Reklama

"Śmierć też jest podróżą"

Za sprawą "Reise Reise", swojej czwartej płyty, niemiecka grupa Rammstein trafiła na czołówki list przebojów. Zawdzięcza to szczególnie drugiemu i trzeciemu singlowi - zatytułowanym "Amerika" i "Ohne Dich". Wydany pod koniec września 2004 roku album promowała trasa koncertowa, w ramach której Rammstein miał w grudniu zagrać w katowickim "Spodku". Na kilka godzin przed imprezą jedyny polski występ został odwołany z powodu zatrzymania ciężarówki ze sprzętem na jednej z granic w drodze do naszego kraju. Koncert przełożono na 21 lutego 2005 r. i można powiedzieć, że było to jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń 2005 roku. Tuż przed występem, na pytania Michała Boronia przy dziennikarskim okrągłym stole odpowiadali członkowie sekcji rytmicznej Rammstein - basista Olivier Riedel i perkusista Christoph Schneider.

Jak powstawała nowa płyta?

Olivier Riedel: Byliśmy miesiąc w południowej Hiszpanii i tam nagraliśmy z tym samym producentem, z którym zawsze pracujemy, czyli Jacobem Hellnerem. Potem przez sześć tygodni miksowaliśmy płytę w Sztokholmie. Chętnie wyjeżdżamy i nagrywamy płyty gdzieś w ciepłych krajach, ponieważ wtedy jesteśmy daleko od naszych codziennych problemów i możemy się troszeczkę rozluźnić i odpocząć.

Czy wybraliście południe, by mieć lepszą jakość pracy, a północ, by mieć lepsze studio? Czy to przypadek?

Reklama

O. R.: To nie był przypadek, że nagraliśmy płyty w południowej Hiszpanii, a zmiksowaliśmy ją w Sztokholmie. O tych przyczynach przed chwilą powiedzieliśmy. W Szwecji są właściwe osoby, które odpowiadają właśnie za miksy.

Tytuł "Reise Reise" oznacza podróż. O jaką podróż wam chodziło - taką w sensie duchowym, czy o przemieszczenie się z miejsca na miejsce?

O. R.: Tak jak w przypadku naszych poprzednich płyt, tytuł można interpretować we wszelaki możliwy sposób. My też rozumiemy to na tysiące sposobów. Możemy podróżować samochodem, samolotem. Umieramy - to też jest pewnego rodzaju podróż.

Jest mnóstwo możliwości wyjaśniania tego tytułu. Przede wszystkim jest to podróż od początku do końca.

Krążyły pogłoski, że to będzie ostatnia płyta Rammsteina, że nastąpił kres pewnej formuły. Tymczasem macie się dobrze, płyta odniosła sukcesy, gracie koncerty. Pewnie więc następny album powstanie?

Christoph Schneider: Po nagraniu naszej ostatniej płyty mieliśmy faktycznie dłuższą przerwę. Wynikało to z różnic w zespole. Potrzebowaliśmy trochę czasu, by poszukać kierunku muzycznego, w którym chcemy podążać. To nie oznaczało, że nasza grupa rozpadnie się. Teraz, dzięki nagraniu tej płyty, osiągnęliśmy nowy początek w naszej działalności.

Podobno producentem "Reise, Reise" miał być Rick Rubin. Dlaczego ostatecznie nie doszło do tej współpracy?

Ch. S.: Nie, to jest tylko plotka.

Tak jak z Tatu? Ponoć chcieliście, aby wystąpiły w utworze "Moskau"?

O. R.: Nie, w tym przypadku to nie była plotka. Tatu rzeczywiście miały z nami śpiewać, niestety ich menedżment jest bardzo skomplikowany i nic z tego nie wyszło.

Dla wielu zespołów teledyski są pewnego rodzaju marketingowym złem koniecznym. W przypadku Rammstein klipy wydają się równie ważne, co okładki płyt, czy nawet sama muzyka.

Ch. S.: Naturalnie, teledyski odgrywają ważną rolę w naszej twórczości, gdyż jest to pewna forma sztuki, w której możemy się wypowiedzieć. Każdy klip tworzy dobrą, odrębną historię. Poprzez teledyski, przy pomocy obrazków, możemy przekazać treść utworu, a także nasze myśli i odczucia.

Bardzo schudliście po ostatnim teledysku "Keine Lust".

(śmiech)

W takim razie skąd zrodził się pomysł i jakie są kulisy powstania tego klipu? Zgodnie z tytułem oznacza, że macie po prostu dość wszystkiego, ale według tego, co mówiliście, to raczej nowy początek.

Ch. S.: Pomysł z teledyskiem jest dość stary. Po tak długim czasie, kiedy Rammstein praktycznie zniknął, chcieliśmy trochę zażartować i pokazać członków grupy, którzy podczas tej przerwy bardzo przytyli. Zastanawiało nas, jak będzie to interpretowane. Ciekawiło nas ogromnie, jakie reakcje wywołają bardzo grubi ludzie grający tak ostrą muzykę.

Opowiedzcie jeszcze o teledysku do utworu "Amerika". Czy któryś z was chciał być kiedyś astronautą?

O. R.: (śmiech) Tak, z pewnością, Chyba każdy na pewnym etapie życia chciał być kosmonautą. Jednak sam teledysk nie był chęcią przelania na obraz naszych dziecięcych marzeń. Bardziej zależało nam na wywołaniu pewnych skojarzeń.

Astronauci i lądowanie na Księżycu to taki amerykański sen, ideały wolności i tym podobne rzeczy... I właśnie kwestię tych amerykańskich ideałów chcieliśmy w swoisty sposób ukazać w tym wideoklipie.

Czy wierzycie w to, że lądowanie na Księżycu było sfingowane, że zostało nakręcone w studiu na Ziemi, w Kalifornii?

Ch. S.: Są takie plotki i niektórzy ludzie wciąż w to wierzą. Nie można tego udowodnić. Mogłaby to udowodnić jedynie osoba, która by poleciała na Księżyc i zobaczyła, że ta chorągiewka faktycznie tam stoi (śmiech). Z tego właśnie chcieliśmy się pośmiać.

Czy nie obawialiście się, że ludzie źle odbiorą ten utwór, że nie uchwycą ironii?

Ch. S.: Naturalnie, były takie obawy, przecież śpiewamy po niemiecku. Niemniej decydując się na śpiewanie w naszym ojczystym języku musimy być przygotowani na to, że niektóre rzeczy będą błędnie interpretowane. Nie chcieliśmy jednak nikogo wyśmiewać. Najpierw postała muzyka, dopiero później tekst.

Jesteście najpopularniejszym niemieckojęzycznym zespołem na świecie. Czy nie czujecie z tego powodu presji?

Ch. S.: Jest nam bardzo miło, że jesteśmy tak świetnie odbierani w różnych miejscach. Czasami nas to dziwi, kiedy np. na koncert w Paryżu przyszło 18 tysięcy osób. Bardzo jesteśmy zdziwieni tą popularnością i cały czas zastanawiamy się, jak do tego doszło.

O. R.: Gdy zaczynaliśmy grać, zastanawialiśmy się, w którym kierunku pójść. Doszliśmy do wniosku, że nie interesuje nas muzyka amerykańska, że chcemy śpiewać w naszym ojczystym języku.

Czy czujecie się zespołem politycznym? W waszych tekstach jest sporo odniesień politycznych, jak choćby "Amerika", mówiąca o kulturowym imperializmie. Czy ta dziedzina życia jest dla was ważna?

O. R.: Polityka oczywiście jest dla nas ważna. Gdy Till pisał teksty, to akurat trwała wojna w Iraku i w jakiś sposób musieliśmy "przerobić" natłok obrazów, które pojawiały się z Ameryki. Właśnie w utworze "Amerika" zostało to pokazane. Ale nie jesteśmy grupą stricte polityczną.

Jakie kino lubicie? Zainteresowanie filmem widać choćby po waszych teledyskach.

Ch. S.: W naszych klipach widać fragmenty pewnych filmów, bo chodzimy oczywiście do kina. Te inspiracje można później zobaczyć w teledyskach.

Słyszałem opinie, że każdy utwór z "Reise Reise" mógłby się ukazać na singlu. Czy, gdyby była taka możliwość, chcielibyście tak uczynić?

O. R.: Szkoda, że jeśli nagrywamy płytę, to tylko ze trzy piosenki są puszczane w radiu i nie wszystkie cieszą się taką popularnością, jeśli chodzi o częstotliwość emisji. Żałuję, że nie każdy utwór jest puszczany w radiu.

Jaką radę dalibyście polskim zespołom, które usiłują śpiewać po angielsku, zamiast w języku ojczystym?

Ch. S.: Niech śpiewają po angielsku (śmiech). Nie można tak uogólniać. Muzycy powinni robić to, na co mają ochotę. My próbowaliśmy przełożyć nasze niektóre teksty na angielski, ale nie udawało się to do końca, bo nie brzmiały one tak jak po niemiecku. Dlatego "Stripped" Depeche Mode pozostaje naszym jedynym numerem śpiewanym po angielsku, bo został wcześniej napisany w tym języku.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rammstein
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy