Reklama

"Końca świata nie ma..."

Jak doszło do zawieszenia działalności przez Kat?

Roman Kostrzewski: Decyzję taką wymusiły na nas okoliczności zewnętrzne. Pierwsza z nich to śmierć Jacka Regulskiego. Ten wspaniały człowiek, wówczas główny kompozytor Kata, odchodząc tak nagle spowodował w nas rodzaj bezruchu, wręcz paraliżu. Umarł w sposób rockandrollowy, w pełni życia. Siadł na motor, chwila nieuwagi i... zderzył się z ciężarówką. Trudno nam było się z tym pogodzić i do dziś myślę, jakby to było, gdyby Jacek żył. Wciąż mi go brakuje. Jednak po śmierci Jacka trzeba było zrobić w kapeli porządki. Druga sprawa to decyzja Piotra Luczyka, który postanowił odejść już wcześniej i niechętnie widział prowadzenie Kata przeze mnie. W zamian za prawa do nazwy zażądał kasy, o ile pamiętam 20 procent od ewentualnych zysków. Chociaż jestem nieczuły na liczby w przypadku czegoś tak idealnego, jak muzyka, nie poddałem się presji, co oznaczało zawieszenie działalności.

Reklama

Minął rok i mam nowy zespół, płyta została wydana, a Piotr myśli o jakimś grzebaniu się w przeszłości, o próbach wskrzeszania Kata na bazie starej twórczości i ponownym nagrywaniu już raz nagranych płyt. To jest dla mnie nie do przyjęcia! Nie mogę uwierzyć, żeby muzyk tak wartościowy jak Piotrek nie miał w sobie na tyle siły i energii, by stworzyć nową płytę. Spotykam się z nim w miarę regularnie i cały czas twierdzę, że dobrze byłoby powrócić z Katem, ale tylko i wyłącznie z nowym tytułem. Na razie jednak żadnego numeru do mnie nie przyniósł.

W Alkatraz na basie gra Krzysiek Oset, ale już miejsca dla Irka Lotha, perkusisty Kata, zabrakło. Dlaczego?

Roman Kostrzewski: Irek to jest dziwny człowiek. Przy odrobinie chęci i zapału potrafił zagrać cudownie, ale kiedy trzeba było robić nowy materiał, ciężko było mu się za to zabrać. Zespół Kat miał w swojej historii wiele różnych dołków i część z nich spowodowana była brakiem rzetelności niektórych muzyków, zapominaniem o próbach itp. W związku z tym, że Piotrek Luczyk nie wykazywał chęci do kontynuowania działalności Kata, doszedłem do wniosku, że moja dalsza muzyczna działalność musi się opierać o zespół całkowicie zreformowany. Dla Irka oznaczało to albo poddanie się presji wytężonej pracy - bo taka była pierwsza propozycja z mojej strony - albo odejście. Moja propozycja dotyczyła nie tylko nowego sposobu pracy i nagrywania materiału, ale również nowego podziału finansowego, korzystnego dla wszystkich biorących czynny udział w działaniach zespołu. W zespole Kat podział nie był sprawiedliwy - nie wszyscy pracowali, ale wszyscy dostawali tę samą kapustę, co niektórych manierowało. Mówienie o pieniądzach jest obrzydliwością, ale prawda jest taka, że muzycy też potrzebują z czegoś żyć. Po prostu ktoś mi szyje ubrania, a ja mu gram... W każdym razie trudno było mi wtedy znaleźć wspólny język z Irkiem i dojść do porozumienia w sprawach typowo organizacyjnych. I choć dzisiaj i Irek, i Piotrek wyrażają chęć zagrania z Katem, ja tego po prostu nie widzę.

Jak doszło do tego, że pierwsze skrzypce, albo raczej pierwszą gitarę, w Alkatraz gra Valdi Moder?

Roman Kostrzewski: W marcu 2000 roku Valdi odebrał telefon, wyraźnie zdziwiony moją propozycją... Po tygodniu przyjechał jednak na Śląsk, świetnie przygotowany i zademonstrował swoje umiejętności, chociaż wcale nie musiał tego robić. Decyzja zapadła natychmiast - Pracujemy razem! Mam nadzieję, że Valdi w Alkatraz realizuje się twórczo. Kiedyś wydał kasetkę z bardzo ambitną muzyką nakładem Metal Mind Productions, ale jak się okazało, firma ta nie udźwignęła dalszej historii Valdiego. Sprowadziliśmy więc go na Śląsk i chyba dobrze się tutaj czuje, czego skutkiem jest fajny klimat w zespole i fajne efekty naszej wspólnej pracy. Chcemy grać razem przez całe życie, ale zobaczymy, jak z tym będzie.

Valdi Moder: Roman jest osobą, która lubi szukać i bardzo mi się to podoba. On zawsze musi zrobić coś inaczej, niż wszyscy. Dzięki niemu mogę się rozwijać i rezultat, w postaci płyty, jest właśnie taki, a nie inny.

Czy przed przystąpieniem do komponowania debiutanckiego materiału Alkatraz, przesłuchałeś gruntowanie wszystkie płyty Kata?

Valdi Moder: Nie, w ogóle ich nie słuchałem. Na samym początku powiedzieliśmy sobie, że to ma być inny zespół, że to ma być Alkatraz. Dopiero w trakcie robienia płyty przesłuchałem ostatnie Katy, żeby sprawdzić, jak nowe teksty Romana mają się do tego, co napisał tym razem. Nawet na przesłuchania nie przygotowywałem utworu Kata, ale kilka kompozycji Dream Theater, bo uważałem, że jest to muzyka, w której mogę się lepiej zaprezentować. Jak widać poskutkowało, bo przyjęli mnie od razu.

A co porabiałeś przez ostatnie lata - po wydaniu solowej płyty, przed przyjęciem do Alkatraz?

Valdi Moder: Dużo grałem z różnymi składami, z tym, że było to głównie granie koncertowe. Miałem kilka pomysłów, chciałem realizować własne projekty, ale wiesz, jak to jest z tymi naszymi polskimi wytwórniami... One całą muzykę po prostu mają w du**e, więc nie szło, było bardzo ciężko. Żeby przetrwać, grałem więc z różnymi zespołami, przez jakiś czas nawet z Ich Troje. Po przeprowadzce na Śląsk wszystko się zmieniło. Była noc i nagle nastał dzień. Zostałem tu bardzo serdecznie przyjęty, nasz menedżer, Sławek Dziewulski, zabierał nas na działeczkę z rodziną, zapewnił ciepło i bezpieczeństwo. Coś przepięknego! To są warunki pracy, których nigdy wcześniej nie miałem. Myślałem, że takie szklarniane warunki mogą mieć tylko gwiazdy światowego pokroju...

Skąd wzięliście Marcina Płuciennika i po co w ogóle wam drugi basista?

Roman Kostrzewski: Ulegliśmy wpływowi Valdi'ego, który wpadł na pomysł, żeby w zespole grały dwa basy. A jak wiadomo, sekcja jest o wiele lepsza, jeśli ludzie się rozumieją, więc za Marcinem trafił do nas perkusista Przemek Kuczyński. Grali z sobą już wcześniej i bardzo szybko znów znaleźli kontakt, nawet przy fakturze muzycznej wcześniej im nieznanej. Chociaż wcześniej metalu nie grali, świetnie się w tych dźwiękach odnaleźli. Połączenie typowo metalowej stylistyki Oseta z postjazzowym graniem Pucka dało niesamowity efekt! Zastanawiamy się nad umieszczeniem na internetowej stronie Alktaraz poszczególnych ścieżek dźwiękowych naszych instrumentalistów w formacie mp3. Niektórzy na pewno zdziwiliby się, jak ciekawie może brzmieć muzyka bez gitar i wokalu.

Skład Alkatraz uzupełnia gitarzysta Darek Wołynkiewicz...

Roman Kostrzewski: Dareczek zapisany jest jako future guitar... To gitarzysta, który ma przed sobą przyszłość. Wzięliśmy go pod opiekę przede wszystkim dlatego, że okazał się bardzo fajnym człowiekiem. Poznaliśmy go jeszcze przed śmiercią Jacka, kiedy grał w trochę amatorskim zespole metalowym Nomad. Kapela ta wyprodukowała swoje nagrania w studiu Jacka i to była jedna z ostatnich jego produkcji. Znajomość Darka z Jackiem zaowocowała tym, że zaufaliśmy człowiekowi i znalazł się w kapeli.

Debiutancka płyta Alkatraz powstawała dość długo, ale efekt jest znakomity. Pod względem brzmienia "Error" może śmiało konkurować z najlepszymi produkcjami z Zachodu.

Roman Kostrzewski: Sama sesja nagraniowa nie trwała długo. Bębny nagraliśmy w trzy dni, pozostali muzycy również nie potrzebowali wiele więcej, więc samo nagranie ścieżek nie trwało dłużej niż 15 dni. Natomiast z miksowaniem poszczególnych utworów bywało różnie. Przeważnie w dwa dni składaliśmy utwór do kupy, potem dawaliśmy sobie tydzień na gruntowne poznanie go i wyłapanie niedociągnięć, po czym wracaliśmy do studia, nanosiliśmy poprawki i kompozycja była gotowa. Przedłużająca się sesja nagraniowa miała związek właśnie z tym kilkudniowym oddechem, który za każdym razem dawaliśmy sobie, by dokładnie wszystko przeanalizować. Większość zespołów nie ma takiego komfortu pracy. Mają wyznaczony termin, muszą się w nim zmieścić, a kiedy już skończą pracę, materiał idzie od razu do produkcji. W naszym przypadku przede wszystkim spokój i możliwość korekty spowodowały, że płyta Alkatraz brzmi tak dobrze. Byłbym jednak nieuczciwy, gdybym nie nadmienił, że nad wszystkim czuwał fantastyczny realizator nagrań, czyli Piotr Witkowski ze Sceny FM, człowiek, który uczył się swojej sztuki w Stanach Zjednoczonych i tam zdobywał doświadczenie. Nie bez znaczenia było również szaleństwo samych muzyków. A ja już szczególnie dbałem o to, by być jak najbardziej szalonym... Próbowaliśmy odejść od struktury brzmieniowej zarezerwowanej dla muzyki metalowej, rozszerzyć tę formułę. Być może dla niektórych "Error" brzmi zbyt mało metalowo i nazbyt rockowo, ale ja uznaję to za pozytywną cechę.

Jak porównałbyś twórczość Alkatraz do tego, co robiliście w Kacie?

Roman Kostrzewski: Musielibyśmy odejść zupełnie od metalu, żeby nie było pewnych podobieństw. W końcu ja i Krzysiek graliśmy w Kacie, mamy swój sposób interpretowania muzyki i nie jesteśmy w stanie tego zmienić. Co prawda starałem się dokonać pewnych modernizacji związanych ze śpiewaniem, ale przecież mam to samo gardło, którego używałem w Kacie! Krzysiek grając swoje dźwięki tam w dole też przypomina Kata... Podobieństwa na pewno istnieją, ale różnice dla mnie są jednoznaczne - przede wszystkim zaliczyłbym do nich sposób grania Valdi'ego na gitarze. Piotrek tak nie gra i nigdy nie będzie grał, Jacek też zresztą tak nie grał, bo to inny styl, inne dziedzictwo. Inaczej wreszcie niż w Kacie przedstawiają się w Alkatraz próby rozszerzenia formuły piosenki, czyli to układanie klocków. Tym razem bardzo chętny byłem do tego, by łamać zwykłą strukturę utworów. Cechą łączącą oba zespoły jest natomiast nasze zamiłowanie do częstych zmian klimatycznych i dynamicznych. Nie wdzieliśmy powodu, żeby rezygnować z tego, co dobre.

Czy trudno było Valdi'emu zaakceptować reguły rządzące graniem w zespole? Nie wyrywał się z pięciominutowymi solówkami?

Roman Kostrzewski: Ku mojemu zaskoczeniu, było wręcz przeciwnie! Musieliśmy go zachęcać do grania solówek, bo sam wyrażał niechęć do demonstrowania swoich umiejętności. Musieliśmy go kłuć w bok, żeby coś z siebie wykrzesał. Na szczęście jest to tyle dojrzały muzyk, by zdawać sobie sprawę z reguł rządzących dzisiejszym rynkiem muzycznym, który nie znosi dłużyzn i przesadnych popisów. Dlatego staraliśmy się grać tak, by budzić zainteresowanie, a nie zniechęcać.

To, co w Kacie byłoby wręcz nie do pomyślenia, z powodzeniem udało ci się wprowadzić w Alkatraz. Po raz pierwszy teksty Romana Kostrzewskiego, zamiast epatować mistyczno-piekielną symboliką, komentują rozgrywającą się wokół nas rzeczywistość. Swoją drogą, utwór tytułowy po przegranych przez AWS wyborach zdążył się nieco zdezaktualizować...

Roman Kostrzewski: Tylko pozornie, bo takich panów Marianów i pań Alicji może być wiele. Zakusy na wolność słowa w zadziwiający sposób potrafią funkcjonować w naszym kraju, niezależnie od tego, kto nim rządzi. Utwór "Error" mówi akurat o wolności seksualnej, do której, o ile nikomu nie szkodzi, każdy z nas przecież ma pełne prawo. Niezależnie jednak od przedmiotu, który podlega cenzurze, dopóki nie wyrządzamy nikomu krzywdy, powinniśmy mieć wolność do wypowiedzi i posiadania własnego zdania.

Szatan już ci się znudził?

Roman Kostrzewski: Jest nowy wiek, końca świata nie ma... (śmiech) Alkatraz to całkiem inny zespół, z którym chcemy wprowadzić na rynek nową muzykę, przemawiającą do ludzi w języku polskim i dotykającą spraw współczesnego świata. Odrzuciłem mistykę niekoniecznie na zawsze, ale wydawało mi się czymś ciekawym i interesującym wprowadzenie do nowej rzeczywistości artystycznej nowych jakościowo tekstów.

Poza tym wszyscy czujemy w jakim dole jesteśmy i ja również zdaję sobie z tego sprawę. Obserwuję świat, patrzę w telewizor i szaleństwem wydawało mi się w tych trudnych czasach wprowadzać rodzaj twórczości od nich odseparowanych. Kiedy wprowadzałem do tekstów Kata mistykę 20 lat temu, robiłem to niejako odczuwając niemożliwość zaprezentowania moich poglądów w jasny i konkretny sposób. Tym razem postanowiłem sobie odpuścić, tym bardziej, że przez moje teksty Kat i każdy jego muzyk z osobna przeżył wiele przykrości. Chciałem tych trudnych momentów zaoszczędzić chociaż swojemu nowemu zespołowi, aczkolwiek coś mi się wydaje, że i tak tego nie uniknie. Nie potrafię zmusić się do twórczości ugodowej. Korzystam teraz z języka pozbawionego mistyki, przynajmniej częściowo, ale nie zmniejsza to wcale ciężaru gatunkowego tych słów. Wczoraj byłem bardziej mistykiem, dzisiaj tworzę bliżej realiów naszego życia, ale wciąż pozostaję sobą.

Fakt, że twoje nowe teksty są bliższe rzeczywistości, niż teksty Kata, wcale nie znaczy, że są łatwe w odbiorze.

Roman Kostrzewski: Często zdarza się, że nawet ludzie mi życzliwi, fani naszej twórczości, nie wszystko rozumieją lub odczytują moje teksty nie tak, jak ja może bym sobie tego życzył, ale zawsze niesie to ze sobą jakąś pozytywną wartość. Najbardziej fascynujące jest to, że teksty mogą drążyć wątki różnego rodzaju - psychologiczne, estetyczne czy realistyczne i tak naprawdę tylko do ludzi należy wybór tego, co im odpowiada. Nikt nikogo nie zmusza do słuchania danej muzyki. Ani Kat, ani Alkatraz nie atakowały potencjalnych słuchaczy z radia czy telewizji. W związku z tym każdy ma pełne prawo wyboru i sam może zdecydować, czy przyjąć naszą muzykę do domu czy też nie. Ja osobiście bardzo gorąco do tego zachęcam, nie tylko fanów metalu.

"Error" to album, który ukazał się własnym sumptem zespołu.

Nie szukaliście wydawcy czy nikt nie był zainteresowany wykładaniem pieniędzy na tak podejrzany interes, jakim jest nowa grupa wokalisty Kata?

Roman Kostrzewski: Nie szukaliśmy. Wielkie firmy po prostu uniemożliwiają prawidłowy rozwój swoim zespołom. Eksploatuje się je nazbyt silnie, bardzo często pozostawiając grupy bez środków do życia i doprowadzając do tego, że w końcu wszystko się sypie. Jeżeli artysta jest dojrzały, ma już jakąś pozycję, to może uda mu się wynegocjować warunki, dzięki którym będzie mógł jakoś egzystować, ale to wszystko. Duże firmy nie dbają jednak o polskie zespoły, nie cenią czasu wykonawców... Oczywiście, nie bez winy jest tutaj brak rozwiniętego rynku menedżerskiego. Zespoły muszą same zajmować się swoimi interesami, co oznacza, że w konfrontacji z wielkimi wytwórniami są właściwie bez szans. Gdybyśmy potrzebowali opieki ze strony wielkich firm, zgłosilibyśmy się do nich. Na szczęście radzimy sobie sami. Oczywiście materiał wydany przez niezależną firmę ma większe kłopoty z dotarciem do sklepów, które nieufnie odnoszą się do nowych tytułów. Jest jednak na to sposób. Jeśli nasza muzyka zasługuje na aprobatę, potwierdzą to zakochani w niej fani, którzy będą nachodzić sklepy muzyczne i tak długo pytać o Alkatraz, dopóki sklep naszej płyty nie zamówi. Jeżeli tak się nie stanie, to znaczy, że nasza muzyka jest generalnie do dupy. (śmiech)

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Śląsk | muzycy | muzyka | teksty | kata | Roman
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy