Reklama

"Wideoklip to martwe medium"

Nowy album R.E.M zatytułowany jest "Reveal". Zatem co "odkryliście" na waszym nowym albumie? Proszę, powiedzcie uczciwie.

Chciałbym powiedzieć, że odkryliśmy tam przede wszystkim to, czym zajmujemy się przez cały ostatni rok. Tak naprawdę tytuł nie wskazuje na nic konkretnego, z wyjątkiem tego, że podobało nam się to słowo. Pochodzi z wiersza "I've Been High". Nadawanie tytułu płycie zawsze jest trudne, ponieważ ludzie będą się starać bardziej w niego wczytać, znaleźć więcej niż to, czym naprawdę jest.

Reklama

Nie próbuję tego robić... Ale wydaje mi się, że ten album jest radośniejszy w porównaniu z albumem poprzednim, zatytułowanym właśnie "Up". Zgadzacie się, że teraz jesteście szczęśliwsi, czy też po prostu brzmicie na tym albumie bardziej radośnie?

Z pewnością jesteśmy szczęśliwsi jako zespół, szczęśliwsi niż podczas produkowania ostatniej płyty i myślę, że to prawdopodobnie daje się odczuć w muzyce.

Myślę też, iż okładka jest w stylu lat 60. I muzyka - jak dla mnie - także jest w stylu lat 60. Uważam, że okładka jest fantastyczna, jest tak prosta... Jak to się stało, że nie umieściliście siebie na okładce? Jesteście bardzo enigmatycznymi facetami, nigdy tego nie robicie...

Wiesz, ja zawsze lubiłem tajemnicę związaną z kupowaniem płyty, oglądaniem okładki. Jeszcze jako dzieciak próbowałem odgadnąć, co ona oznacza... Jeśli masz trzech po prostu siedzących tam facetów, wiesz, co to oznacza - trzech facetów, wielka mi rzecz... Lubię raczej odkrywanie, zazwyczaj wiesz kto jest w zespole. Myślę o tych wszystkich płytach z nagraniami muzyki klasycznej, które mam i aż się chce, by okładki nie przedstawiały artystów.

Ale będąc artystą tak czy owak jesteś trochę ekshibicjonistą, więc musisz się pokazywać...

Trochę tak, ale możesz poszukać w Internecie, są tam nasze zdjęcia, jeśli chcesz je pooglądać...

Niezależni, artystyczni czy intelektualni - trzy określenia. Które najlepiej do was pasuje, by powiedzieć wprost...?

Myślę, że jedna rzecz, którą zawsze próbowaliśmy robić lub upieraliśmy się przy niej, to podejmować swoje własne decyzje lub robić rzeczy we właściwy sobie sposób. Będziemy słuchać rad innych ludzi, ale kiedy trzeba podjąć ostateczną decyzję, podejmujemy ją we trzech plus nasz menadżer.

Czy w takim razie powiedzielibyście, że jesteście jednym z tych demokratycznych zespołów?

Tak. Każdy z nas w pewnym sensie przewodzi na swoim własnym poziomie. Każdy z nas ma inny zawód, różne umiejętności i przez lata nauczyliśmy się, jak z tym wszystkim współpracować ze sobą... Ja na przykład wizualnie jestem kiepski i nie robię nic, co jest związane z okładkami i wideoklipami... Wiesz, ja po prostu biorę płytę: ,,To różowa płyta, a to zielona płyta"... Nie mam poczucia tego typu rzeczy... To Michael jest takim artystą wizualnym, jest fotografikiem, robi zdjęcia i to część roboty, którą wykonuje... Wszyscy wyznaczamy sobie rzeczy do zrobienia i w czymkolwiek jesteś dobry, robisz to, a w czym nie jesteś, tego nie robisz...

Ale nie przeszkadzałoby wam chyba określenie "intelektualny zespół", ponieważ myślę, że wasze piosenki to nie rodzaj głupich utworów w stylu "I love you, bla, bla, bla" - w pozytywnym sensie...

W muzyce pop my być może zajmujemy się rzeczami, którymi ludzie zazwyczaj się nie zajmują... Ale nie podoba mi się tu słowo "intelektualny", bo nie sądzę, żebym był intelektualistą. Jeśli ludzie chcą przenieść to na muzykę, to oni sami w ten sposób przenoszą tam siebie. Mam ogromnie wiele słabych punktów w tym względzie - mam wykształcenie, jestem absolwentem wyższej uczelni, hm... Uważam, że jestem inteligentny na swój własny sposób, ale... Wiesz, to skandal, że "w państwie muzycznym", z tego tylko powodu, że jest ktoś, kto nie pisze wyświechtanych bzdur, nagle jest tak postrzegany...

Ale to sposób, w jaki się prezentujecie. Dwóch z was nadal mieszka w Athens, jesteście jakby bliską rodziną, myślę, że to pozytywne określenie. W Polsce macie słuchaczy intelektualistów i to nie są dzieciaki słuchające np. heavy metalu... Wasi słuchacze są na pewnym poziomie, to miałem na myśli...

Wiesz, to słowo przywodzi na myśl pewien rodzaj wyższości, rzeczy, z jaką nie chcemy być kojarzeni. Takie skojarzenia wywołuje to w Ameryce, być może nie w Europie... Tak jak w Paryżu intelektualista to nie jest złe określenie, natomiast w Ameryce to termin używany do określania ludzi będących jedynie myślicielami oderwanymi od rzeczywistości, więc to określenie ma w Ameryce lekko pejoratywne konotacje...

W kolejnym pytaniu chciałbym przejść do wpływów europejskich. Czy sądzicie, że jesteście pod wpływem europejskiej kultury, ponieważ dużo podróżujecie, oglądacie wiele miejsc...?

Myślę, że ja czuję się bardziej zharmonizowany z kulturą europejską niż tą w Ameryce... Nie oglądam amerykańskiej telewizji, bardzo rzadko chodzę do kina, po prostu w ogóle nie zwracam na to uwagi, więc myślę, że... Jestem taki, jakbym był tutaj, gdzie, jak we Francji, są bohaterowie, jak choćby Sartre... Intelektualiści... Tymczasem kogo masz w Ameryce? To Rambo, Rocky i John Lennon... To zupełnie inna rzecz. Europejskie głowy państw interesują się rock'n'rollem i sztuką, a w Ameryce...

Clinton też się tym interesował...

Tak, może trochę, nie wiem... Ja czuję się o wiele bardziej europejski niż amerykański...

A wy?

Zgadzam się... Sądzę, że jest coś, co ludzie zawsze próbowali... Ponieważ jako grupa pojawiliśmy się we wczesnych latach 80. dosłownie znikąd, z miejsca, o którym nikt przedtem nie słyszał. Muzyka brzmiała zupełnie obco i nie wiadomo było, o co chodzi. Stała się ona tak specyficzna, jak miejsce, z którego się wywodziła, to znaczy Athens w stanie Georgia. Od tamtego czasu w ciągu 20 lat zjeździliśmy dzięki naszemu zawodowi cały świat i sądzę, że teraz nasze horyzonty są o wiele szersze. Moim pragnieniem była praca nad nową płytą poza Stanami i - jak powiedział Peter - czuję się kulturowo trochę bliżej tego, co się dzieje w Europie. Czuję to spacerując po ulicy - w Dublinie, w Paryżu, w Budapeszcie, czy gdziekolwiek bym trafił. Dopiero potem robię większość tego, co jest właściwe Stanom.

Problem polega na tym, że w Ameryce jesteś wychowywany z jedną określoną perspektywą na świat - na modłę amerykańską. Nie masz poczucia historii, ani spojrzenia z perspektywy świata. W Europie macie setki, setki lat więcej historii, by się nad nią zatrzymać, a także macie sąsiadów, którzy są bardzo blisko i musicie się z nimi dogadywać na co dzień, uzyskujecie o wiele bardziej złożone spojrzenie na sprawy. Sądzę, że to o wiele zdrowsze niż to, z czym jesteś wychowywany w Ameryce - to znaczy z szowinizmem, nacjonalizmem, co niczemu sensownemu nie służy.

Mówiąc o europejskości i o was... Na przykład film, któremu Michael i wy kibicujecie i który popieracie - "Być jak John Malkovich"... Jak dla mnie z trudem można go nazwać amerykańskim filmem, ma wiele z Kafki, z wchodzeniem w te ciasne, ograniczone przestrzenie, to niespodzianka...

O, dziękuję. Tak, faktycznie, masz rację. Ale ten film jest bardzo amerykański, wiesz, na wielu płaszczyznach. Dotyczy on takich amerykańskich bolączek, jak potrzeba sławy...

Ale to jest powszechne...

...ale jest zrobiony w bardzo nieamerykański sposób, to nie jest tradycyjny amerykański film. Wiele elementów dotyczy jednak współczesnej Ameryki, jak choćby reality shows w telewizji, w których każdy jest sławny przez 15 minut, jak powiedział Andy Warhol. To jest frazes, ale zadziwiające, że ludzie uważają to za ważne. Za każdym razem, kiedy coś takiego kręcą, dzieciaki gapią się na to i odkąd potrafią mówić, chcą być w telewizji - to jest tragedia. To szalony pomysł, że sława jest tak ważna...

Zgadzam się w zupełności - tak samo w Polsce pokazują tę chałę, czyli reality shows. Myślę, że - to mój punkt widzenia - w waszej muzyce zawsze jest coś takiego jak melancholia, nawet smutek, na płytach "ciemniejszych", czy na tych bardziej pogodnych - zgodzilibyście się z tym? Jest zawsze coś z tej melancholii...

No wiesz, życie jest... smutne.

Nie dla was... Tak czy inaczej, takie nie będzie...

Byłem nienawidzony za mówienie czegoś takiego, ponieważ to brzmiało tak, jakbym robił porównanie, ale nie robię tego... Ale w muzyce - w piosence, jeśli chodzi o samego wykonawcę - jesteś przeprowadzany przez bardzo smutne i melancholijne miejsce i kiedy to się dzieje, dochodzisz do końca, uzyskując katharsis, masz poczucie łączności tej grupy ludzi z co najmniej jeszcze jedną osobą, która śpiewa piosenkę. Jeśli chcesz przenieść to uczucie na innych, nie jesteś jedyną osobą na świecie, która odczuwa smutek... Wiesz, życie jest czasami bardzo ciężkie i każdy z nas ma własną skalę trudności, a także inteligencji. Po prostu myślę, że to uproszczenie, kiedy się mówi "to smutna muzyka, więc musisz być smutną osobą". Często tak do mnie mówią. Ale ja nie jestem smutny.

Tak nie powiedziałem.

Nie, nie mówię, że tak powiedziałeś, nie obciążam tym ciebie, ale mówię jak to jest w ogóle. Tak, część tej muzyki rzeczywiście jest melancholijna.

Ja po prostu podziwiam tę muzykę jako fan.

Czasami, jeśli chodzi o pisanie piosenek, myślę, że jest wtedy więcej głębi i substancji... Ale także mamy melodię i jest się uczulonym właśnie na melodię... Możesz osiągnąć większe natężenie emocji posługując się muzyką, która jest cokolwiek melancholijna, ponieważ dla mnie szczęście istnieje przeważnie na jednym poziomie: albo jesteś szczęśliwy albo nie... Ale wiesz, smutek, zaduma, czy melancholia, to cały wachlarz, cała głębia, którą możesz odkrywać muzycznie i lirycznie, co - jak sądzę - nie istnieje w wypadku szczęścia w czystej postaci...

Absolutnie...

Tak jak napisał Tołstoj - "wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób" - jest to pierwsze zdanie Anny Kareniny, którą odkryłem i czytałem parę lat temu... Nikt tego nie cytuje, a to jest pierwsza linijka książki... Ale czy radość, to naprawdę prawie niemożliwe... I z pewnością to, jak sobie radzisz, to prawda - nie chodzi o to, że któryś z nas jest nieszczęśliwym człowiekiem. Zawsze pociągało mnie robienie muzyki na kształt dramatu. Nie chcesz być melodramatyczny, ale trudno jest udramatyzować sobie szczęście smutkiem lub kryzysem, ze złymi rzeczami, które ci się przytrafiają - to definiuje cię jako osobę. Każdy umie radzić sobie z radością i dobrymi rzeczami, to bardzo proste, ale to, jak umiesz przetrwać ciężki czas, kształtuje cię, określa jakim jesteś człowiekiem i gdzie jesteś.

Właśnie, zastanawiałem się, jaka jest tajemnica waszej przyjaźni i zgrania, ponieważ jesteście razem na tournee i w studiu nagraniowym, jesteście bardzo blisko siebie. Zapewne są między wami napięcia i tym podobne rzeczy, a wy zawsze jesteście tak przyjaźnie nastawieni. Nigdy nie słyszałem złego słowa o R.E.M, to zawsze taki "czysty", miły zespół - jak byście to określili?

Dzieliliśmy ze sobą historię - to jedna rzecz. Ale to, co trzyma nas razem, to tak naprawdę nasza miłość do muzyki i dlatego robimy to, co robimy, dlatego w ogóle zaczęliśmy i dlatego kontynuujemy naszą działalność. To byłaby rzecz, która podtrzymuje nas począwszy od tamtego pierwszego dnia.

I co, jak sądzę, jest ciekawe, jeśli o was chodzi, to fakt, że nadal mieszkacie w Athens. Michael i Peter, wy przenieśliście się do Seattle, więc jak to się dzieje, że nie mieszkacie w znanych miejscach, jak Los Angeles czy Nowy Jork?

Próbowałem trafić do Hollywood, ale się pogubiłem i w końcu wylądowałem na północy, w Seattle.

Szczerze - co byście o tym powiedzieli? Ponieważ wszyscy w Polsce kojarzą Los Angeles i Nowy Jork, a wszystko inne jest jakby... anonimowe.

Już zaczynaliśmy, wiedzieliśmy, że są ludzie, którzy używają muzyki jako wymówki, by przenieść się do dużego miasta i zostać małą rybką na dużej patelni, którzy wyruszają w poszukiwaniu sławy i uznania... To jednak nigdy nie było coś, co chcieliśmy zrobić.

Ale to jest bardzo kuszące, czyż nie?

Nie, nie ma w tym nic kuszącego. Wszyscy jesteśmy ludźmi, którzy czują prawdziwy związek z miejscami, w których żyją i są, a tego nie ma w LA czy w Nowym Jorku.

Chyba że masz korzenie w LA...?

Korzenie... Cóż, jeśli chcesz... Może niektórzy bardziej się zakorzenili niż inni, ale jest ważne, by nie być jedynie częścią tygla dużego miasta. A poza tym wiesz, widuję LA i Nowy Jork na tyle często, na ile tego chcę - nie muszę tam mieszkać, by to oglądać.

A ty, Michael?

De facto mam drugi dom w Nowym Jorku.

Myślę, że musisz go mieć, ponieważ masz do czynienia z filmem i innymi rzeczami...

Tak... Naprawdę samo miasto sprawia mi dużą radość - są tam rzeczy, których Athens w Georgii mi nie oferuje i na odwrót - nie ma tam rzeczy, które mogę mieć w Athens. Proste rzeczy, jak podwórko za domem, czy psy... Psy i prywatność... Wiesz, wszystkie tego typu rzeczy... Nie mógłbym mieć wszystkiego w jednym miejscu. Athens są w moim sercu i tam jest mój dom.

To miłe, że macie korzenie i nie jesteście po prostu kosmopolitami... Myślę, że bycie w show biznesie, nagrywanie płyt, wielkie nadzieje, presja ze strony firm nagraniowych, itd., krytycy piszący dla "The New Discovery"... Myślę o tym współzawodnictwie w biznesie - jest to dla was stymulujące, czy raczej frustrujące?

Aspekt biznesowy tak naprawdę nic dla nas nie znaczy - nigdy o to nie dbaliśmy. Inspirują mnie ludzie, którzy tworzą wielkie rzeczy, niekoniecznie rzeczy, które się sprzedają. Wiesz, jeśli Radiohead czy U2 zrobią wspaniałą płytę, jeśli Black Emperor zrobi wspaniałą płytę czy też Chemical Brothers - to myślę, że to są ci ludzie, z którymi się współzawodniczy - w pozytywny sposób. Wiesz, nie chcesz się wstydzić swojej pracy, kiedy zestawia się ją z rzeczami twoich kolegów. Zawsze inspirują mnie rzeczy wokół i zawsze zdarzy się coś nowego, czym jestem podekscytowany.

Ale jak sądzę to, co się dzieje teraz z muzyką, to trochę stagnacja, czyż nie?

Uważam, że obecnie muzyka jest wspaniała, o wiele wspanialsza niż była kiedykolwiek, tylko że pewnej muzyki nigdy nie usłyszysz w radiu - musisz ją wyśledzić. Wiesz, kupiłem jakieś sto płyt, co do których sądzę, że są zdumiewające i założę się, że żadna z nich nie sprzedała się w ilości 10 tysięcy egzemplarzy. I nie wyobrażam sobie, by singel sprzedał się w ilości miliona kopii, no, może wyjątkiem byłaby płyta U2...

Zgadzam się w zupełności - w Stanach jest całe podziemie naprawdę wspaniałej muzyki, której nigdy nie usłyszysz w radiu...

Niestety, i w dodatku możesz być nieświadomy jej istnienia. Tak jak w latach 70., kiedy zaczęliśmy w pewnym sensie odkrywać prawdziwą muzykę podziemną z tego okresu: Patty Smith, Blondie, Talking Heads i tak dalej. To samo jest dziś, są rzeczy, o których nie przeczytasz w amerykańskim "Rolling Stonie" czy angielskim magazynie "Q".

Wspomniałeś o Patty Smith, z którą współpracowaliście. Zrobiliście coś także z Williamem S. Borroughsem, co było czymś mega, mega... Jak ta współpraca przebiegała? Czy macie jakieś wspomnienia?

Z Borroughsem? To było dość ciekawe, ale i całkiem dziwaczne. Zrobiliśmy piosenkę "Star Me Kitten", na ścieżkę dźwiękową serialu "Z Archiwum X"... Borroughsowi tak się spodobała, że ją zaśpiewał, a on ma naprawdę szczególny głos do śpiewania... On bardziej mówi, tak jak raper, jest bardzo podobny do śpiewającego Petera... Równie dobry...

Wiesz, bardzo zainspirował się tą piosenką i w sumie powstały jakieś trzy kawałki, w których śpiewa - była to jedna z bardziej szokujących rzeczy, jakie w życiu słyszałem, naprawdę. Wykorzystaliśmy ścieżkę dźwiękową, na której on mówi. Naprawdę miał z tego satysfakcję i z jego udziałem powstała wspaniała ścieżka dźwiękowa. Przykre było to, że producent "Z Archiwum X" chciał wyciąć z nagrania te momenty, kiedy Borroughs mówi "Fuck Me Kitten, just fuck me"... Zadzwonił do nas po wysłuchaniu taśmy i spytał, czy nie moglibyśmy powycinać niektórych fuck?ów ze ścieżki. Oddzwoniliśmy i powiedzieliśmy "nie"... "Fuck, no".

Na filmie mówi to słowo sto razy...

"Zamknij swój produkujący pieniądze tyłek" - wszystko wyglądało dobrze na płycie, tak jak było... Wiesz, sprzedaje się taśmy wideo z filmami o ludziach, którzy byli rozstrzeliwani i mówili to słowo po 100 razy, ale kiedy znajduje się ono na płycie rockowej - dobry Boże...

Przejdźmy do tekstów piosenek... Ja zacząłem słuchać tekstów odkąd miałem dostęp do książeczek z tekstami... Powiedzcie parę słów o swoich największych hitach, począwszy od "Losing My religion", parę słów o piosence, o klipie...

O tekście?

Po prostu o piosence...

One zazwyczaj rodzą się przy kawie... Ładne...? Ładne...? Jeszcze jedną filiżankę...

Czy dobrze zgaduję, że nie traktuje ona wprost o religii?

Nie, "Losing My Religion" była to piosenka o kimś... To piosenka o zauroczeniu, o tym nie dającym się zmierzyć zauroczeniu kimś kto... Kiedy się nie wie, czy się czasem za dużo nie powiedziało i czy jesteś przeznaczony osobie, za którą szalejesz... I całość jest jak rzecz ze szkoły średniej, taka piękna...

A "Everybody Hurts" z tym dziwacznym klipem ze skakaniem po samochodach?

Tak, klip był kręcony według pomysłu Jacka Scotta, syna słynnego reżysera Ridley'a Scotta. "Everybody Hurts" to jedna z piosenek tak prostych i w pewnym sensie tak uniwersalnych poprzez słowa, że bardzo przypomina "I've Been High" z naszej najnowszej płyty. To bardzo prosty utwór i często trudno artyście napisać coś takiego, ponieważ w muzyce pop robione było to już wiele razy. Niełatwo jest ukazać coś w najprostszej postaci, a my jakoś zdołaliśmy to zrobić.

Nawiązując do klipów - zawsze z niecierpliwością oczekiwałem ich słuchając albumów... Czasami obraz jest bardzo złożony i trudno go do czegokolwiek nawiązać, ale - jak w przypadku piosenki "Lotus" - to było zdumiewające. Jak podchodzicie do teledysków? Jest to dla was nudne, czy ekscytujące zajęcie?

Lubię robienie klipów, ponieważ na chwilę staję się gwiazdą filmową i to jest fajne, natomiast denerwujące - a zarazem bardzo okrutne - jest to, że klipy nieco wykradają pewną część tej "podróży", o której wcześniej mówił Peter, tego odkrywania nowej płyty, testowania jej i pozwalania odbiorcom na wyobrażenie sobie ich własnych klipów, własnego krajobrazu do każdej piosenki i całego albumu. Teledyski mogą to wykraść, dostarczając ci już gotowy obraz. A niektóre skojarzenia mogą być czasami niedobre... Inaczej kojarzymy daną melodię z video, który oglądamy... No cóż, do dziś, za każdym razem, kiedy gramy "Imitation Of Life" dla telewizji, w pewnym momencie udaję kobietę idącą do przodu z ręką odrzucającą włosy i robię ten gest w każdym show telewizyjnym, jaki zrobiliśmy, więc występ na żywo w tym wypadku imituje wideoklip.

Czy to prawda, że zrobiliście ten wideoklip w parę sekund?

Kręcenie go trwało zaledwie 20 sekund. To chyba najszybsze wideo, jakie zrobiono, wynik nadaje się do Księgi Guinessa... Ta sama sekwencja idzie na przemian do przodu i do tyłu... A tak w ogóle wideoklip to martwe medium - jest zupełnie zużyte...

Naprawdę myślisz, że jest skończone?

Jest skończone już od lat i naprawdę trudno w ramach tego medium zrobić coś nowego. Uważam, że Radiohead od czasu do czasu dobrze sobie z tym radzą, tak samo U2 i my...

Jak porównalibyście biznes muzyczny z filmowym, jako że jesteście obecnie jego częścią? Co jest bardziej ekscytujące, a co bardziej zgniłe, okrutne?

Film jest o wiele okrutniejszy i o wiele bardziej cyniczny. A muzyka? Tu wystarczy jeden człowiek i maszyna lub gitara, czy troje ludzi lub parę gitar i parę maszyn i wtedy możemy już robić naszą robotę. A do filmu potrzeba setek ludzi i to jest już bardziej skomplikowane...

Zaangażowanych jest też więcej pieniędzy...

Tak, więcej pieniędzy i ludzie bardziej z tego względu wariują...

Ale ty - jak zapowiadasz - nadal będziesz podążał drogą kariery filmowej, tak? I pewnego dnia będziesz gwiazdą filmową...?

Nie, wcale nie chcę być gwiazdą filmową, ale praca w filmie sprawia mi radość. A co do pozostałych... Ekipa, jaką stworzyliśmy do "Man On The Moon", była naprawdę twórcza jako grupa... Kończyliśmy wówczas naprawdę trudną płytę i następnie pracowaliśmy nad projektem kogoś innego - w tym przypadku Milosa Formana. Zatem ktoś inny stworzył wizję i to było naprawdę poruszające, dla nas było to coś w rodzaju dobrej lekcji...

To wstyd, bo to była klapa, komercyjna klapa.

Cóż, myślę, że sam film się wybronił...

Ale Jim Carrey był fantastyczny, po raz drugi w swojej karierze.

Tak, był.

Ponieważ jestem z Polski, jeszcze dwa pytania. Co kojarzy wam się z Polską? Co wam przychodzi do głowy, kiedy mówi się o Polsce?

Związek zawodowy "Solidarność" - to był bardzo poruszający moment w historii. Wiesz, my jedynie widzieliśmy to w telewizji. To inspirujące, gdyż w Ameryce wszelkie ruchy polityczne są wspierane przez duży biznesy i jest to naprawdę cyniczne. I nawet najlepsi politycy, którzy są na topie, nie są od tego na co dzień wolni. Zatem zaczyn tego ruchu przyszedł od ludzi i od związków zawodowych, od robotników - to było naprawdę poruszające. Wydaje mi się, że Bruno Schulz jest z Polski. Przepisałem "Ulicę krokodyli" w naszych tekstach co najmniej cztery razy. Ostatnia taka piosenka, jaka mi przychodzi do głowy, to "Parakeet" z albumu "Up". Była w ogromnej mierze zainspirowana książką Schulza. To jedna z moich ulubionych książek wszech czasów.

I jeszcze jedno pytanie... Możecie zaprosić na waszą ucztę życia trzy dowolne osoby, nawet te, które już nie żyją. Kogo byście wybrali?

Sammy Davies Junior ...ze swoją radością...

Następny?

John Lennon. Hmm, nie wiem... Gandhi, czemu nie?

To byłby niedrogi obiad... Dziękuję wam.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: MAN | georgia | RMF | piosenki | Nowy Jork | piosenka | smutek | john | U2 | Radość | film | muzyka | Peter | wideoklip
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy