Reklama

"Religia jest mitem"

Nie wiem, czy przyznasz mi rację, ale wygląda na to, że niezwykle sprawnie uwinęliście się z nowym albumem. "The Code..." ukazał się zaledwie rok temu, a my już dostajemy jego następcę. Słowem, działacie, tak jak gracie - bez owijania w bawełnę, prosto do celu.

Jasne, choć jak weźmie się pod uwagę wszystkie okoliczności i rzeczywiste terminy, to zajęło nam to około półtora roku. I to wcale nie jest aż tak mało czasu.

Pozostają jeszcze na chwilę przy "The Code...". Tamta płyta okazała się być duży sukcesem. Album uplasował się na czołowych miejscach w podsumowaniach 2005 roku w wielu magazynach. Zaskoczyło was to?

Reklama

Prawdę mówiąc nie, bo już podczas nagrań w studiu panowała fantastyczna atmosfera i wiedzieliśmy, że ten album jest naprawdę dobry. Jako Napalm Death tworzymy muzykę już do 17 lat i doskonale uczujemy, gdy coś jest wyjątkowe, choć np. na próbach wcale się na to nie zanosiło. Dlatego w tym sensie nie było to zaskoczenie.

Oczywiście, kiedy robiliśmy nową płytę, zastanawialiśmy się w głębi siebie, jak przebijemy poprzedni materiał. Myślę jednak, że daliśmy radę. Zdecydowanie! Mimo wszystko, trzeba jasno powiedzieć, że nigdy nie głowimy się nad jakąś specjalną strategią, jak nagrać lepszy album. Jak coś powstanie, tak już zostanie. Uważam, że największy wpływ na jakość ma przede wszystkim kreatywne myślenie i entuzjazm. To jest najważniejsze.

Można powiedzieć, że "Smear Campaign" zaczyna się tam, gdzie kończy się "The Code...". Warto jednak zauważyć, że nowa płyta jest nieco bardziej zróżnicowana. Jest tam zarówno krańcowa brutalność, ekstremalnie bujające średnie tempa, jak i industrialno-rockowe nawiedzenie.

Ja mam wrażenie, że jest to po prostu bardzo dobrze skomponowany album. Wciąż ekstremalny, a jednocześnie porywający, choć oczywiście nie w tradycyjnym pojęciu melodyjności czy chwytliwości. Wszystkie utwory są naprawdę dobre. Mamy tam wszystko, co może kojarzyć się z Napalm Death, niemniej nigdy do końca nie wiadomo, co może nam strzelić do głowy (śmiech).

Wokale na "Smear Campaign" to istny obłęd. Już pierwszy, regularny utwór z tej płyty "Sink Fast, Let Go" potwierdza twoją klasę. Trudno wyobrazić sobie, że nagrywasz to wszystko stojąc spokojnie w studiu. Podejrzewam, że do wydobycia tej intensywności wykorzystujesz raczej koncertowy, ręczny mikrofon.

Trafne spostrzeżenie! Nie śpiewam w studiu w tradycyjnie pojęty sposób. Nie stoję - biegam po całym studiu z koncertowym mikrofonem w ręce, tak samo jak na scenie. Jeśli widzisz mnie na koncercie, od razu zauważysz, że nie skupiam się tylko na jednej rzeczy. Cały czas jestem w ruchu.

Ostatnie dwa, trzy albumy rejestrowałem na koncertowym mikrofonie i uważam, że rezultaty są o wiele bardziej intensywne.

Na nowej płycie znalazło się też trochę miejsca na - nazwijmy je - bardziej melodyjne, czyste wokale twojego autorstwa. Znajdujesz w tym większą trudność?

Śpiewanie w ten sposób jest właściwie łatwiejsze. Zawsze powątpiewałem w moje możliwości śpiewania w ten sposób, mówiłem sobie, że nie potrafię, nie chciałem się też ośmieszyć. Ale przez ostatnie kilka albumów to i owo wypróbowałem i stwierdziłem, że nie ma się co szczypać, że jestem w stanie tak śpiewać.

W jednym utworze, który ukaże się na digipacku i w Japonii nałożyłem na siebie kilka wokali, wszystkie melodyjne. Było to dla mnie coś zupełnie odmiennego. Kawałek robi naprawdę piorunujące wrażenie, jest bardzo, ale to bardzo atmosferyczny. Tego typu muzyka jest bardzo specyficzna i ma swoje korzenie w bardzo starym zespole Swans z Nowego Jorku. Michael Gira, wokalista Swans miał naprawdę wyjątkowy głos, niemal barytonowy. To jest niby gotycka barwa, ale nie w nowoczesnej interpretacji. Jego twórczość ma na mnie olbrzymi wpływ. Tak samo zresztą, jak Tom G. Warrior i kilku innych.

Po raz kolejny nagrywaliście w studiu "Foel". Nie jest to jednak typowe miejsce pielgrzymek ekstremalnych zespołów. Zatem, dlaczego właśnie tam?

To błąd rozumowania. Sprzęt nagraniowy jest sprzętem nagraniowym. To, gdzie się znajduje nie ma większego znaczenia. A "Foel" to po pierwsze wspaniała atmosfera. W promieniu pięciu kilometrów od studia nie ma dosłownie nic.

A po drugie, jest się gdzie przespać, cennik jest przyzwoity, a ludzie fantastyczni. To studio nie ma porównania z żadnym innym miejscem. Ja osobiście nigdzie indziej nie mam zamiaru się wybierać.

No i pewnie znów obcowaliście z pasącym się w pobliżu stadem owiec i doświadczaliście uroku gęstych, porannych mgieł.

Mowa. Owce były tam od zawsze. Jedna jakiś czas temu jedna umarła, stratowana przez krowy, które wybiegły przez otwartą bramę. Nieciekawie to wyglądało. Właściciel był lekko przybity (śmiech). Wiesz, to jest totalna wiocha. Krowy to norma. A oglądanie krów, które dostają szału jest dość zabawne (śmiech).

Wracając do płyty. Koncept "Smear Campaign" jest głęboką krytyką religii. Muszę przyznać, że z początku byłem nieco zaskoczony, że podjąłeś właśnie tę tematykę. Wydawało mi się, że religia nigdy nie była typowym przedmiotem rozważań w świecie grindcore'a.

Nie zgodzę się. Przecież to są sprawy powszechnie i szeroko komentowane we wszystkich społeczeństwach. Najogólniej mówiąc, koncept oparty jest na kwestionowaniu mechanizmów kontroli, czyli na czymś, co od zawsze pozostaje w sferze naszych zainteresowań.

Na wielu różnych płytach podejmowano już temat religii, ja jednak chciałem do niego podejść w inny sposób. Spojrzeć na tę problematykę głębiej i pod nieco innym kątem. Zająłem się kwestią dobrze wszystkim znanej moralności, ustalonej w religijnej tradycji i podług wyznaczonych schematów.

W swej genezie ustanowiono je przez tzw. nauki i słowo boże. Kto się do nich nie stosuje, będzie ukarany. A to jest wciąż bardzo aktualne. Ja starałem się udowodnić, że tak pojmowana moralność powoduje jedynie wiele problemów.

Ktoś zawsze może wskazać na inną osobę i stwierdzić, że jest niemoralna, nieprzystosowana, bo zrobiła to czy tamto, co nie pasuje do ustalonych reguł. To stwarza tylko konflikt, który często prowadzi do wojen. Moja sugestia jest taka, aby pozbyć się tych moralnych łańcuchów, które są częścią religii, a ta z kolei jest przecież mitem, czymś nieudowodnionym.

Opieranie własnego życia na mitologii jest kur***** głupie. A my istniejemy w rzeczywistości, jesteśmy ludźmi z krwi i kości. Żyjemy na tej ziemi i jesteśmy niewiarygodnie złożonym gatunkiem. Dlaczego zatem nie powinniśmy sami podejmować własnych decyzji? Mamy przecież taką siłę. Opierając się tym zasadom kontroli, lepiej zrozumiemy samych siebie i innych ludzi. Moim zdaniem byłoby mniej waśni.

Wśród mas polskich, parareligijnych katolików raczej nie masz co liczyć na zrozumienie.

I dlatego ten problem jest tak bardzo istotny. Doskonale wiem, co dziś dzieje się w Polsce, rządzonej obecnie przez bardzo konserwatywne władze. W mniejszym lub większym stopniu, za sznurki pociąga kościół katolicki. Nielegalna jest np. aborcja. My uważamy, że aborcja to kwestia wyboru, a kościół czy państwo nie mają prawa w to ingerować. To samo z eutanazją. Moim zdaniem powinna być ona wszędzie legalna.

Takich spraw związanych religią jest wiele. Jeśli chodzi o mnie, coś, co wyrosło na mitach, nie ma prawa wtrącać się w moje czy twoje życie.

Słyszę, że jesteś na bieżąco z tym, co dzieje się na świecie.

Tak, interesuje się polityką. Doskonale wiem też, że papież jest w Polsce wyżej od boga. Wiem również, jakiego rodzaju rząd sprawuje aktualnie władzę. Przecież ci ludzie przez, skądinąd słuszną, totalną krytykę komunistycznego reżimu, sami kontrolują ludzkie wybory i myśli.

Taka kontrola, skądkolwiek by nie pochodziła, nigdy nie będzie dobra. To, co się u was dzieje naprawdę mnie przeraża. Słyszałem też ostatnio, że polski rząd chce ścigać ludzi, którzy zastraszani i pod przymusem w jakimś stopniu musieli współpracować z SB. Ma się ich wywalać z pracy, stawiać przed sądem. Przecież to śmierdzi na kilometr. Pier**** taką sprawiedliwość!

Raz jeszcze o koncepcie "Smear Campaign". Nie sądzisz, że problem leży jednak głownie w stojących za religią organizacjach, a nie w samej wierze, która pozostaje raczej kwestią wyboru?

Powiedziałbym, że jest to bardziej połączenie tych dwu spraw. Oczywiście, sama organizacja to największe niebezpieczeństwo. Ale jak niby mamy iść naprzód, jako ludzkość, skoro żyjemy podług nauk wywodzących się z mitów? Gdzie tu logika? To głupota, która generuje coraz więcej problemów.

Zostawmy już ten temat, porozmawiajmy o gościach, którzy od niedawna zaczęli pojawiać się na płytach Napalm Death. Tym razem zaprosiliście Anneke van Giersbergen. Przyznam, że początkowo samo wyobrażenie sobie połączenie onirycznego głosu wokalistki The Gathering z twoim rykiem było bardzo trudne.

Prawdę mówiąc, najpierw powstał utwór, a dopiero później wybraliśmy wokal. Nie ma sensu dopasowywać głosu pod coś, co nie jest skończone. Bo jeśli kompozycja nie potrzebuje niczego dodatkowego, to po co się martwić. Po co nam wokalista, który zrobi dokładnie to samo, co my. Dla mnie to nie miałoby sensu.

Początkowo tę partię, którą śpiewa Anneke, zrobiłem sam, starając się naśladować kobiecy wokal. Szczerze powiem, że wyszło to całkiem dobrze. Jednak ostatecznie podjęliśmy decyzję, że trzeba tej kompozycji nadać więcej duszy. Anneke świetnie do tego pasowała. To nie jest zwykła wokalistka, jej głos jest pełen wyrazu, co w tej chwili nie jest powszechne. Wykonała zajebistą robotę!

Niedawno wziąłeś udział w kampanii przeciwko wiwisekcji, wspierającej prawa zwierząt. Jak w tym kontekście postrzegasz niektóre blackmetalowe zespoły, dekorujące scenę zwierzęcymi szczątkami, świńskimi głowami etc.?

Uważam, że takie rzeczy są niepotrzebne. Nie chce jednak nikomu wchodzić w jego tzw. ekstremalność. Opinie są różne. Jak ktoś lubuje się w zabieraniu na trasę świńskich głów, to już jego sprawa. Z drugiej strony, czy nie można zamiast tego wykorzystać atrap?

Napalm Death osiągnął przez lata bardzo wiele. Jesteście niewyczerpanym źródłem inspiracji dla wielu młodych zespołów i liderami ekstremalnej muzyki. Czy można chcieć czegoś więcej? Pozostało coś jeszcze do zdobycia?

Wiesz, nigdy nie zmierzaliśmy do jakiegoś konkretnego celu na końcu drogi. Chcemy po prostu wciąż grać koncerty i - o ile będziemy w stanie - tworzyć coraz lepsze albumy, stawiając przed sobą nowe wyzwania. Jest nadal wiele miejscu, w których nawet Napalm Death jeszcze nie odwiedził. Chcemy też przynajmniej skłonić ludzi do myślenia.

Myślisz, że jest większy sens w tłumaczeniu przeciętnym ludziom, o co tak naprawdę chodzi w ekstremalnej muzyce? Że niekoniecznie jest to kakofonia i kupa hałasu?

Jeśli trafia się okazja, to czemu z niej nie korzystać. Wiadomo, nie jest to łatwe. Nie mamy jednak zamiaru wymiękać, tylko po to, aby zostać zaakceptowanymi. Na to bym nie liczył.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: religie | śmiech | wokalista | religia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy