Reklama

"Romansik na boku"

Opowiedz historię tytułowego "Młynka". Skąd się wziął i czy za tym pomysłem stoi jakiś konkretny młynek, jako przedmiot do mielenia kawy?

Ten młynek to totalnie abstrakcyjny sprzęt, człowiek, postać jakaś. Ja to nazywam na swoją własną potrzebę podmiotem lirycznym. Piosenka powstała jako kawałek muzyki do filmu "Pekin, Złota 83", w reżyserii Ewy Borzęckiej. Pani Ewa pewnego dnia przesłała mi ten tekst i mówi: "panie Januszu, tu taka głupawka, może by pan coś do tego wymyślił, może jakąś mruczankę, może by ktoś to zaśpiewał".

Reklama

Wymyśliłem sobie, że to zaśpiewa główny bohater filmu, powiedzmy człowiek z marginesu, troszkę zapijaczony, ze złamanym nosem, bezzębny. Próbowałem się wstroić w jego klimat. Film miałem osłuchany, jego brzmienie głosu mniej więcej miałem gdzieś w uchu.

Chciałem, żeby on to zaśpiewał. Nagrałem dla niego demo, tak jak ja to widzę. On się miał po prostu tego nauczyć. Produkcja dostała ode mnie ten materiał i myślała, że to demo to gotowy produkt i wsadzili to do filmu. I tak poszło.

Dla mnie to była anegdota, kiedyś opowiedziałem ją prywatnie Arturowi Andrusowi z "Trójki". Stwierdził, że to fajna historia. "Daj mi tę piosenkę" - powiedział. Puścił ją gdzieś u siebie i zaczęła się lawina. Słuchacze zaczęli się dopytywać, co i kto to jest, zaczął się olbrzymi ruch w internecie.

Zbombardowali Marka Niedźwieckiego, by umieścił to na liście przebojów. Zadzwonił więc do mnie z pytaniem, co to jest? Więc też mu musiałem wszystko wytłumaczyć. Mówi: "Ale fajna historia, dobra wsadzamy!" Dwadzieścia parę tygodni "Młynek" na tej liście się błąkał.

Co najlepsze, "Trójka" nie grała tego poza listą i słuchacze umawiali się na różnych forach i blogach na piątek, na słuchanie tego "Młynka".

Wtedy się pojawiły pierwsze propozycje od wytwórni, które chciały coś na tym ugrać. Ja je oczywiście odrzucałem, bo nie byłem ani gotowy, ani przekonany, że będę w stanie dokooptować do tego "Młynka" coś na równie odjechanym poziomie. Można raz dostać świra, że coś człowiekowi odpali, ale nie miałem gwarancji, że mi się to przytrafi po raz drugi, czy dziesiąty, bo na płycie musi być kilkanaście tych piosenek.

Kiedy sobie przypomniałem moje piosenki do tekstów Dymnego, to mnie trochę olśniło, bo wiedziałem, że materiał na płytę jest. Siadłem do fortepianu Fendera i spróbowałem je sobie zamruczeć podobnym wokalem. Znajomi stwierdzili, że jest OK. Przełamując własny wstyd i niechęć, zarejestrowałem to bardzo szybko. W ciągu trzech tygodni nagrałem tę płytę.

Mówisz, że te utwory do tekstów Dymnego już były.

Tak, były. Miały już półtora roku. Skomponowałem je dla mojej studentki dyplomantki, której zrobiłem cały spektakl z piosenek Dymnego. Kilka z nich jest na tej płycie, głównie takich, które uważałem, że pasują do "Młynka" jako jego rodzeństwo.

Bardzo sprawdził mi się tutaj Janek Wołek, który napisał mi specjalnie na tę płytę parę tekstów, znał "Młynka", więc wiedział, o co chodzi. A że jest to człowiek niebywale inteligentny i błyskotliwy, powstały teksty-perełki. On mi właśnie wymyślił sprzęty typu "Rondelek", by pasował do "Młynka", "Zegarek po starym".

Wymyślił taką postać jak "Kazik Archanioł" - to piękny tekst. "Żył w mieście Wołomin, miał widok na komin" - dokładnie to, o czym jest główna piosenka.

Trzecim autorem jest Witkacy. Ta trójka to twoi ulubieni autorzy?

Popatrz, że to jest jakaś jedna kreska, jedna linia. Oni następują po sobie, to jest taka naturalna ciągłość. Witkacy był takim świrem lat przedwojennych, troszkę birbantem, troszkę zatraceńcem w życiu i twórczości. Identyczny był Dymny i wczesny Wołek. Wczesny, bo się teraz troszkę ucywilizował, a początki miał równie wariackie, jak Witkacy i Dymny. To jest pewna konsekwencja.

W środku w tym gatunku był jeszcze na pewno Kofta, biorąc tylko mężczyzn pod uwagę. To jest jedna linia poetów życiowych, bo to nie są tekściarze, choć z tego są najbardziej znani.

A kto po Wołku byłby kontynuatorem tej historii? Masz jakiegoś kandydata w młodszym pokoleniu?

No, jest Kazik Staszewski, który jest kontynuatorem tego odlotu myślowego, gdzie nad pewnymi słowami, pozornie nieprzystającymi, trzeba się trochę zastanowić, trzeba wiedzieć, skąd się wzięły. I to robi pewną aurę wspólną do zrozumienia piosenki.

Myślisz, że jest jakaś szansa na współpracę z Kazikiem?

No, ja bym bardzo chciał coś z Kazikiem zagrać! Bo to przecież świetny muzykant i bardzo inteligentny człowiek. Czytuję też jego teksty i felietony, to fajny, świetny facet. Zadzwoń do niego i powiedz mu, że "Młynek kawowy" jest do dyspozycji.

A jak byś porównał muzycznie "Młynek kawowy" do swoich wcześniejszych dokonań?

To jest bardzo uboga warstwa, specjalnie jest to takie "pure", żeby nie przewalić, bo oczywiście umiem robić kaskaderskie aranżacje. Mam do tego muzyków i środki. Natomiast tutaj chciałem, żeby to było bardzo skromne, nawet się specjalnie nie zapędzałem paluchami po tym instrumencie, tylko grałem takie minimum, żeby nie stracić tej aury, takiego prostego, wręcz prymitywnego zagrania.

Jedynie Leszek Szczerba, który grał tu solówki, mógł fruwać, miał na to glejt. Reszta jest skromna - jeśli jakieś loopy, to wybrane, przerzedzone przeze mnie, żeby nie było w tym za dużo bębnów. Brzmi to w sumie nieźle, ponieważ moim patentem było zrobienie czegoś z tym wokalem, za przeproszeniem, który jest jaki jest.

Można go było gdzieś wstydliwie schować w miksie, albo wyjąć tak klaustrofobicznie na pierwszy plan, żeby siedział przy nosie. Jak zrobiłem mocno ruch heblem w górę, to się okazało, że to działa, że to jest jakiś patent, i tak zostawiłem.

Mnie skojarzyło się to z Waitsem, takim bardziej optymistycznym.

Waits jest bardziej takim zatraceńcem, on musi dużo zużyć, żeby z siebie coś wydobyć. Tak jak i wczesny Joe Cocker. Ja z kolei chciałem klimat bardziej sentymentalny, żeby to był tylko taki sygnał, takie lekkie tchnienie, żeby nie przywalać.

Waits, którego znam bardzo dobrze, tak wszystko dowala do spodu, ale fakt, że ma takie fruwające i lżejsze rzeczy. Porównanie mnie bardzo zachwyca i nobilituje, choć niezasłużone, ale miło mi.

Muzycznie sam przyświecam tej płycie, bo mam tyle doświadczenia i dorobku, że mogę się swobodnie poruszać w tych gatunkach, których chcę. Chciałem zrobić dokładnie tak jak jest. To nie było tak, że miałem na jednej placie Waitsa, a na drugiej "Młynek". Ta refleksja przyszła później i to właśnie od odbiorców.

Powiedz coś więcej o tym swoim głosie, który tak bardzo chciałeś chować. Czy się go jakoś specjalnie hoduje?

O tym głosie, którego nadużywam (śmiech). Jak to mówił mój wokalista Marek Stryszowski, na wokal to sobie trzeba zasłużyć, wypalając czterdziestego Marlboro czerwonego "setkę" w ciągu doby.

Wokal wymusił na mnie ten podmiot liryczny, główny bohater z filmu. A potem okazało się, że właściwie wszystko można w ten sposób wymruczeć. A poza tym ja inaczej nie umiem - i to jest odpowiedź (śmiech).

Na płycie utwór tytułowy znalazł się w dwóch wersjach - normalnej i podwórkowej. Czym się one różnią i dlaczego zdecydowałeś się zamieścić je oba?

To był zabieg techniczny. Zwyczajem na singlu jest, że zamieszcza się dwie wersje. Ten temat się przewijał w filmie wielokrotnie, więc po prostu wziąłem inne ujęcie tego tematu i dograłem drugi wokal. Nie ma w tym jakiegoś specjalnego zamysłu semantycznego. To po prostu inna wersja i teraz można je sobie porównać.

Jak sam mówiłeś, piosenki piszesz już od kilkudziesięciu lat, więc zapytam - tak jak napisałeś we wkładce słowami twojego taty - "Czy coś z ciebie jest"?

Ta dedykacja jest trochę przewrotna, ponieważ świadczy o tym, że mój ojciec nie miał specjalnego zaufania do mojego jazzowego żywota, a to było podczas totalnego szczytowania Laboratorium, a więc w dobrych czasach. Mówił: "dobra, dobra, jazzy, jazzy, a to trzeba piosenki pisać, bo z tego jest piniądz" (śmiech).

Ale żarty na bok - to ojciec mnie wychował na dobrych wzorcach, na tym, czego sam słuchał. Wtedy się słuchało muzyki anglosaskiej jedynie gdzieś w Radiu Luxembourg, bo w naszym radiu było tylko Mazowsze i Irena Santor. Wieczorami nastawialiśmy radio i słuchaliśmy Sinatry, Nat King Cole'a, Binga Crosby'ego i paru innych. Te klimaty zawsze miałem.

A to, że płyta trochę jazzuje, nie się da ukryć, ale taki mam charakter. Miałem parę takich przypadków w życiu, że mi to nawet przeszkadzało. Gdzieś tam gram jakiś teatr, gdzie jest średniowieczna muzyka, a tu parę takich alternowanych funkcji weszło.

Albo jak nagrywałem z Maanamem jakąś solówkę na płytę "Night Patrol" - Anglik, który to realizował, co chwilę mi krzyczał do słuchawek "too much jazzy" (śmiech). Więc musiałem się hamować.

Czy u szczytu kariery Laboratorium przypuszczałeś, że taki "Młynek" stanie się twoją wizytówką?

Zawsze pisanie piosenek traktowałem jako produkt uboczny. A "Młynek" to nie jest wizytówka. Zrobiłem go między jedną sztuką teatralną a dużym widowiskiem plenerowym. Oczywiście jest fantastycznie, miło i cudnie, ale nie będę z tym do Eurowizji startował, ani się specjalnie pokazywał na bankietach w Warszawie, bo mnie to kompletnie nie interesuje.

To jest fajny produkt, bardzo polubiliśmy się z tym "Młynkiem", cieszę się, że jeszcze to komuś sprawia frajdę. Zaskakuje mnie ta sytuacja. Ale moja twórczość jest rozleglejsza, a to jest fajna przygoda, taki romansik na boku.

Jakie masz plany na 2006 rok i czy można się spodziewać się czegoś w rodzaju "Młynka 2"?

Mój kontrakt z wytwórnią opiewa na trzy płyty, więc być może coś w tym stylu będzie. Być może na drugiej płycie użyję piosenki, które pisałem dla innych fantastycznych polskich wykonawców i może zaśpiewam z nimi w duecie. To znaczy sobie pomruczę (śmiech).

To jeden z pomysłów, z którymi się teraz po raz pierwszy z wami na gorąco dzielę.

Którzy to byli wykonawcy, kto by wchodził w grę?

Niestety, nie żyje Andrzej Zaucha, któremu pisałem kiedyś parę piosenek. Śpiewał kiedyś w moim musicalu "Pan Twardowski". Jest jeszcze Rysiek Rynkowski, który od razu po nim przyszedł w to miejsce, jest Renia Przemyk...

Pisałem też dla paru fajnych aktorów - Maniek Opania, Piotrek Machalica, Piotr Fronczewski. Dla nich pisałem piosenki, powiedzmy aktorskie, dlatego, że to oni je wykonywali, a to normalne utworki słowno-muzyczne. Może nam się uda to razem wykonać, może jakoś to zbiorę do kupy.

Co dalej? Mam w tym roku trzy duże premiery. Pierwsza już 4 marca - "Dziady, część III", w Teatrze Zagłębie, potem "Wariat i zakonnica" Witkacego, w Teatrze Gombrowicza w Gdyni.

Potem robię z Olgierdem Łukaszewiczem duże widowisko plenerowe pod Teatrem Narodowym. Takie właśnie lubię najbardziej - 200 wykonawców, scena ma 200 metrów. To jest zupełnie inny feeling, trzeba ogarniać inaczej przestrzeń, bardzo mnie kręcą takie przedsięwzięcia. Będą chóry, orkiestry, soliści. Piszę do tego songi, różne instrumentalne rzeczy.

Czy jest szansa, że do "Młynka powstanie wideoklip?

Bez tego się nie obejdzie, bo aby utwór gdzieś zaistniał, musi być go widać. A na koncerty promocyjne się nie zanosi, bo nie chcę się tego podjąć, przynajmniej na razie.

Do "Młynka" praktycznie był klip, który reklamował film "Pekin Złota 83". Tam były kadry z filmu, zresztą świetny materiał. Myślę, że można do tego szybciutko wrócić i jest właściwie gotowy klip.

Jeszcze chcę do jednej z tych piosenek zrobić animowany teledysk, obiecał mi to bardzo jeden reżyser, z którym pracuję. To byłby utwór "Peski", taki Wołkowy, szybki, dość dynamiczny.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy