Reklama

"Niebo jest w nas"

Po czteroletniej przerwie, w maju 2004 roku, ukazał się czwarty studyjny album irlandzkiego rodzinnego zespołu The Corrs, zatytułowany "Borrowed Heaven". Jego nagranie zajęło około 18 miesięcy, a powstawał w Dublinie i Los Angeles. Cała płyta zadedykowana jest rodzicom rodzeństwa Corr - nieżyjącej matce Jean (utwór "Goodbye") i ojcu Gerry'emu. Przy okazji wydania nowego albumu troje muzyków The Corrs - Andrea, Caroline i Jim - opowiedziało Jackowi Fudale (RMF FM) o przyjemności czerpanej z grania muzyki, zamiłowaniu do latania, swym stosunku do upływającego czasu i początkach grupy z niewielkiego Dundalk w hrabstwie Louth, która w ciągu niespełna 15-letniej kariery podbiła pół świata.

Czy nagrywanie płyt wciąż sprawia wam przyjemność?

Andrea: Tak, i to bardzo. A zwłaszcza nagrywanie tej ostatniej, ponieważ robiąc "Borrowed Heaven", komponując i nagrywając ją, nie musieliśmy się śpieszyć. Praca przy wszystkich wcześniejszych albumach była o wiele bardziej intensywna, dlatego potrzebowaliśmy nieco oddechu, aby nabrać inspiracji i powrócić do tworzenia. Tak, pracowaliśmy z ogromną przyjemnością.

A co porabialiście w przerwie między ostatnią a poprzednią płytą?

Caroline: Działo się dosyć dużo. Po "In Blue" wydaliśmy "The Best Of", potem nagraliśmy akustyczną płytę, aż w końcu stwierdziliśmy, że już czas na kolejną płytę studyjną. Sharon i ja wyszłyśmy za mąż, ja urodziłam dziecko, Andrea zagrała w filmie, naprawdę nie nudziliśmy się. Jim nauczył się latać, zrobił licencję pilota i kupił sobie helikopter.

Reklama

Jim, opowiedz coś o tym. Domyślam się, że jesteś fanem latania.

Jim: Tak, od dziecka miałem dwa marzenia: po pierwsze być dobrym muzykiem, po drugie nauczyć się latać. Helikoptery fascynowały mnie od zawsze. I kiedy wreszcie miałem trochę czasu, zacząłem się uczyć i w ciągu czterech miesięcy zdobyłem licencję, którą posiadam mniej więcej od roku. W marcu 2003 roku kupiłem helikopter.

Jakiego typu jest twoja maszyna? Pytam, ponieważ moje radio też posiada helikopter, marki Robinson.

Jim: Robinson?! To taki sam jak mój! N44 Raven II, to jedna z wersji helikopterów Franka Robinsona.

Do czego tak naprawdę przydaje ci się taki helikopter?

Do przelatywania bardzo szybko i nisko nad domami staruszków, a także do nalotów, np. na zwierzęta na farmach. (śmiech) Oczywiście żartuję. Mogę go używać do pracy, ale głównie mam go dla przyjemności latania. To fantastyczne uczucie - wprawdzie ludzie nie mają skrzydeł, ale dzięki samolotom mogą latać, poczuć się jak ptaki.

Powróćmy na ziemię i do waszej ostatniej płyty. Powiedzcie mi, w jaki sposób można wypożyczyć niebo?

Andrea: Tytuł "Borrowed Heaven" odnosi się do świętowania życia i do cudu bycia żywym. To niebo jest w nas, kiedy się kochamy, kiedy okazujemy sobie nawzajem uczucia, to cud istnienia rodzaju ludzkiego. To niebo jest "wypożyczone", ponieważ pewnego dnia umrzemy. Dlatego jest to jeszcze bardziej cudowne, bo zegarek tyka i czas upływa.

Czy nie sądzisz, że czas, a właściwie jego brak, jest jednym z większych problemów żyjących dziś ludzi? Wszyscy ciągle się śpieszą, nie mają chwili, aby pomyśleć.

Andrea: Dokładnie tak. W dzisiejszych czasach każdy jest tak bardzo zajęty. Z drugiej strony przez ostatnie lata świat bardzo mocno odczuwa zagrożenie w związku z terroryzmem, wojną w Iraku - to wszystko sprawia, że ludzie żyją w nieco większym napięciu, ponieważ wszystko może się przewrócić jak domek z kart. Jak nigdy wcześniej ludzie nie są pewni jutra. Myślę, że obecnie wielu ludzi zaczyna myśleć: co będą o mnie mówić po śmierci? Jakie będzie moje epitafium? Czy będzie na nim napisane: "ciężko pracował" a może: "próbował uszczęśliwić innych ludzi".

Pierwszy singel z płyty, "Summer Sunshine", to wesoła piosenka, ale z drugiej strony opowiada o smutnej historii miłosnej.

Andrea: Tak, tekst tego utworu jest dosyć smutny, tak jak wielu innych naszych piosenek. Jest o chwili, kiedy zdajesz sobie sprawę, że twój związek się rozpada, wiesz, że ta osoba odejdzie ponieważ między wami się nie układało. Latem stajesz się nostalgiczny wspominając czas, kiedy jeszcze byliście razem.

Możecie opowiedzieć coś o waszych koncertach w Afryce?

Caroline: W ciągu ostatnich kilku lat byliśmy tam zapraszani dwukrotnie. Raz zaszczycił nas zaproszeniem na swoje 85. urodziny Nelson Mandela. Innym razem graliśmy na wielkim koncercie-kampanii przeciwko AIDS, m.in. z Eurythmics. To był naprawdę wspaniały koncert i świetne uczucie, kiedy brało się w tym udział. Wtedy to spotkaliśmy Ladysmith Black Mambazo, którą podziwialiśmy od lat, gdy uczestniczyła w nagraniach płyty "Graceland" Paula Simona, wtedy staliśmy się jej fanami. Tak więc spotkaliśmy się i wpadliśmy na pomysł nagrania piosenki. Andrea miała gotową kompozycję, była pewna, że ich głosy będą doskonale współbrzmiały i efekt końcowy będzie dobry. Zaproponowaliśmy jej nagrania i zrobiliśmy je w studiu w Afryce Południowej, w Kapsztadzie. Piosenka brzmi świetnie i dlatego trafiła na płytę.

Jim, czy to ty, jako najstarszy brat, jesteś odpowiedzialny za początki The Corrs?

Zawsze marzyłem o takim rodzinnym zespole. Kiedy dziewczyny były jeszcze za młode aby występować, zaczynałem jako muzyk sesyjny w kilku różnych grupach. Podpatrywałem inne rodzinne zespoły, jak na przykład The Jacksons czy The Ossmonds. Czułem, że to może wypalić, bo dziewczyny od wczesnych lat były bardzo utalentowane i już wtedy chciałem założyć zespół. Dostaliśmy swoją szansę, kiedy zaczęły się przesłuchania do filmu "The Commitments" Allana Parkera, kręconego w Irlandii. To była dla nas okazja, żeby zacząć występować.

Każda płyta odnosi się do przeżyć z danego czasu. Z czym kojarzyć się wam będzie ta płyta?

Andrea: Myślę że każdy z nas będzie miał nieco inne skojarzenia. Najbardziej znaczące jest to, że Caroline urodziła dziecko, nową osobę w rodzinie. To doświadczenie zupełnie zmieniające dotychczasowe życie, to rzeczywiście najistotniejszy moment. Poza tym Caroline i Sharon wyszły za mąż, to kolejne ważne chwile podczas nagrywania tego albumu.

Czy są takie rzeczy, które kompletnie was męczą?

Caroline: Urodzenie dziecka i powrót do pełni sił, to rzeczywiście męczące, albo też chore dziecko, o czym doskonale wiedzą wszyscy rodzice, jest absolutnie wyczerpujące. Także podczas trasy bywamy bardzo wyczerpani. Praca, przeloty, wstawanie o szóstej rano, praca przez cały dzień, przeloty, znowu pobudka o szóstej - to naprawdę wyczerpujące.

Andrea: Jeżeli robisz to samo w kółko, codziennie, jeżeli nic cię nie pobudza, na przykład całymi tygodniami wywiady. Ty masz szczęście, teraz masz nas "na świeżo", ale jeżeli to się powtarza codziennie, to staje się to niemal takie jak w filmie "Dzień świstaka".

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: przyjemności | RMF | dziecko | The Corrs | niebo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy