spełzły na niczym?

Niestety tak się właśnie stało i sytuacja wygląda tak, jak to opisałem wcześniej. Jestem znudzony otaczaniem się amatorami. Wydawało mi się, że wystarczy nagrywać dobre płyty i grać dobre koncerty, resztą zaś zajmują się zawodowcy.

Oczywiście ta naiwna postawa została brutalnie zweryfikowana. Podjęliśmy decyzję o przejęciu większości spraw zespołu w swoje ręce, również poprzez stały kontakt i kontrolę poczynań ludzi zaangażowanych we współpracę z Hell-Born. Czas pokaże efekty.

O ile mnie pamięć nie myli, Hell-Born powstał dokładnie 10 lat temu, w 1996 roku. Może warto by to uczcić czymś specjalnym? Swoją drogą, zadowolony jesteś z tego, co udało się wam przez ten czas osiągnąć?

Gdybym był zadowolony pewnie spocząłby na laurach (śmiech). Wciąż mamy dług wobec fanów, w końcu zespół na ponad cztery lata zniknął ze sceny. Jeszcze jedna, dwie płyty i znajdziemy się w miejscu, w którym powinniśmy być w roku 2000. kiedy reaktywowaliśmy Hell-Born. A prawdziwy jubileusz urządzimy w 2010 roku.

Na razie z okazji tego "małego jubileuszu" zrobiliśmy okolicznościowy t-shirt i dedykowaliśmy temu wydarzeniu kilka koncertów. Nie przewidujemy żadnego specjalnego wydawnictwa, gdyż zwyczajnie nie pasuje to do naszych planów.

Polska scena nie jest ci obca, w końcu jesteś na niej obecny od bardzo wielu lat. Bez wątpienia krajowe podwórko uległo wielu przeobrażeniom przez ostatnie kilkanaście lat. Nie sądzisz jednak, że rozwój tej sceny jest wciąż zatrważająco wolny? I nie chodzi tu o muzykę, ale o całą organizację: wytwórnie, koncerty, festiwale, możliwości itd. U nas wszystko organizuje się praktycznie wokół dwu-trzech firm, które stanowią swoisty oligopol. Nie ma nic pośrodku.

Dokładamy wszelkich starań, aby ten "środek" wypełnić. Następnie po ruinach imperiów osiągnąć tron (śmiech).

A tak poważnie - wku**ia mnie obecna sytuacja na scenie muzycznej, zarówno jeśli chodzi o kierunek w jakim zmierza metal, jak i o rynek wydawniczy. I nie jest to wyłącznie polska epidemia. Na szczęście wciąż mamy w sobie siłę i zapał, żeby naprzeciw temu wszystkiemu brnąć naprzód z naszą krucjatą! Wiele osób boi się sięgnąć po swoje, zrobić coś samemu, podjąć ryzyko. My również długo zwlekaliśmy, ale zamierzamy ten błąd naprawić.

Na zakończenie z zupełnie innej beczki. Są jakiekolwiek szanse na odrodzenie się i powrót do aktywności Damnation? A może to już dla was temat całkowicie zamknięty?

Na razie tak. Ale nie traćcie nadziei (śmiech).

Dzięki z rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy