Reklama

"Wulkan energii"

Trudno wyrokować już teraz, jak potoczą się losy tego przedsięwzięcia, ale EP-ka "Trustworthy" pozostawia jak najbardziej pozytywne wrażenie. Z pewnością docenią ją ci, którym bliskie są dokonania Moby'ego, Prodigy, Bjork, Tricky'ego czy Portishead - wykonawców, na których m.in. powołuje się jako na źródło inspiracji główny kompozytor MetropolX.

Tomek jest bardzo zainteresowany waszymi opiniami na temat muzyki duetu i będzie wdzięczny za ich przesłanie na adres - tomek99@interia.pl.

O życiu w Los Angeles, muzycznych wpływach, planach na przyszłość, a także o postrzeganiu hip hopu z amerykańskiej perspektywy z Tomkiem Trzcińskim rozmawiał Lesław Dutkowski.

Reklama

Co właściwie porabiasz w Los Angeles? Wiem, że jesteś tam od dwóch lat na stypendium, ale czy mógłbyś powiedzieć coś więcej?

Studiuję psychologię. Skończyłem ten kierunek w Polsce, pojechałem do Stanów zaraz po studiach na wakacje i w Los Angeles, zupełnie przypadkowo, dowiedziałem się, że mogę pójść na studia podyplomowe. Załatwiłem sobie stypendium i potem, po roku, poleciałem do Los Angeles już normalnie studiować.

Jak więc wygląda twoja przyszłość? Zamierzasz zostać w Ameryce na stałe czy po studiach podyplomowych wracasz do Polski?

Tego tak naprawdę nie wiem w tym momencie. Dużo zależeć będzie od rożnych sytuacji. Wszedłem w poważne, przyjacielskie relacje z różnymi ludźmi i zacząłem poważnie myśleć o pozostaniu w Stanach. Tak, czy inaczej jestem częstym gościem w Polsce.

Sam o sobie napisałeś, że jesteś zafascynowany muzyką elektroniczną. Mam przez to rozumieć, iż chodzi ci o muzyków takich jak Jean Michel Jarre i Klaus Schulze, klasyków gatunku grających na instrumentach klawiszowych?

Bardziej Klaus Schulze. Kiedyś siedziałem głęboko w tak zwanej niemieckiej szkole elektronicznej - Tangerine Dream, Klaus Schulze, Peter Bauman, Edgar Froese. Potem słuchałem sporo polskiej muzyki typu Lech Janerka, Voo Voo, Republika. Potem był rock symfoniczny i progresywny w stylu Genesis i Pink Floyd, a po pewnym czasie słuchałem też grunge'u i Nomeansno. No, ale zatoczyłem jakieś dziwne koło i znów słucham dużo elektroniki, głównie spod znaku Bjork, Prodigy, Moby'ego.

Masz wykształcenie muzyczne?

Nie, zupełnie. Jestem po prostu miłośnikiem muzyki elektronicznej, tak mogę o sobie powiedzieć. To był pierwszy gatunek muzyki, którego w ogóle słuchałem.

Zacząłeś komponować w połowie lat 90., czyli w czasach, kiedy studiowałeś i mieszkałeś w Polsce. Czy wtedy ukazała się jakaś płyta z twoją muzyką?

Nie. Przygoda z muzyką zaczęła się dla mnie pod koniec studiów. Wtedy kupiłem sobie pierwszy instrument i zacząłem bawić się w muzykę. Na początku w ogóle nie myślałem o tym w profesjonalnych kategoriach i w sumie przez parę lat robiłem muzykę dla siebie. Potem w Los Angeles zrobiłem sobie takie maleńkie studio. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że warto poszukać wokalu. Swoją partnerkę z kapeli poznałem zupełnie przypadkowo i postanowiliśmy coś razem zrobić.

Nie ukrywasz fascynacji Prodigy, Mobym, czy Björk. Po zapoznaniu się z waszą EP-ką dodałbym jeszcze do tej listy Portishead i Tricky?ego. Zgodzisz się ze mną?

Jeśli chodzi o klimat, z pewnością tak. Myślę też, że ma to związek z moimi doświadczeniami z życia w Los Angeles. To jest naprawdę mroczne miasto. Można powiedzieć, iż energia Los Angeles jest to ta energia, którą widzisz na niektórych teledyskach Tricky?ego. Dużo jest ciemnych ulic i dziwnych zakamarków. Zresztą jego najnowszy teledysk, ten z Edem Kowalczykiem został nakręcony właśnie w tym mieście. Jest ono dosyć szalone i mroczne. Może to jakaś karkołomna teoria, ale zdaje mi się, że gdzieś tam przeniknęło to do naszej muzyki. Aczkolwiek mamy też radośniejsze nagrania.

Electro Shocki, twoją partnerkę z zespołu, poznałeś w kawiarni w Los Angeles. Czy od razu zgadaliście się co do wspólnego muzykowania?

Prawie, że od razu. Tak się złożyło, że ona akurat odeszła wtedy z zespołu The Naggs, a ja dałem jej kasetę ze swoją muzyką, która jej się spodobała. W ogóle ona chciała zmienić repertuar, bo wcześniej śpiewała punka i to tak bardzo energetycznie, takim męskim głosem. Zresztą widziałem jej nagrania punkowe na kasecie wideo i to było naprawdę niesamowite, wulkan energii.

Czy nazwa zespołu - MetropolX - ma związek z twoim zamieszkiwaniem w Los Angeles?

Bezpośrednio ma związek z audycją w radiu, która się nazywa ?Metropolis? i jest nadawana przez stację KCRW, taką niezależną, legendarną rozgłośnię z Santa Monica. Oni nadają tam muzykę, która jest tworzona właśnie w tej metropolii i stąd nazwa audycji. Na początku chcieliśmy się nazywać Metropolis. Potem się okazało, że jest kapela o takiej nazwie. Potem zmieniliśmy nazwę na Metropolis Is Blue, ale okazało się wówczas, iż istnieje zespół Blue Metropolis i do tego w Los Angeles, tak więc w końcu doszliśmy do MetropolX. Na razie okazuje się, że nikt nie ma takiej nazwy, więc jest może szansa, że ona pozostanie. (śmiech)

Mógłbyś ujawnić, skąd wziął się pseudonim twojej koleżanki, który brzmi bardzo rockowo?

To zupełny przypadek. Ja kiedyś do niej po prostu tak powiedziałem, ale bez intencji, by ona potraktowała to jako pseudonim. Mówiąc coś do niej zakończyłem zdanie słowami ?Electro Shocki?, no i uparła się, żeby tak do niej mówić.

Czy ona wie już coś o Polsce, pytała cię?

Ona tak, jak każdy Amerykanin zna mnóstwo stereotypów na temat Polski i Europy. Jedyna informacja, jaką otrzymałem od niej na temat Polski to ta, że Niemcy napadli na Polskę. To i tak dużo, bo niektórzy na hasło ?Polska? pytają, ile godzin tam się jedzie samochodem. Jeżeli chodzi o wiedzę na ten temat w Stanach to jest ona skromna.

Powiedz mi, jak wygląda sprawa z koncertami MetropolX. Występowaliście już gdzieś, czy na razie jest to tylko projekt studyjny?

Mieliśmy kilka małych koncertów w klubach w Pasadenie. Ponieważ Electro Shocki ma masę kontaktów w branży niezależnej, nie było żadnych problemów z graniem w klubach. Zresztą tutaj w prawie każdej knajpie jest grana na żywo muzyka.

Jak przyjęto waszą muzykę?

W porządku. Byłem zaskoczony, bo jestem dość samokrytyczny w stosunku do swojego grania. Przyjęcie było naprawdę ciepłe, a ludzie postrzegają tę muzykę jako bardzo europejską.

Na razie macie na koncie EP-kę ?Trustworthy?. Czy macie już może w planach wydanie płyty długogrającej? Macie już na tyle materiału

Mamy materiał i pracujemy nad nim. Co ciekawe, Electro Shocki zaczyna śpiewać coraz bardziej po europejsku, jak niektóre brytyjskie wokalistki, i robi to chyba nieświadomie. Powoli pracujemy. W tej chwili są wakacje, więc ja mam przerwę w studiach. W momencie mojego wyjazdu na wakacje do Polski mieliśmy około 40 minut muzyki. Natomiast mówiąc o płycie... cóż, trzeba mieć wydawcę... Na razie zgłaszają się jacyś ludzie, ale my czekamy cierpliwie na rozwój wydarzeń. Kilka wytwórni już się odezwało m.in. DMC z Hollywood, ale naprawdę nie mam pojęcia, co z tego wyniknie. Chcielibyśmy wydać płytę w Europie, w Polsce.

Osobiście prowadzisz interesy zespołu, czy macie już może menedżera?

Nie, nie mamy jeszcze managementu. Electro Shocki prowadzi promocję w Stanach, a ja w Polsce. Puszczało nas już kilka stacji radiowych w Polsce, min. Radiostacja, Radio Plus w Warszawie, Radio Białystok, Radio Szczecin. Do kilku innych wysłałem naszą EP-kę i też najprawdopodobniej puszczą wkrótce naszą muzykę.

Kiedy zaczynaliście, próby mieliście w opuszczonej fabryczce, a studio, w którym nagrywaliście ?Trustworthy? znajduję się na terenach opanowanych przez gangi narkotykowe. Jak się pracuje w takim otoczeniu?

Jeżeli chodzi o fabryczkę, to było to bardzo miłe doświadczenie. To było niezłe studio, jeśli chodzi o warunki techniczne. Tylko z zewnątrz wyglądało jak stare, opuszczone miejsce. Ale jako miejsce do prób było naprawdę dobre. Tam poznaliśmy bardzo wielu muzyków, bo co dwie, trzy godziny zmieniał się skład i przyjeżdżały inne kapele. Atmosfera była bardzo fajna. Natomiast o tym, że koło tego studia w Long Beach jest teren rywalizacji gangów dowiedziałem się już po zakończeniu pracy. Nie miałem więc żadnego stresu. Potem, kiedy wracaliśmy ze studia samochodem, mąż Electro Shocki powiedział mi w pewnym momencie, żebym schylił trochę głowę, bo może mi się coś stać, gdyż w pobliżu często dwa gangi walczą o wpływy. Na szczęście już wszystko było nagrane, bo inaczej mógłbym w stresie nagrać coś na prawdę chaotycznego. (śmiech)

O czym traktują teksty pisane przez Elektro Shocki? Muzyka jest dość mroczna...

Powiedziałbym, że są to teksty o wierze, nadziei i miłości. Dość pozytywny przekaz. Są one ciekawe w warstwie frazeologicznej, bo Electro Shocki jest też poetką. Podobają mi się słowa, których używa i metafory, którymi się posługuje. Ona jest zaangażowana w inne projekty, między innymi pisze muzykę do niezależnego filmu z laską, która nazywa się Melanie. Ta muzyka jest pokręcona, elektroniczno-awangardowa, jak na przykład The Residents. Ona pakuje do tego swoje teksty. W obszarze tekstowym Electro Shocki jest bardzo twórczą osobą.

Electro Shocki udziela się też w zespole Runa. Czy łatwo jej będzie pogodzić śpiewanie w Runie i tworzenie w MetropolX?

MetropolX jest w tym momencie jej głównym projektem, a Runa zajęciem dodatkowym. Ona tylko występuje z nimi na koncertach jako drugi wokal i w jednym utworze jako główny głos. Jest to dodatkowa działalność. Bardziej chodzi tu o zabawę i przyjemność, wyjazdy na koncerty do innego miasta. Generalnie to drugorzędna sprawa.

Chciałem zapytać cię o Salt & T. Czy jest to projekt założony przez ciebie już po przyjeździe do USA, czy jest to coś, co zaczęło się jeszcze w Polsce?

Już po przyjeździe do Stanów i w sumie był to taki jednoosobowy zespół. Potem przez jakiś czas, bardzo krótki, pracowałem z La Tiną Webb, rewelacyjną soulową wokalistką, naprawdę bardzo dobrą i kreatywną, która śpiewa m.in. na płytach Maxwella. To co zrobiliśmy, to była muzyka zupełnie eklektyczna, z jednej strony elektronika, z drugiej soul, czyli można powiedzieć fuzja dwóch bardzo różnych gatunków. Natomiast bardzo to lubiłem, zrobiliśmy chyba tylko trzy numery, ale to były naprawdę dobre kawałki. W sumie żałuję, że nie możemy tego kontynuować, bo La Tina ma w tej chwili mocno profesjonalne, poważne propozycje.

Jest szansa, że ukaże się to w formie płytowej? A może już się ukazało w Stanach?

Nie, nie zarejestrowaliśmy niestety żadnych nagrań. Bardzo bym chciał, żeby ona miała czas, bo jej również pasowało robienie takiej muzyki. Fajnie gdybyśmy mogli to reaktywować, bo była to naprawdę dobra i nietuzinkowa muzyka.

Z tego co mówisz wnioskuję, że muzyka soul także stanowi dla ciebie inspirację?

Powiem tak - kiedy wyjeżdżałem z Polski soul kojarzył mi się błędnie tylko z Toni Braxton, a hip hop z "Ice, Ice Babe". W ogóle te dwa gatunki bardzo źle mi się kojarzyły. Z taką cukierkową muzyką, sztucznymi laseczkami w telewizji i super przystojnymi mięśniakami. A w Stanach zacząłem oglądać Black Entertainment Television, stację nadającą ?czarną? muzykę i byłem w szoku. Bo wtedy odkryłem hip hop, który jest naprawdę świetną muzyką. Nie mówię teraz o hip hopie typu Emienem czy Puff Daddy, tylko hip hopie tworzonym przez gości z czarnej dzielnicy, który jest głęboką, autentyczną muzyką, taką, jaką na przykład kiedyś był blues. Ta muzyka bardzo mi podeszła. Bardzo dobrze, że jest jej sporo w radiu w Los Angeles. Przeżyłem mały szok i wtedy też zacząłem słuchać soulu, na przykład Sunshine Anderson. Ta muzyka jest fantastyczna, szczera, naturalna, zawiera masę emocji itd. Cieszę się, że mogłem posłuchać tej muzyki na miejscu, w Ameryce, bo u nas jest więcej muzyki typu Eminem, o którym myślisz, że to jest prawdziwy hip hop, kiedy gościu wychodzi na scenę i na powitanie rzuca piec razy słowem fuck. Ale to jest powiedzmy, zaledwie 30 procent gatunku. Ciekawa sprawa, bo na przykład cały tak zwany gangsta hip hop często jest totalną manipulacją wytwórni płytowych. Ci kolesie nie mieszkają w Inglewood, czyli w czarnej dzielnicy Los Angeles, nie należą do gangów, żyją w Hollywood w swoich willach i codziennie rano pluskają się w basenie z dwudziestoma panienkami, popijając szampana. To są ludzie, którzy dokładnie sterują publicznością. Na przykład wiedząc o tym, że gangsta hip hop jest popularną muzyką, zwłaszcza w szkołach średnich w USA, co oznacza potężny rynek, tworzą wiele projektów niby z ulicy, niby wymierzonych przeciwko establishmentowi, a w gruncie rzeczy sami z tym establishmentem kolaborują. To jest zwykła manipulacja. Jeżeli możesz to sprawdź sobie adres stacji radiowej www.kcrw.org, a w niej audycję ?Chocolate City?, która jest nadawana o godzinie siódmej rano czasu polskiego. W niej puszczają hip hop, taki autentyczny undergroundowy hip hop. Stylistycznie to może być nawet połączenie rymowania z muzyką typu King Crismon czy The Residents. Coś szokującego. Niesamowity potencjał tkwi w tej muzyce. Hip hop jest gatunkiem niezwykle płodnym, rozwija się, ma już wiele odmian i wielkim błędem jest kojarzenie tej muzyki tylko z mainstreamowym przeklinaniem i bluzganiem na policję, sąsiada, mamę lub nauczycielkę.

Czy możesz w takim razie powiedzieć, kogo odkryłeś z ciekawych wykonawców hiphopowych?

To, co mi zapadło w pamięć, to pewien producent z L.A. - nazwisko, obciach, ale zapomniałem - który robi połączenie hip hopu z housem i acid jazzem. Świetnie to ze sobą współbrzmi. Ale ja jestem przede wszystkim fanem muzyki elektronicznej, a to, co mówię o hip hopie to bardziej taka socjologiczna refleksja, niż głęboka znajomość kapel.

Czy poznałeś tam w takim razie jakichś wykonawców muzyki elektronicznej, którzy cię zafascynowali?

W Ameryce usłyszałem kapelę Lustmord - to zespół europejski. Grają bardzo ciekawą muzykę, połączenie ambientu z drum'n'bass. Dużo jest w tym fajnych przestrzennych dźwięków. Bardzo ciekawa sprawa. Natomiast w USA nie ma wielu artystów elektronicznych, oni raczej piłują w radiu francuski Daft Punk. No, może Fatboy Slim jest ostatnio takim dużym odkryciem. Zacząłem natomiast ponownie słuchać Moby?ego. W ogóle byłem przekonany, że Moby jest Anglikiem, a okazało się, że jest Amerykaninem z Nowego Jorku. To ciekawe zjawisko, bo jego muzyka jest dość europejska, a poza tym on sprzedał sześć milionów płyt w samych Stanach. To jest szok, że taka muzyka stała się mainstreamem w USA.

Sam twierdzisz, że brzmicie bardziej europejsko niż amerykańsko. Czy w związku z tym nie myślałeś, aby bardziej lansować MetropolX na rynku europejskim?

Myślimy o tym. Electro Shocki jest bardzo zainteresowana Europą i na pewno nie miałaby nic przeciwko temu, aby tutaj coś tu nagrywać i wydać. Promowanie zespołu w Los Angeles to często syzyfowa praca. Jest taka ilość kapel, że trudno się przebić. Trzeba mieć farta albo pracować 22 godziny na dobę. Statystycznie przyjmuje się, że od rozpoczęcia działalności do znalezienia dobrej wytwórni mija jakieś 10 lat. I taka jest prawda. Myślimy o Europie. Nasza muzyka rzeczywiście jest europejska, a podkład instrumentalny ma korzenie w muzyce typu Kraftwerk, Prodigy. I do tego dochodzi to, o czym już ci mówiłem, że Electro Shocki zaczyna śpiewać na taką europejską manierę. Będąc czarną wokalistką, mając w sobie bluesowe i rhytmandbluesowe naleciałości, zaczyna nagle od tego odchodzić i jakoś podświadomie idzie w stronę Cocteau Twins.

Musisz dzielić swój czas w USA między uczelnię i MetropolX. Czy nie stanowi to problemu?

Na szczęście zajęcia na uczelni nie pochłaniają tak dużo czasu. Poza tym ostatnio więcej zajmowałem się muzyką niż nauką, tak więc nie ma problemu. Do końca studiów zostały mi dwa lata.

Czy jest szansa na wasz koncert w Polsce?

Jeżeli ktoś chciałby nas usłyszeć to bardzo chętnie.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wakacje | teksty | studio | studia | klaus | radio | prodigy | USA | wulkan | muzyka | Los Angeles
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy