Reklama

"Własny styl"

Na "Virus" w szeregach Hypocrisy zadebiutował Horgh. Czy jego dołączenie do składu zmieniło w jakiś sposób twój sposób pisania muzyki?

W styczniu 2004 do zespołu dołączył Horgh. Jego pojawienie się w składzie, zmieniło pewne rzeczy i wpłynęło na moje podejście do pisania muzyki. Dzięki temu zacząłem tworzyć materiał w trochę innym stylu, szczególnie jeśli chodzi o riffy. Nie czuliśmy się niczym ograniczeni, jeśli chodzi o to, co możemy zrobić. Wiedzieliśmy, że czegokolwiek byśmy nie napisali, Horgh da radę.

Reklama

Lars nie dawał w tym względzie rady?

Z Larsem wyglądało to często nieco inaczej. Horgh poświęca się swojemu graniu bez reszty. On dosłownie żyje perkusją. Jeśli jest coś, czego nie potrafi, zrobi wszystko, aby się tego nauczyć. Na płycie nie usłyszysz żadnych triggerów czy innych trików. To zestaw akustyczny i tak, jak zostanie nastrojony, tak też będzie słyszalny. To brzmi, jak Lombardo, tyle że w wersji na rok 2005.

Klimat towarzyszący całemu procesowi tworzenia tej płyty był przedni. Jeszcze w lipcu, na oficjalnej witrynie Hypocrisy, Horgh jak małe dziecko ekscytował się postępami prac nagraniowych, określając je mianem "wspaniałych chwil". Potwierdzasz tę sielską atmosferę?

Wszystko szło bardzo płynne i w tym, co robiliśmy, zgadzaliśmy się praktycznie w każdym punkcie. Pisanie albumu rozpocząłem w styczniu i zupełnie sam skomponowałem cztery utwory. Ale od maja do sierpnia siedzieliśmy już razem i tworzyliśmy wspólnie coraz więcej kawałków, które nieco później zarejestrowaliśmy w sesji przedprodukcyjnej. Następnie, kilka miesięcy przysłuchiwaliśmy się tym kompozycjom, zanim rozpoczęliśmy nagrania.

I może właśnie z powodu dłuższego niż zwykle selekcjonowania pomysłów, "Virus", w pewnym stopniu podsumowuje całą dotychczasową karierę Hypocrisy, stając się miksturą, nie tyle odgrzewaną, co po prostu pełniejszą w smaku. Na płycie znajdziemy bowiem, zarówno takie uderzenia, jak "Blooddrenched", ale i bardziej epickie, melodyjne utwory w stylu "Fearless". Słowem specialité de la maison.

Może i racja, bo właśnie w taki sposób piszemy utwory. Trudno jest mi się jednak zgodzić, że "Blooddrenched" to jedynie bardzo dosadny i bezpośredni utwór, gdyż dzieje się w nim naprawdę sporo skomplikowanego gówna. Uważam, że jest to również, bez dwu zdań, najszybsza kompozycja Hypocrisy, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy. Blasty osiągają w niej niesamowite prędkości.

Od lat specjalnością Hypocrisy jest również całkiem oryginalna kombinacja deathmetalowej brutalności i nibydoomowego smutku, mającego swój wyraz w wolniejszych, niekiedy bardziej melodyjnych kompozycjach. Zgodzisz się, że to osobliwe połączenie znów jest obecne?

To ciągła kontynuacja tego, co robiliśmy wcześniej. Hypocrisy ma swój własny styl. Styl budowany przynajmniej przez ostatnie trzynaście lat. Dziś staramy się go tylko utrzymać i rozwijać, tak abyśmy byli z niego zadowoleni. Każdy szybki utwór staramy się uczynić bardziej złożonym i jeszcze szybszym, a każdą melodię coraz bardziej mroczną.

W 2006 roku Hypocrisy świętować będzie kolejną, tym razem już 15. rocznicę rozpoczęcia działalności. Na dziesięciolecie zaserwowaliście swoim fanom kompilację "10 Years Of Chaos And Confusion". Co nas czeka w przyszłym roku?

Na pewno wydamy z tej okazji 10-płytowy zestaw winyli, w którym będzie można znaleźć sporo fajnych rzeczy, jak np. moc unikalnych zdjęć. Pojawią się tam również komentarze każdego członka tego zespołu, który kiedykolwiek grał w Hypocrisy. Chcemy, żeby było to coś szczególnego.

Czym zajmuje się aktualnie Peter Tägtgren - producent?

Obecnie pracuję w studiu z Dimmu Borgir, nad nową wersją albumu "Stormblast". Co do produkcji, w tym roku postanowiłem zająć się tylko trzema zespołami, czyli Destruction, Dimmu Borgir i Celtic Frost. To mi wystarczy. Chcę produkować tylko te rzeczy, które mnie interesują. Nie bawi mnie krojenie na tym jakiejś wielkiej kasy. Nie chcę stracić zapału.

Masz też ponoć zagrać w filmie!

Tak, otrzymałem też propozycję zagrania w filmie. Mam swoją rolę, do której muszę się przygotować, przed październikowym rozpoczęciem zdjęć. Jestem czarnym charakterem, gram płatnego zabójcę. To dość duża skandynawsko-angielska koprodukcja. Będę po prostu wychodził na ulice, strzelał do ludzi i prał ich po pyskach.

Od czasu do czasu pojawiają się zarzuty, że Pain, twój poboczny projekt cieszący się w końcu sporą popularnością, od kilku lat spycha Hypocrisy na dalszy plan. Co ty na to?

To nieprawda. Przez ostatnie lata Hypocrisy zagrał tak dużo koncertów, że nawet nie ma co tego porównywać z przeszłością. Tylko w samej Ameryce, odbyliśmy trzy trasy promujące "The Arrival". Pain to coś zupełnie innego. Hypocrisy nie może działać na pełnych obrotach przez 365 dni w roku. Każdy potrzebuje przerwy, i dlatego poświęcam swój czas projektowi, aby dzięki temu uwolnić inne, drzemiące we mnie pomysły. Myślenie, że w ten sposób zaniedbuję Hypocrisy jest bzdurne.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: utwory | Peter
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy