Reklama

"Uchwycić emocje"

Zespół Ocean jest zaprzeczeniem stereotypu, że nagranie i wydanie w naszym kraju dobrej, rockowej płyty, jest niemożliwe. Formacja powstała w kwietniu 2001 r., a w jej skład wchodzą: wokalista Maciek Wasio (wcześniej Rough oraz muzyczna efemeryda wrocławska o nazwie Reakcja Artystyczna Potwór), perkusista Przemek Dąbrowski (wcześniej Psyche Tonk, Second Line, zespół Maćka Balcara, Rough, Prawda, Armia Cieni i wiele wiele innych, obecnie również perkusista Hurtu), gitarzysta Daniel Antoszewski (wcześniej Rough) oraz basista Wojtek Karel (wcześniej Psyche Tonk i Tajna Broń Jerzego, a obecnie także formacja Frühstück). Debiutancki album grupy, zatytułowany "12", ukazał się w połowie listopada 2002 r. O tym, jak doszło do jego powstania, a także o zawartości płyty, z wokalistą grupy Maćkiem Wasio rozmawiał Łukasz Wawro.

Czy na album przygotowaliście więcej materiału, niż ta dwunastka utworów, która ostatecznie znalazła się na nim? Pytam dlatego, że wasz album - poza dwoma, czy trzema wyjątkami, o których za chwilę - jest bardzo jednorodny stylistycznie. Czy to wynikło naturalnie, czy po prostu utwory, które odstawały nieco od pozostałych, powędrowały na półkę?

Na pewno są takie numery, ale nie jest ich zbyt wiele. Maksymalnie trzy, cztery piosenki, to takie kawałki, które gdzieś po drodze odpadły. Generalnie od pierwszego momentu, kiedy spotkaliśmy się na próbie, praca nad piosenkami szła nam bardzo szybko i bardzo naturalnie. Pamiętam, że podczas pierwszej próby zrobiliśmy, pomimo że widzieliśmy się po raz pierwszy, chyba trzy piosenki. Z tego, co pamiętam, pierwszym zrobionym numerem były "Pytania". W każdym bądź razie większość materiału, jaki powstał w pierwszych tygodniach, pojawił się na płycie. Oczywiście, że to wszystko było potem nieco ulepszane, ponieważ występowaliśmy na żywo, ogrywaliśmy się z tym materiałem i mieliśmy okazję, by to wszystko doszlifować...

Reklama

Czyli prawdą jest, że tych 12 utworów powstało w ciągu miesiąca?

Tak naprawdę to nawet krócej, bo pierwszy pełny program koncertowy powstał w ciągu ośmiu prób, co oznacza jakieś dwa lub trzy tygodnie. Powstaliśmy pod koniec kwietnia, a w czerwcu graliśmy już koncert.

Do wyjątków, o jakich mówiłem wcześniej, które w jakiś sposób różnią się nieco od pozostałych utworów, zaliczyłbym utwory "Coś czego jeszcze nie znamy", mający formę nieco bardziej "piosenkową" od innych, oraz "Czas", który jest przykładem na to, jak z niczego zrobić coś bardzo wartościowego. Czy powstał on na tej zasadzie, że coś tam sobie dłubaliście, a potem, jak gdyby niechcący, utwór pięknie się rozwinął?

Generalnie, w przypadku wszystkich naszych utworów, staraliśmy się trzymać zasady zupełnej spontaniczności. Może najpierw opowiem o "Co?", bo to bardzo prosta historia. Byłem bardzo spóźniony na pewne spotkanie, nawet nie pamiętam w tej chwili z kim, wziąłem gitarę i zagrałem tę piosenkę niemalże od początku do końca w takiej formie, jak wygląda ona dzisiaj. Gdy grałem ją drugi raz, pojawiał się niemal cały tekst. Był to momentalny przypływ, piosenka pojawiła się znikąd i na tyle wszystkim się spodobała, że zostawiliśmy ją już w nie zmienionej formie.

W przypadku "Czasu" też nie było czegoś takiego, że siedzieliśmy godzinami i zastanawialiśmy się, co robić. Mamy także zasadę, że staramy się robić piosenki jak najszybciej, raczej by uchwycić emocje, niż kombinować nad aranżem i smaczkami. To też, ale z czasem. Najważniejsze jest, by uchwycić emocje, pewną chwilę, która wytwarza się pomiędzy czterema osobami w jednym, małym, ciasnym pomieszczeniu, gdzie jest bardzo głośno. O to nam chodzi.

A czy zgodzisz się z opinią, że jest to album bardzo uniwersalny, mówiący o niczym innym, jak o uczuciach, o całym ich spektrum?

Na pewno. Przy czym trzeba pamiętać, że w żadnym stopniu nie jest to wykalkulowane. Zespół Ocean miał powstać jako swego rodzaju oczyszczenie dla każdego z nas. Każdy z nas działał już w innych "profesjonalnych" zespołach, funkcjonujących już od kilku lat, mających już na swoim koncie jakieś sukcesy itd. A w Oceanie spotkaliśmy się po to, by mieć jakąś odskocznię, by po raz kolejny poczuć się, jakbyśmy mieli po 16 lat i znowu zaczynali pewne rzeczy od nowa. To piękne, kiedy możesz spróbować przejść drogę, którą już kiedyś przechodziłeś jeszcze raz. Ocean od początku miał być tylko projektem pobocznym, odskocznią, dlatego też wszystko, co robimy w jego ramach, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej, jest czymś całkowicie naturalnym. Szczerze mówiąc zupełnie nie myśleliśmy, żeby robić z tym coś dalej, poza spotykaniem się w czwórkę w sali prób i hałasowaniem. Dlatego emocje i uczucia, jakie pojawiają się w utworach, to totalnie szczery przekaz, który tak naprawdę mieszka w głębi każdego z nas, a nam udało się jakoś to uzewnętrznić.

Kiedy pojawił się tekst do "Dzień dobry", wiedzieliście od razu, że będzie to utwór pierwszy? Chcieliście zacząć album słowami "dzień dobry"?

Nie. Może będę monotematyczny, ale utwór powstał podobnie jak inne. W momencie pojawienia się tego riffu od razu przyszedł mi do głowy zwrot "dzień dobry". A jest on bardzo pozytywny, to taki symbol rozpoczęcia nowego dnia, rozpoczęcia wszystkiego od początku. Ładnie udało się to przekazać w tej piosence. Ale nie zakładaliśmy, że będzie to pierwszy singel. Myślę, ż każda firma fonograficzna będzie się obawiała takiego numeru na początek, bo jest to jeden z mocniejszych utworów na płycie. Mimo wszystko nasza wytwórnia uznała za dobry pomysł to, by promocję albumu zacząć od mocnego akcentu.

Sporo już koncertowaliście i to z takimi wykonawcami, jak Lech Janerka, Kazik Staszewski, czy Hey. Czy występy z tak uznanymi artystami to wynik waszej wieloletniej obecności na scenie muzycznej, jeszcze w ramach poprzednich zespołów? Odnoszę wrażenia, że we Wrocławiu jesteście popularni i znani.

Nie chciałbym się przechwalać, nie wypada mi. Ja za największy sukces uważam to, że we Wrocławiu udaje nam się zapełnić największe sale koncertowe. Dla zespołu, który istnieje od półtora roku, czy od dwóch lat, jest to ogromnym sukcesem. Na pewno ta promocja we Wrocławiu jest najdalej posunięta, bo tu jesteśmy obecni już od dłuższego czasu. Na rynku ogólnopolskim pojawiliśmy się dopiero od listopada 2002 r. Pracujemy nad tym, by dotrzeć z naszą muzyka do jak największej ilości osób.

A jeżeli chodzi o koncerty z tymi gwiazdami, to tak naprawdę zaczynaliśmy od zera. Wcześniej otarliśmy się o znane zespoły, ale akurat nie o te. Z moim poprzednim zespołem koncertowałem tylko przed Lechem Janerką. Tak więc naprawdę zaczynaliśmy z Oceanem od nowa i próbowaliśmy się przebić do tych zespołów.

Przy okazji "Studenckiej Wiosny Rockowej" mówiłeś, że postanowiłeś coś zrobić, skrzyknąłeś trzy zespoły i udało się. Czyli chcieć znaczy móc?

Na pewno tak, ale każdego trzeba uprzedzić, że to nie jest takie proste. My nad każdą imprezą staramy się długo i rzetelnie pracować. Długo się przygotowujemy. W przypadku "Studenckiej Wiosny Rockowej" przygotowania trwały 2,5 miesiąca! W przypadku koncertu premierowego naszej płyty przyciągneliśmy do klubu 1000 osób, ale przygotowania trwały wcześniej ponad cztery miesiące. Są to imprezy, do których trzeba się gruntownie przygotować. I te koncerty w dużych klubach, gdzie przychodzi około 1000 osób, to wielkie ryzyko, bo przez jedno malutkie potknięcie wszystko może się posypać jak domino. Przestrzegam wszystkich, którzy się za to biorą. Owszem, można to zrobić, nie potrzeba sponsorów, nie potrzeba nie wiadomo jakiego wsparcia finansowego, trzeba po prostu fajnego pomysłu, samozaparcia i dużo, naprawdę dużo, ciężkiej pracy.

Podobno nie można nagrać ciężkiej rockowej płyty w Polsce. Wam się udało, mało tego, czytając historię zespołu można odnieść wrażenie, że nie ma nic prostszego. Wszystko odbyło się niemal przypadkiem, sielankowo... Teraz mówisz, że jednak kosztowało to sporo pracy...

Ktoś się mnie kiedyś fajnie zapytał, czy droga do tej płyty to była droga przez ciernie, czy droga usłana różami. Pamiętam, że powiedziałem, iż była to faktycznie droga przez ciernie, ale z olbrzymią różą w butonierce. Na pewno było to ciężkie. Nie chciałbym tutaj łudzić ludzi, że jest inaczej. Natomiast można to zrobić i efekt, jeżeli już się do tego dojdzie, jest niesamowity. Do końca życia nie zapomnę naszego wrażenia w momencie, kiedy otrzymaliśmy nasze płyty w pudełkach. Życzę każdemu tak pięknego uczucia, tym bardziej, że wiem, iż doszliśmy do tego naszą ciężką pracą. Chciałbym tutaj dodać, że otrzymaliśmy pomoc z bardzo wielu źródeł i wiele osób pomagało nam bez żadnego powodu, wspierało nas od samego początku.

Dużo jest w tym też przypadku, bo rozpoczynaliśmy współpracę jako poboczny projekt kilku muzyków. Ale już po pierwszym koncercie pojawiło się zaproszenie na trasę koncertową. Po pierwszej trasie z amerykańskim zespołem No Longer Music pojawiło się ciśnienie, by rozpocząć pracę nad płytą. Tak powstała "3" (pierwsza EP-ka zespołu), znowu zaczęliśmy koncertować i ta spirala tak się nakręcała, że po kilku miesiącach okazało się, że wydajemy w płytę. Na początku chcieliśmy coś nagrać własnym sumptem, żeby tylko było, ale kolej rzeczy tak się wspaniale potoczyła, że ta płyta wyszła, jest dostępna i jest dokładnie taka, jaką sobie wymarzyliśmy.

No to może właśnie to jest receptą na nagrywanie rockowych płyt - najpierw myśleć o muzyce, a dopiero potem o tym, by cokolwiek dalej z tym zrobić? W ten sposób nie gubi się radość z grania.

Taką receptę mogę polecić każdemu. Ja mam już za sobą sporo doświadczeń i utrzymywaliśmy się z grania przez jakiś czas, i to tylko i wyłącznie z grania. Wiemy, czym to pachnie. Wiemy, jak trudny jest to rynek i do jaki głupich czasem rzeczy muzyka jest w stanie popchnąć i do czego może się muzyk posunąć pod wpływem pieniędzy, jeżeli z muzyki żyje. Każdy, kto zarabia jako artysta, wie o czym mówię. My mamy tę swobodę, że zarabiamy w inny sposób i mimo iż jest nam ciężko, nie zarabiamy na tym wielkich pieniędzy, to wchodząc do sali prób, czy na scenę wiemy, że mamy z czego żyć, a to daje nam zupełną swobodę i pozwala być w 100% szczerym.

Kolejną bardzo ważną rzeczą, którą sobie założyliśmy i która się póki co sprawdza, jest to, że staramy się nie obracać na innych, nie słuchać innych ludzi, ich rad. Mamy swoje drobne założenia, np. spotkania co trzy miesiące, na których układamy plan na następne trzy i tego się trzymamy. Nie słuchamy osób "życzliwych", które na każdym kroku chcą na mówić, co jest dobre, a co nie, albo doradzają, że muzycznie powinniśmy pójść w inną stronę. Nie. Robimy to, co czujemy.

Waszą płytę produkował Marcin Boros z zespołu Funny Hippos.

Tak, Marcin jest gitarzystą Funny Hippos. W zasadzie zespół zmienił ostatnio nazwę i nazywa się po prostu Funny. Genialna grupa. Wiem, że szykują się do nagrania płyty. Nie wiem, kiedy do tego dojdzie, ale bardzo gorąco im kibicuję.

Skoro jesteśmy przy produkcji - wasza płyta wydana została przez wytwórnię Grinhead Records/Mokotovo. Co to za firma, bo mam wrażenie, że nie mogą to być ludzie przypadkowi?

Ocean to pierwsza płyta, jaką wydała ta firma. Jest to grupa ludzi od dawna związanych z branżą fonograficzną. Osoby te po kilkanaście lat pracowały w największych polskich firmach fonograficznych. W pewnym momencie stwierdziły, że mogą zrobić to samemu i mogą to zrobić nawet trochę lepiej. Chcą trzymać się nieco bardziej artystycznych założeń. Wiedzą, co jest naprawdę najważniejsze. Grinhead to pierwsza firma, z którą od początku rozmawialiśmy o jakości wydawnictwa. Chodzi o to, żeby osoba kupująca płytę była z tego produktu maksymalnie zadowolona. Chodzi tu zarówno o muzyczną produkcję płyty (to już była nasza działka), ale także o okładkę, teledysk, oprawę multimedialną itd.

Chcieliśmy zmienić stereotyp, że jak płytę wydaje mała, niezależna firma fonograficzna, to wydaje coś, co tak naprawdę jest średnie jakościowo. Niezależne albumy najczęściej słabo brzmią, mają "wytanioną" okładkę, a teledysk je promujący jest beznadziejny, albo w ogóle go nie ma. My doszliśmy do wniosku, że właśnie dlatego, że jesteśmy nieznanym, debiutującym zespołem, a Grinhead Records jest małą firmą, która wydaje pierwszą płytę, to tym bardziej musimy się postarać i pokazać, że to, co robimy, robimy w sposób profesjonalny.

Powiedz jeszcze nieco o firmie "Provizorca", która kręciła wasz teledysk, bo wbrew nazwie nie wyszła z tego prowizorka.

Provizorca to grupa ludzi z całej Polski, która generalnie zajmuje się sztuką. Ciężko ograniczać to tylko i wyłącznie do filmu, bo z tego, co wiem, są to także wszelkie rzeczy związane z fotografiką i ogólnie ze sztuką. Praca z tymi ludźmi to było świetne przeżycie, bo zebrała się grupa osób, które chciały zrobić coś fajnego i to na bardzo wysokim poziomie. Wyobraź sobie, że wchodząc do tego basenu zupełnie nie mieliśmy scenariusza i wszystko odbyło się na zasadzie zupełnej improwizacji. Świetnie nam się pracowało.

Z założenia mieliśmy pracować przez cztery dni, ale poszło tak dobrze, że w pierwszy dzień nakręciliśmy jakieś 95% materiału, a na drugi dzień zostało już tylko kilka dokrętek. "Provizorca" to wspaniali ludzie z otwartymi umysłami. Tak jak my nie mają nic do stracenia i w związku z tym nie boją się eksperymentować. Chcą tylko zrobić coś, co miałoby jakiś sens.

Przeczytałem, że marzycie, by zagrać koncert na basenie. Czy jest to póki co zupełnie zwariowana idea, czy jakieś konkretne działania są w tym kierunku prowadzone?

Na pewno jesteśmy uparci i jakieś działania w tym kierunku będą czynione. Mamy już upatrzone pewne miejsce. Nie chciałbym zdradzać wszystkich szczegółów, powiem tylko tyle, że pora letnia jest dużo lepsza, by pójść na basen, niż pora zimowa.

Patrząc na tytułu waszych kolejnych wydawnictw ("3","6","12") wypadałoby się spodziewać, że na następnym singlu pojawią się 24 utwory.

(śmiech) Działamy w sposób bardzo naturalny. Stąd też może wzięła się po trochu nazwa, bo ocean to coś bardzo naturalnego. Ale też tak jak ocean, chcielibyśmy być nieco nieprzewidywalni. Sądzę, że na płycie też są takie przejawy naszej nieprzewidywalności i chcielibyśmy, aby tak było dalej. Mamy już bardzo daleko posunięte plany dotyczące naszej drugiej płyty i gotową część nowego materiału. W zasadzie w ciągu kilku prób po wyjściu ze studia mieliśmy gotowych kolejne 10 utworów, a piosenek wciąż przybywa. Chciałbym, żeby zarówno w warstwie muzycznej, jak pod względem tytułu czy produkcji, było to coś zupełnie nowego.

A czy mile jesteście zaskoczeni ilością odwiedzin na waszej stronie internetowej?

Jesteśmy w totalnym szoku w związku z tym, jak wielkie zainteresowanie istnieje wokół zespołu, co przejawia się głównie w Internecie. Internet jest takim medium, w którym bardzo szybko rozchodzą się wieści o dobrych, ciekawych rzeczach. Sam często otrzymuję linki kierujące mnie do ciekawych, kompletnie nie znanych zespołów i sądzę, że Internet jest to na tyle szeroki i niezależny świat, że powoduje, iż na naszej stronie jest nawet po 120, 140 odwiedzin dziennie. Jest dla mnie gigantycznym sukcesem i bardzo się z tego cieszymy.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: piosenki | Wrocław | dzień dobry | utwory | firma | Ocean | emocje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy