Reklama

"Muzyczne Zbylaki"

Masz jakąś hierarchię ważności, jeśli chodzi o projekty muzyczne, w których się udzielasz? Armia, 2TM 2,3, solowy Budzyński...

(śmiech) Nieee... Obecnie udzielam się w dwóch, a w zasadzie trzech. Jest to zespół Armia, 2TM 2,3 i mój projekt solowy, "Taniec szkieletów". Według mnie to są tak ciekawe rzeczy, że trudno mi w danej chwili wybrać najważniejszy.

Ale poza tymi grupami są jeszcze Zbylaki i czasami Arka Noego.

Nie, no w zasadzie w Arce Noego to ja się nie udzielam, napisałem tylko muzykę do jednego utworu. A Zbylaki to był taki projekt, do którego raczej nikt nie przywiązuję wagi. To taka zabawa, niepoważny projekt. Fakt faktem, że ludziom momentami podobało się granie różnych coverów w taki śmieszny sposób.

Reklama

Słyszałem nawet takie opinie, że to taka "jajcarska" wersja Budzyńskiego i Armii.

Dokładnie. Czasem dobrze jest mieć odrobinę dystansu do samego siebie. Pośmiać się ze swojej osoby - do tego właśnie były Zbylaki.

A skąd ta nazwa - Zbylaki?

Nazwę wymyślił Darek Malejonek. Jest to nazwa w języku zbylackim.

A co oznacza?

Według mnie to oznacza człowieka, który jest taki "zbędny", nikomu niepotrzebny, beznadziejny, debilny, kompletnie autsajder.

Czujesz się takim osobnikiem?

Raczej nie, mając rodzinę i dwoje dzieci trudno mi się takim czuć (śmiech). Jednak artystycznie to raczej tak. Bo to, co robię, jest cały czas undergroundem.

Przejdźmy zatem do "poważniejszych" projektów. Co słychać w Armii?

Dużo rzeczy się dzieje. Będziemy nagrywać nową płytę, w zasadzie to dwie nowe płyty. Roboty jest więc mnóstwo, graliśmy też ostatnio sporo koncertów na różnych festiwalach. Ludzie byli z nich zadowoleni, zespół w sumie też (śmiech). Ale o tym, czy zespół jest żywy, świadczy fakt, czy nagrywa nowe płyty. Dlatego mamy zamiar wydać w tym roku aż dwie.

Skąd takie przyspieszenie? Przecież na "Pocałunek mongolskiego księcia", waszą ostatnią płytę, trzeba było czekać aż cztery lata?

Nagraliśmy w czasie sesji "Pocałunku" tak wiele materiału, że w zasadzie podzieliliśmy go na pół. I to nie jest tak, że odrzuciliśmy np. gorsze utwory. Ja osobiście nie lubię płyt, które są długie. Gdy włączam jakąś nową płytę i widzę, że trwa 70 minut - a jeszcze, dajmy na to, jest to jakiś czadowy album - to mi się odechciewa, "na dzień dobry", słuchać.

Teraz chyba ciężko trafić na krótsze nagrania...

I to jest błąd (śmiech). Za moich czasów płyty trwały po 38 minut i nikt nie narzekał. Najlepsza płyta Slayera trwa 38 min., Ramones 35, a pierwsza The Cure też 38. Nikt nie nagrywał takich monstrów po 70 minut, tego się nie da słuchać! Dlatego chciałem, by nasza płyta trwała góra 40-50 minut. Siłą rzeczy sporo materiału się nie zmieściło i wcale nie mówię, że to były gorsze utwory. Dzięki temu na samym starcie mamy już połowę płyty.

Czyli ten materiał z sesji "Pocałunku" wejdzie na jedną płytę. A co będzie na drugiej?

To pewna tajemnica, ale ta druga płyta ma być stricte punkowa. To będzie jubileuszowa płyta zespołu Armia i takiego pisma "Fronda". "Fronda" zamówiła tę płytę u nas, tak jak się zamawia obraz (śmiech). Będą tam krótkie, ostre punkowe numery, po dwie minuty, po półtorej.

W lipcu wyszły reedycje czterech wczesnych płyt Armii: "Legendy", "Exodusu", "Czasu i bytu" i "Triodante". We wrześniu czeka słuchaczy następna partia wznowień: "Antiarmia", "Duch", "Droga" i jakaś niespodzianka. Co to będzie?

Jeszcze nie mogę tego zdradzić, ale może to nie będzie jedyna niespodzianka związana z zespołem Armia. I mam tu na myśli płyty. To będzie na pewno coś niezwykłego. Więcej nie powiem, bo przestanie to być niespodzianką (śmiech). Z tym, że to raczej nie ukaże się we wrześniu, ale na pewno do końca 2004 roku, bo przecież nie można zrobić wszystkiego naraz.

Wspomniałeś, że graliście na festiwalach. W czasie wakacji wystąpiliście na dwóch dużych letnich festiwalach: Przystanku Woodstock i Castle Party. Jak oceniasz wasze występy?

Bardzo dobry odbiór ze strony ludzi, którzy widzieli te koncerty. Ciężko porównać te dwa festiwale, bo jednak Woodstock i Castle Party to są zupełnie inne rzeczy. Niemniej jednak na obu widziałem, że ludziom się bardzo podoba i są zadowoleni.

A czym według ciebie się różnią te festiwale?

Mogę powiedzieć tak, że Woodstock jest dla wszystkich, a Castle Party jest jednak ukierunkowany, ze specyficzną muzyką i publicznością. Armia była tam trochę traktowana jako ciekawostka. Mówi się, że Castle Party to muzyka gotycka, ale znalazłbym w naszej długiej dyskografii wiele utworów "gotyckich". Niemniej Armia, co by nie mówić, kojarzona jest z punk rockiem. Ludzie jednak bardzo dobrze nas przyjęli, były bisy i tak dalej. Ten festiwal bardzo mi się podobał, bo ja lubię takie, które mają jakiś określony charakter.

Sam kiedyś bardzo mocno takiej muzyki słuchałem, nowej fali, Joy Divison, The Cure... To jest dla mnie bardzo fajnie. Na Castle Party po nas grała taka kapela Clan Of Xymox, którą pamiętam z dawnych czasów, bardzo przyjemnie było ją posłuchać po latach.

A Woodstock to olbrzymi festiwal, gdzie grają wszyscy - od punk rocka, przez reggae, bluesa, po tradycyjny rock. Choć punk na Woodstocku jest właściwie dopiero od tego roku, gdy wystąpiła właśnie Armia i Dezerter. Awangardowych kapel to raczej nie ma, grają tam zespoły środka. Ale co by nie powiedzieć, to granie przed taką publiką, 200 tysięcy ludzi, jest niesamowite, nie zdarza się co dzień. Na pewno Woodstock to bardzo ciekawe doświadczenie.

Występ na Przystanku Woodstock był rejestrowany na potrzeby DVD. Czy wiesz już, co się na nim znajdzie, poza oczywiście samym koncertem?

Nagrywanie takiego wydawnictwa to jeden z powodów naszego występu na Woodstocku. To bardzo fajna rzecz, dzięki której wiele kapel może zaistnieć na rynku DVD. Były odpowiednie warunki, scena, kamery, nagłośnienie. Już wyszły pierwsze produkcje tego typu, Dżem, Maleo, Sweet Noise...

Ale nie wiem, kiedy nasza płyta ma wyjść, czy jeszcze w tym roku, czy w następnym. Tak samo, czy będzie tylko sam, godzinny koncert, czy będą jakieś dodatki. A przecież można jeszcze dograć jakieś wywiady... W każdym razie nic jeszcze nie było dogrywane.

Z okazji 20-lecia zespołu, na Woodstocku mieliście zagrać w pierwotnym składzie. Niektórzy od razu dodają "najsłynniejszym".

Nie graliśmy, choć były takie plany. Nie udało się, z przyczyn takich ludzkich. Ten nie mógł, ten gdzieś wyjechał, wiesz jak to jest.

Możesz przypomnieć ten skład?

Skład, jak to się mówi najsłynniejszy, z czasu, kiedy nagrywaliśmy płytę "Legenda", która jest naszą taką wizytówką, to ja, Robert Brylewski - gitara, "Stopa" [Piotr Żyżylewicz - red.] na perkusji, "Maleo" [Darek Malejonek - red.] na basie, no i "Banan" na waltorni.

A może jeszcze w tym roku uda wam się zebrać?

Na pewno jest to możliwe. Zawsze warto jest pograć ze starymi przyjaciółmi. W listopadzie planowana jest trasa. I być może zagramy wspólnie - może w Warszawie, albo w jakimś innym mieście. Na razie nawet nie znam szczegółów tej trasy, ale zapowiada się, że obejmie większe miasta.

Nie tak dawno mówiłeś o możliwości ponownego nagrania płyty Siekiery. Czy ta propozycja jest nadal aktualna?

Jest to nadal aktualne i nawet coraz bliższe realizacji. Nie chcę od razu przesadzać, że to już, ale...

To może to jest ta niespodzianka?

(Śmiech). Na razie niech to będzie niespodzianka. Nie chcę niczego przesądzać. Ale wiadomo, że sukces legendarnej płyty Siekiery to był Jarocin 1984, teraz mamy rok 2004, więc dobrze by to było zrobić teraz.

Nie boisz się konfrontacji z tą legendą?

Nie, a to dlatego, że podczas koncertów PRL [Punk Rock Later - red.], graliśmy specjalnie utwory Siekiery. Nie wyobrażałem sobie, by na takim koncercie, który prezentuje po latach, czym był polski punk rock, wśród takich kapel jak KSU, Armia, Dezerter, Brygada Kryzys, zabrakło Siekiery. To było dla mnie skandaliczne, ale wiadomo, że Siekiera nie istnieje.

Pomyślałem, żeby chociaż Armia zagrała ze trzy kawałki Siekiery. Zobaczyłem, że jest na nie spory odzew. Dlatego uważam, że damy radę. Dobrze by było w końcu nagrać te numery, bo zespół o takiej legendzie nie jest nigdzie zarejestrowany. Utwory gdzieś tam funkcjonują, są przegrywane z kaset, z prób. To chyba ostatni moment, by w końcu je nagrać.

Mówiłeś o planach Armii. A jak wyglądają prace w Tymoteuszu?

Na wiosnę zagraliśmy olbrzymią trasę "Propaganda Dei", promującą tę akustyczną płytę. Ostatni koncert odbył się w Londynie. Teraz chcemy to powtórzyć, ale ostatni koncert ma być w Nowym Jorku. Litza [Robert Friedrich, gitarzysta 2TM 2,3 i Arki Noego - red.] właśnie pojechał to załatwić. Ta akustyczna forma bardzo się ludziom spodobała.

Mamy zamiar nagrać też elektryczną płytę, ale na razie ciężko nam się zebrać (śmiech). To wszystko jest w planach, bo zespół cały czas oczywiście istnieje, lecz ta elektryczna płyta na razie istnieje tylko w głowach. Mamy dużo pracy, bo zbiegło się wiele spraw. Ale przyjdzie czas, to się zrobi.

A solowy projekt? Czy możemy spodziewać się następcy "Tańca szkieletów"?

Jestem właśnie w trakcie robienia nowej płyty, do muzyki, którą napisałem do sztuki w Teatrze Słowackiego w Krakowie. "Juvenilium Permanens" to młodzieńcze dzieło Witkacego. Zaproponowano mi, bym napisał do niej muzykę. Zrobiłem ją, i tak mi się spodobała, że postanowiłem ją wydać na płycie. Wiadomo, że muzyka do spektaklu to kompromis, bo jest muzyką ilustracyjną.

Dlatego na kanwie tej muzyki, która powstała do tej sztuki, chcę zrobić solową płytę. Oczywiście, trzeba dograć wokale, napisać teksty, zrobić małe przeróbki, ale muzyka już jest. I może jeszcze w tym roku będzie następna płyta.

Czyli jakby policzyć, to ile zamierzasz wydać płyt w tym roku?

O matko! Nie chcę nawet liczyć (śmiech). Faktycznie duże ilości. Ale przecież od przybytku głowa nie boli (śmiech).

Nie od dziś wiadomo o twojej fascynacji twórczością Tolkiena. Wiem, że bardzo ci się podobała filmowa trylogia Petera Jacksona. Słyszałeś, że podobno ma on zekranizować "Hobbita"?

Słyszałem i szczerze mówiąc dziwiłbym się, gdyby tego nie zrobił, w dodatku mając takie wielkie doświadczenie, zdobyte przy "Władcy Pierścieni". Jestem zagorzałym wielbicielem Tolkiena od co najmniej 20 lat; czytam go sobie co roku. Niedawno, jak byłem w Londynie, to pojechałem specjalnie do Oksfordu, by zobaczyć ten pub, w którym Tolkien przesiadywał.

Na film poszedłem z nastawieniem "na nie", że tego się nie uda zrobić. Ale przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Wiadomo, że się można czepiać niektórych momentów, że przeinaczyli, ale tych wpadek w filmie jest tak mało. Zresztą co tu gadać, to po prostu wspaniały film. Widać, że był robiony pieczołowicie, wręcz z taką miłością do książki. Wydaje mi się, że wszyscy miłośnicy Tolkiena, a także fani filmowej trylogii i tego reżysera, czekają właśnie na "Hobbita".

A co ostatnio podobało ci się w kinie?

Chodzę do kina tak od czasu do czasu. Byłem choćby na "Troi" i "Królu Arturze", ale to kompletne nieporozumienia. Rzadko co ostatnio mi się podoba. Niech sobie przypomnę... O mam, ten, no "Shrek"! Oczywiście byłem z całą rodziną, z dziećmi. To świetna komedia! Ma piękne przesłanie, które mi pasuje. Humor jest kulturalny, nie jest ordynarny, choć mógłby być.

I z tym kulturalnym akcentem dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Armia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy