Reklama

"Pokonaliśmy Madonnę"


Angielski zespół A1 powstał w 1999 roku, ma już w swoim dorobku singel, który zadebiutował na 1. miejscu angielskiej listy przebojów, cztery single w Top 10 i bardzo dobrze przyjęty debiutancki album. W ciągu roku grupa w samej tylko Wielkiej Brytanii sprzedała ponad milion płyt! W roku 2000 przypomniała się własną, walentynkową kompozycją "Like A Rose", a jej wersja "Take On Me" - wielkiego przeboju grupy A-Ha z lat 80., zdetronizowała na brytyjskiej liście przebojów samą Madonnę! Swój najnowszy album „The A-List” wokaliści nagrywali ze znanymi producentami i autorami wielu przebojów, jak Eric Foster-White (twórca hitu Britney Spears "From The Bottom Of My Broken Heart"), Rip Rock i Alex (napisali połowę piosenek na słynnej płycie grupy 'N Sync - "No Strings Attached"), Andreas Carlson i Chris Porter (znany ze współpracy z George'm Michaelem).

Reklama

Z Paulem, Markiem, Christianem i Benem, członkami A1, o ich karierze, napisaniu utworów dla Michaela Jacksona i rywalizacji z innymi boysbandami, rozmawiał Maciek Rychlicki.


Tak naprawdę zespół A1 zaczyna być popularny w Polsce dopiero teraz. Moglibyście więc w kilku słowach opowiedzieć o sobie?

Paul: Ja jestem Paul, mam 26 lat i bardzo cieszę się z naszego przyjazdu do Polski, bo macie tu naprawdę piękne dziewczyny!

Mark: Cześć, jestem Mark i mam 22 lata i też przyznaję, że świetnie się tu bawimy! Poznaliśmy tu masę przyjaciół i już nie możemy doczekać naszego następnego przyjazdu do Polski, żeby spotkać ich wszystkich jeszcze raz!

Christian: Mnie też się tu bardzo podoba, bo mam na imię Christian, a to bardzo chrześcijański kraj (ang. christian country – przyp. tłum.)! To jeszcze raz: Nazywam się Christian, jestem w A1 i muszę powiedzieć, że czekało na nas w Polsce wielu bardzo sympatycznych ludzi, zyskaliśmy sobie tu wielu fanów. Polubiłem wasz kraj i mam nadzieje, że wkrótce tu wrócimy.

Ben: Cześć, jestem Ben i mam 19 lat, więc jestem najmłodszym członkiem A1. Bardzo miło będę wspominał wizytę u was. Wprawdzie strasznie tu zimno, ale dzięki wielu przemiłym młodym dziewczętom... a, może zachowam to dla siebie. Starszym też dziękuję!

Nie tak dawno udało wam się piosenką „Take On Me” zepchnąć z pierwszego miejsca brytyjskiej listy przebojów utwór „Music” Madonny. Jaka była wasza reakcja, kiedy się o tym dowiedzieliście?

Paul: Jedno wielkie „Yeeeeaaaah!”!!! Byliśmy wtedy w Los Angeles, a ponieważ jest tam inna strefa czasowa, to była wtedy jakaś czwarta nad ranem. I tak nie spałem, bo byłem akurat z dziewczyną - ale przecież nie o tym mówimy – wyskoczyłem z pokoju, obudziłem wszystkich chłopaków i im to powiedziałem. Bo nie dość, że pokonaliśmy Madonnę, to jeszcze był to nasz pierwszy numer jeden! Potem każdy z nas otworzył małą butelkę szampana, którą na wszelki wypadek dostaliśmy dzień wcześniej, trochę świętowaliśmy, ale zaraz musieliśmy kłaść się znowu spać, bo za parę godzin czekał nas ciężki dzień.

Ben: Ale sympatyczniejsze było to, że naszym następnym numerem jeden stał się był kawałek „Same Old Brand New You”, który sami napisaliśmy, bo przecież „Take On Me” było coverem. I w tamtym tygodniu pokonaliśmy też Westlife i Backstreet Boys!

A dlaczego zdecydowaliście się wybrać właśnie cover „Take On Me” na pierwszego singla, promującego waszą nową płytę, skoro sami też piszecie całkiem niezłe piosenki?

Christian: Wiesz, kiedy jesteś w młodym, początkującym zespole, potrzebujesz zwrócić na siebie w jakiś sposób uwagę. Nasz poprzedni pierwszy album okazał się sporym sukcesem i jesteśmy z niego w pełni zadowoleni, ale przy okazji wydania kolejnej płyty chcieliśmy, żeby usłyszało o nas jeszcze więcej osób. Zastanawialiśmy się, co takiego mogłoby przyciągnąć uwagę i wpadliśmy na pomysł nagrania covera. Z całek masy piosenek wybraliśmy „Take On Me” z repertuaru grupy A-ha, która jest świetna sama w sobie i tak jak ja pochodzi z Norwegii. Także dlatego, że wielu z naszych fanów nigdy nie miało okazji jej usłyszeć, bo została wydana prawie 16 lat temu! I nie był to zły wybór, bo „Take On Me” otworzyła na nas oczy wielu ludziom w Europie i na całym świecie. I wtedy kiedy wszyscy się już o nas dowiedzieli, udowodniliśmy, że sami potrafimy pisać i komponować, bo „Same Old Brand New You” trafił na listy przebojów i miał się na nich nie gorzej niż „Take On Me”. Taki był nasz plan i wszystko się udało - nasz nowy album „The A List” sprzedaje się świetnie i jest na nim tyle samo kawałków napisanych przez nas, co na pierwszym albumie.

Czy w takim razie za kilka miesięcy zamierzacie się zmierzyć na listach przebojów z samym Michaelem Jacksonem?

Christian: Sami mu napiszemy przebój na pierwsze miejsce!!!

Ben: A propos Michaela Jacksona - przy powstawaniu naszej nowej płyty pomagał nam Ray Ruffin, który pracował wcześniej właśnie z Jacksonem. Zaproponował, żebyśmy nagrali dla niego dwie piosenki, co też zrobiliśmy i na dniach mają one zostać wysłane do Michaela. Kto wie, może znajdą się na jego nowej płycie, ale z tego co wiem, to ma z czego wybierać... Choć sama świadomość, że pisaliśmy dla niego piosenki, to już jest coś.

Więc to nie plotka?

Paul: Nie! Słyszeliśmy, że ma wybór spośród setki piosenek i nie sądzę, żeby specjalnie kierował się tym, że coś zostało mu polecone przez znajomych, ale te nasze kawałki są naprawdę niezłe! Napisali je Ben, Mark i Ray Ruffin. Pewnie, że dla nas byłoby to coś wspaniałego, więc na razie tylko trzymamy kciuki, żeby ich piosenki pojawiły się na tej płycie.

Backstreet Boys dopiero na czwartym albumie zdecydowali się umieścić napisane przez siebie utwory. Wy osiągnęliście ten stopień dojrzałości już na pierwszej płycie, pisząc na nią większość piosenek. Czujecie się takim „dojrzałym boysbandem”? W końcu zaczynaliście wcale nie tak dawno...

Mark: BB doszli do wniosku, że tak powinni teraz postąpić, żeby naprawdę traktowano ich serio, a co za tym idzie: żeby zarobić jeszcze więcej pieniędzy. Nie piszemy po to, żeby ktoś traktował nas serio, czy żeby się bardziej dorobić, nic z tych rzeczy. Pisanie sprawia nam przyjemność, pisaliśmy już dużo wcześniej, zanim trafiliśmy do zespołu. Dla nas Backstreet Boys czy Westlife i tak nie są zespołami piszącymi swoje piosenki. To nie jest takie łatwe, że siadasz i po prostu zaczynasz pisać. Jeżeli kiełkują w nich talenty kompozytorskie, to dobrze, życzymy im powodzenia, ale my i tak pisaliśmy i będziemy pisać nadal.

A w skrytości duszy nie czujecie się zdolniejsi od nich?

Ben: Nie naszą rolą jest wydawanie takich sądów. W ogóle staramy się nie porównywać z innymi artystami. Szanujemy Backstreetów za to co zrobili, za sukces jaki osiągnęli, ale tak samo szanujemy też innych artystów.

Paul: Zdajemy sobie sprawę, że jest wielu ludzi od nas zdolniejszych, którzy wcale nie są znani. To, że ktoś zrobił karierę, nie jest żadnym miernikiem zdolności – miał po prostu coś, na co w danej chwili było zapotrzebowanie. Taki ‘Big Willy’ na przykład... Jak to już Mark wspomniał –piszemy , bo to lubimy i nigdy nie śmiejemy się żadnych artystów, bo wiemy jak wiele wysiłku wymaga ta praca, ile godzin dziennie trzeba ćwiczyć. Backstreet Boys są zespołem od jakichś 7 lat, tylko sobie zawdzięczają, że są znani bez mała na całym świecie, mają najwięcej fanów ze wszystkich boysbandów i wspominając o nich możemy tylko powiedzieć - „Panowie, czapki z głów!”

Czy waszym zdaniem to oni rozpoczęli tą prawdziwą modę na boysbandy?

Paul: Nie, to wszystko zaczęło się już od New Kids On The Block.

Mark: To był pierwszy zespół, po którym wyraźnie widać było, że powstał najpierw w umysłach menedżerów i speców od marketingu. Oni byli pierwsi. Ale nawet jeżeli przyjrzeć się niektórym zespołom z lat 70., jak np. the Jacksons, formuła popowych boysbandów została opracowana już dawno. Jednak to New Kids On The Block pierwsi uzmysłowili innymi – „Hej, na tym się naprawdę da zarobić!”. Nagle okazało się, że to tylko czysty biznes – zebranie kilku przystojnych chłopaków, zainwestowanie w nich jakiejś sumy – a rynek po prostu już na to czekał. To już była wyłącznie zimna kalkulacja, gdzieś zatracona została cała wiarygodność artystyczna tych zespołów. Ale na szczęście w ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się na tej scenie parę naprawdę interesujących zespołów: Take That, ‘N Sync, Backstreet Boys. I teraz sytuacja z boysbandami ma się trochę lepiej.

Ben: Chociaż pewnie jest trochę za dużo boysbandów...

Christian: A czy przypadkiem nie jest za dużo grup rockowych? Ile kapel składa się z gitarzystów, perkusisty i frontmana na wokalu? Cała masa. I nie znaczy to, że wszystkie są takie same. Są wśród nich ciekawe odkrycia, są i totalne pomyłki. Sam skład nie mówi o zespole wszystkiego – co odnosi się też do boysbandów. My oczywiście wierzmy, ze zaliczamy się do tych ciekawszych...

Podobno waszemu menedżmentowi skompletowanie obecnego składu A1 zajęło aż trzy lata? Jak się w takim razie poznaliście?

Ben: Właśnie w pokoju naszego menedżmentu. Poszukiwania trwały aż trzy lata dlatego, że w założeniu nasz zespół miał być grupą prawdziwych muzyków – umiejących śpiewać i grać na instrumentach, komponować. Gdy po raz pierwszy spotkaliśmy się więc w jednym pokoju, jeszcze nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek się polubimy. Razem wtedy napisaliśmy jakaś piosenkę, po czym okazało się, że to jest to! Nikt z nas wcześniej nie przypuszczał nawet, że będzie kiedyś występował w boysandzie, bo mieliśmy o nich – tak jak zresztą wielu ludzi – niezbyt dobrą opinię. Ale kiedy poznaliśmy się z chłopakami, doszliśmy do wniosku, że mamy podobne cele i ambicje, mamy w sobie jakiś talent do tej pracy – nasz punkt widzenia znacznie się zmienił.

A co robiliście zanim trafiliście do A1?

Christian: Pierwszy w zespole znalazł się Paul. Przedtem mieszkał w Hiszpanii i imał się wielu różnych zajęć.

I czekałeś przez te trzy lata na resztę zespołu?

Paul: Tak, poza tym pracowałem w Hiszpanii jako kierowca w firmie mojego ojca i w rożnych klubach. Bardzo miło wspominam ten okres.

A ty Mark?

Mark: Ja wcześniej próbowałem swoich sił w kilku zespołach, pewnie dlatego, że pochodzę z bardzo muzykalne rodziny. Występowanie zawsze było moją pasją i wiedziałem, że to właśnie chcę robić w życiu. Najpierw śpiewałem podczas rejsów. Podróżowałem po świecie, udzielałem się w różnych zespołach. Zdobywałem doświadczenie w tej branży.

Christian: Ja studiowałem muzykę – konkretnie komponowanie, produkowanie utworów. Uczyłem się także śpiewać i grać na fortepianie. I dosłownie na kilka dni przed przyjściem do zespołu, mój nauczyciel skontaktował mnie z menedżmentem A1 i jemu zawdzięczam to, że teraz tu z wami jestem!

Ty, Ben, trafiłeś do A1 chyba prosto ze szkoły?

Ben: Można tak powiedzieć, ale występowałem wcześniej w jednym z największych chórów w Wielkiej Brytanii, śpiewaliśmy przed Papieżem i Królową, nagraliśmy dwa albumu z muzyką klasyczną. Więc miałem już pewne doświadczenie, szczególnie, że razem z Markiem byliśmy jeszcze w jednym zespole, z którego przenieśliśmy się do A1.

Na jakich instrumentach gracie?

Paul: Ja nie umiem na żadnym! Może tylko na tamburynie...

No to prawie tak jak Liam Gallagher.

Ben: Ja gram na fortepianie. I – zaznaczam –BARDZO DAWNO TEMU – zdarzyło mi się grać na skrzypcach i oboju.

Paul: Jak długo ma nich grałeś?

Ben: Na skrzypcach dwa lata, a na oboju... może ze dwa tygodnie ?!

Paul: Więc nie damy nigdy akustycznego koncertu ze skrzypcami?

Ben: No dobra, może kiedyś...

Christian: Na fortepianie gram już od szóstego roku życia, poza tym także na gitarze, paru fletach... (śmiech)

Mark: Ja zacząłem grać na fortepianie jak miałem bodajże dwa lata. To chyba najpopularniejszy instrument w zespole, na nim piszemy wszystkie nasze piosenki. To bardzo wygodne, nawet kiedy jesteśmy w trasie - zasiadamy wszyscy przy jednym fortepianie albo keyboardzie, i już możemy komponować. Mnie się kiedyś zdarzyło grać także na perkusji, wspominam to jako świetną zabawę – a także na... słomce!

Paul: W takim razie ja umiem grać na łyżkach!

Czy możecie potwierdzić, że zespoły grające muzykę pop słuchają tylko muzyki pop? A może wszyscy jesteście potajemnymi fanami Marilyn Manson?

Paul: Słuchamy tylko Steps, ABBY, Christiny Aguilery, Britney Spears, ‘N Sync i Pana Blobby’ego. Czasami porywamy się jeszcze na Scooch, ale to dla nas już mocne granie! (śmiech)

Ben: Jeżeli jesteś w boysbandzie, to owszem, słuchasz dużo muzyki pop, ale dlatego, by wiedzieć, co w danym momencie jest popularne, a co nie. Prawda jest taka, że prywatnie słuchamy bardzo różnej muzyki. Ja cenię sobie r’n’b, takich wykonawców jak Tracey Chapman, R. Kelly, Boyz II Men. Paul bardzo lubi Marilyn Manson, Prince’a i Jamiroquai. Christian lubi Bruce’a Springsteena, Aerosmith, Bryana Adamsa, Gartha Brooksa, Lionela Richiego, a Mark Beatlesów, Michaela Jacksona, Tinę Turner a nawet Sugarbabes czy Babrę Streisand. A nosi się jak Vanilla Ice! (śmiech)

Sami mówicie, że wasz zespół powstał tak naprawdę dzięki menedżmentowi. Czy gdyby teraz któryś z was opuścił grupę, kontynuowalibyście bez niego działalność jako A1?

Paul: Ja już dwa razy opuszczałem zespół! W wolnych chwilach nagrałem dwa albumy solowe w języku indochińskim (śmiech). W przyszłości zamierzam bardziej skupić się więc na karierze solowej.

Mark: Widziałem też twój najnowszy film, Paul! Rewelacja!!! (śmiech)

Paul: Ach, dziękuję wam chłopaki, to dla mnie bardzo ważne... (śmiech)

Christian: Ale mówiąc poważnie – jesteśmy ze sobą bardzo zgrani, razem występujemy, razem piszemy piosenki, dobrze się ze sobą czujemy. I wydaje mi się, że nie robilibyśmy wszystkiego tak dobrze, jak robimy, gdyby nagle zostało nas tylko trzech. Nie myśleliśmy jeszcze o tym, ale A1 to A1 tylko i wyłącznie w obecnym składzie. Z innym składem byłby to już zupełnie inny zespół.

A co znaczy tajemnicza „Lista A” („The A-List”), jak nazwaliście swą najnowszą płytę?

Mark: To termin używany przy zapraszaniu gości na różne przyjęcia. Jeżeli twoje nazwisko jest na liście A, to musisz być kimś naprawdę ważnym, jakąś znaną osobistością. Ludzie z takich list na przyjęciach bawią się co najmniej w sektorze V.I.P-owskim. I wpadliśmy na pomysł, że skoro „Lista A” oznacza coś najlepszego, to nasza płyta jest taką właśnie „Listą A”, zawierającą nasze najlepsze piosenki. W przeciągu ostatnich lat napisaliśmy bardzo wiele kawałków i na ostatnią płytę zebraliśmy tylko te „z najwyższej półki”! Tak więc nasza najnowsza płyta to właśnie „The A-List” i zapraszamy po nią do sklepów (śmiech)! Pracowaliśmy na nią naprawdę bardzo długo, żeby mieć pewność, że znajdzie się na niej dobry materiał, reprezentujący różne style muzyczne. Zatrudniliśmy do pracy wielu czołowych producentów muzycznych. I zapewniam, że album wart jest swojej nazwy!

Teraz wskażcie na tej płycie waszych faworytów.

Ben: Ja wybrałbym pewnie „Too Bad Baby” – kawałek wyprodukowany przez ludzi, którzy pracują obecnie nad nową płyta Michaela Jacksona. I nowy singel „No More”.

Całkiem sympatyczny jest też „Nothing But Trouble”.

Mark: Jest bardzo funky! Mnie z albumu podoba się jeszcze „She Doesn’t See Me”. To jest bardzo ciekawy kawałek, bardzo specjalny.

...Którego mamy nawet polską wersję!

Mark: Sam widzisz! Ale angielski tekst do niego napisaliśmy sami i jest to chyba jeden z naszych najlepszych tekstów. Pracowaliśmy nad tym utworem także z ludźmi od Tiny Turner, Ricky’ego Martina, zaangażowaliśmy nawet Londyńską Orkiestrę Symfoniczną!

A o czym opowiada „No More”, wasz najnowszy singel?

Christian: To jedna z tych piosenek, w której powstawaniu mieliśmy akurat najmniejszy udział. W ogóle jest to pierwszy singel A1, którego nie napisaliśmy, i który nie jest też coverem. Opowiada o związku, w którym pytasz dziewczynę „Kochasz mnie?”, „Chcesz być ze mną?” a jeżeli ma jakieś wątpliwości, to po prostu z nią zrywasz. Nie bawisz się w żadne niedopowiedzenia czy gierki.

Mark: Dziewczyna nie wie, na który związek się zdecydować, więc stawiasz sprawę na ostrzu noża. Mówisz „Wybieraj!” i masz nadzieje, że to spowoduje, że wybierze właśnie ciebie.

Christian: A przy okazji – moją ulubioną piosenką na albumie jest „One More Try”. Pracował nad nią Chris Porter, jeden z najbardziej cenionych przeze mnie producentów na świecie, który ma na koncie większość płyt George’a Michaela i grupy Wham!. To właściwie on odkrył George’a . Praca z nim była naprawdę bardzo inspirująca – w końcu jest profesjonalistą – ale i on chyba najbardziej otwierał się na nasze pomysły przy produkcji płyty. Pamiętam, jak siedziałem w studio – w jednej piosence miałem grać na gitarze – z gitarzystą George’a Michaela, gitarzystą Robbiego Williamsa i basistą Micka Jaggera, i to oni czekali na wskazówki ode mnie, jak mają zagrać! A nagranie „One More Try” polegało po prostu na zagraniu tej piosenki w studio od początku do końca, chyba ze cztery razy za jednym zamachem! To było dla mnie niewątpliwie magiczne przeżycie: być tam w studio z najlepszymi muzykami, najlepszymi producentami i pracować nad napisaną przez siebie piosenką! Coś niesamowitego.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: single | studio | angielski | śmiech | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy