Reklama

"Gramy już 20 lat"

Jak wspominasz koncerty w Polsce w 2001 roku?

To były w sumie dobre koncerty. Na oba przyszła bardzo dobra publiczność. Jeśli chodzi o Polskę, dla mnie jednak wciąż najważniejsza pozostanie moja pierwsza wizyta w 1987 roku. To było niezapomniane przeżycie. Przyjechaliśmy tutaj i zetknęliśmy się z zupełnie inną kulturą. Ludzie przyjęli nas tak, jak byśmy byli Beatlesami...

Dlaczego zdecydowaliście się na wydanie "Anorak Live In The UK" w aż dwóch wersjach?

To jest wynik naszego nowego podejścia do zarządzania naszymi sprawami. Chcemy, aby ludzie zaglądali na naszą stronę internetową i aby kupowali płyty bezpośrednio od nas, a nie w sklepach. Dlatego, jako zachętę dla nich, przygotowaliśmy wersję dwupłytową. Poza tym wiemy, że ci, którzy kupują u nas płyty, to prawdziwi i oddani nam fani. Jest to także kontynuacja tego, co zrobiliśmy w przypadku płyty "Anoraknophobia". Wtedy też przygotowaliśmy taką specjalną wersję. To swego rodzaju nagroda dla tych ludzi, którzy są na tyle mili, aby kupować rzeczy bezpośrednio u nas. Może to, co teraz powiem, będzie nieco niesprawiedliwe, ale wydaje mi się, że takie przygodne kupowanie w sklepie, podczas sobotniej wizyty w markecie, nie jest aż tak ważne, jak kupowanie u nas, nie ma takiego klimatu. Nie oznacza to w żadnym wypadku, że nie jesteśmy wdzięczni tym, którzy kupują tę jednopłytową wersję.

Reklama

Wasze koncerty są dość regularnie wydawane jako oficjalne bootlegi. Czy sądzicie, że fanów zainteresuje więc kolejne koncertowe wydawnictwo?

W książeczce do tej dwupłytowej wersji napisałem o tym, jaka jest różnica pomiędzy tymi bootlegami a tą płytą. Chodzi tu przede wszystkim o sposób, w jaki albumy są nagrywane i powód, dla którego powstają. Te, które sprzedajemy w Racket, to zapisy koncertów, które zainteresują jedynie prawdziwych fanów. Nie chcemy ich sprzedawać w sklepach, bo to oznaczałoby, że będziemy w sklepach mieli sto koncertowych płyt Marillion. To byłoby bardzo mylące, ludzie nie wiedzieliby co kupić. Płyta "Anorak In UK" od samego początku powstawała z zamiarem wydania jako album koncertowy, a nie jako jeden z kolejnych oficjalnych bootlegów. Mieliśmy ze sobą przenośne studio nagraniowe, z 48-ścieżkowym systemem zapisu. Później całym materiałem w Racket Club zajął się Dave Meegan, nasz producent. Włożyliśmy w tę płytę sporo pracy. Zazwyczaj w przypadku płyt koncertowych zespoły wchodzą później do studia i robią nakładki, nagrywają na nowo niektóre partie wokalne i nagle nie wiesz, kiedy okazuje się, że zmieniłeś prawie cały materiał i to nie jest już płyta koncertowa, ale pół-koncertowa. Powstaje coś, co już ma całkiem odmienne brzmienie.

Myśmy taką pomyłkę popełnili w przeszłości, kiedy w zespole był Fish, przy płycie Real To Reel. Wtedy to naprawdę mało co zostało z koncertu. Albumu koncertowego słucha się więcej niż raz. Na koncercie, jeśli zagrasz coś nieczysto, albo coś źle zabrzmi, to i tak wszyscy o tym zapominają, bo pamięta się tylko ogólne wrażenie. Jednak jeśli taką wpadkę będziesz słuchać ileś tam razy na płycie koncertowej, wtedy nie ma w tym żadnej przyjemności. Dlatego płyta musi zachować atmosferę koncertu, ale musi być przy okazji perfekcyjna brzmieniowo. To właśnie chcieliśmy osiągnąć.

W takim razie ile poprawiliście na tej płycie?

W sumie to niewiele. Na przykład kiedy bas zagra nieczysto, albo jakiś dźwięk nie wyjdzie, kiedyś trzeba było wymienić całą ścieżkę, bo dogranie tego skrawka byłoby zbyt kłopotliwe, nie zgadzałoby się brzmienie. Dlatego nagrywając na przykład całą partię gitary od nowa, traciło się ten klimat. Teraz można już tego, dzięki nowoczesnej technice, uniknąć. Nie trzeba nagrywać całej partii, bo na komputerze nieczysty dźwięk, który na przykład zagra Pete, można zastąpić czystym, skopiowanym z innej części utworu. Dzięki temu załatwiasz problem, a brzmienie pozostaje dalej dobre. Dzięki tym możliwościom można poprawić wiele rzeczy i sprawić, że materiał nie straci nic ze swojego uroku. W studio za nic nie odtworzysz tych emocji, które towarzyszą ci na scenie, kiedy grasz dla publiczności. Ja jestem tylko klawiszowcem, ale wyobraź sobie, co musi przeżywać wokalista. Jeśli zaczniesz zastępować te partie nagranymi w studiu, wówczas wszystko schrzanisz. Dave Meegan zajął się tym wszystkim i dobrze sobie z tym poradził. Ta płyta na pewno jest warta, aby ludzie jej posłuchali.

Jak dobieraliście materiał na ten album?

Z każdą następną trasą wybieranie piosenek staje się coraz trudniejsze. Mamy już ich naprawdę wiele. Kiedy wyruszyliśmy na trasę w maju, zagraliśmy kawałki z albumu "Anoraknophobia" i wybór najlepszych naszych piosenek. Kiedy szykowaliśmy się do jesiennej części tournee, postanowiliśmy zapytać o zdanie fanów i przygotowaliśmy listę w oparciu o to głosowanie. W głosowaniu w Internecie wybrali " This Is The 21st Century", "When I Meet God" i "This Strange Engine". Dodaliśmy je do zestawu, a usunęliśmy inne. Jednak jesienią już nie nagrywaliśmy koncertów i wyszło na to, że zabraknie ich na płycie. Dlatego nagraliśmy pierwsze dwa na żywo w studio, przed skromną, dwudziestoosobową publicznością. Na pewno brzmią nieco inaczej od reszty.

W większości piosenki zawarte na tej koncertowej płycie pochodzą z albumów "Anoraknophobia" i "Afraid Of Sunlight". Dlaczego tak się stało?

Stało się tak dlatego, że nie licząc okresu, kiedy w zespole był jeszcze Fish, to "Brave", "Afraid..." i "Anorkanophobia" uważam za nasze najlepsze albumy. Dlatego właśnie zagraliśmy "Great Escape" i w większości kawałki z "Afraid..." i "Anorkanophobii". Nie zastanawialiśmy się, z których płyt wziąć piosenki, a raczej kierowaliśmy się tym, by utwory dobrze nam się grało na koncertach. Chcieliśmy zagrać nasze najlepsze piosenki. Po co grać te, których się nie lubi?

Po wydaniu albumu "Anoraknophobia" znów zaczęły o was pisać brytyjskie media... Zauważyłeś jakąś różnicę w traktowaniu was?

Rzeczywiście się coś zmieniło... Mamy za sobą taki okres, kiedy w szczególności media brytyjskie, ale także niemieckie i holenderskie, nas ignorowały. Jeśli jednak porozmawiasz z innymi ludźmi - muzykami i dziennikarzami, to okazuje się, że oni cenią to, co robimy. Po prostu nie jesteśmy zbyt modni, nie jesteśmy wystarczająco "cool". Teraz to się trochę zmienia. Gramy już 20 lat. Cały czas robimy to, co robiliśmy. Ludzie wciąż kupują nasze płyty, więc coś w tym musi być. Nie robimy wspominkowych tras koncertowych, grając stare przeboje sprzed 15 lat. Dalej nagrywamy nowe albumy. Dziennikarze doszli do wniosku, że warto jeszcze raz przyjrzeć się Marillionowi, bo może się w stosunku do nas mylili. Nawet niedawno w Cardiff, gdzie zorganizowaliśmy “Marillion Weekend”, pojawił się dziennikarz z miesięcznika "Q", który spędził tam dwa dni i powiedział, że jest po ogromnym wrażeniem i w życiu czegoś takiego nie widział. To musi coś znaczyć.

Jaki jest w tym udział fanów? Wiem, że prowadzili akcję polegającą na wysyłaniu e-maili do nieprzychylnych dziennikarzy, a poza tym mieli za zadanie rozsyłać wasze single do stacji radiowych...

Nie wiem czy był to jakiś ogromny wpływ, ale fani na pewno nam w tym pomogli. Na pewno pisanie przykrych listów do dziennikarzy i pytanie się dlaczego nie piszą o Marillion w jakiś sposób pokazywało, że jeszcze ktoś się nami interesuje. Każdy sposób jest dobry. Z tym dawaniem drugiego, darmowego singla nie wypaliło tak do końca. Nie pojawiliśmy się masowo w stacjach radiowych, ale przynajmniej niektórzy dowiedzieli się, że jeszcze gramy.

Fani Marillion muszą mieć sporo pieniędzy, aby kupić wszystkie płyty. Nie dość, że wydajecie sporo koncertów, to jeszcze jest cała seria "Making Of"... Skąd wziął się pomysł na nią?

Wszystko zaczęło się przy "Brave". Bardzo często pytano nas, jak pracujemy nad naszą muzyką, jak wygląda cały ten proces. Zdecydowaliśmy się pokazać, jak to wygląda. Umieściliśmy wszystkie próby, nasze muzyczne zapiski na płycie, tak, aby ludzie mogli to sobie prześledzić. Teraz okazuje się, że tego typu wydawnictwa towarzyszą prawie wszystkim naszym płytom. Zdaję sobie sprawę, że trzeba wydać na to sporo pieniędzy, ale cóż mogę na to poradzić. Taki jest ten biznes. Musimy jakoś zarobić, aby móc nagrywać kolejne płyty. To wszystko zależy od tego, jak długo pracujemy nad materiałem - gdybyśmy pracowali krótko i szybko, koszty zapewne byłyby mniejsze. A tutaj mija miesiąc za miesiącem, a rachunki trzeba płacić. Moglibyśmy częściej wydawać płyty i szybciej je nagrywać, ale nie udałoby się nam zachować tej jakości. Taki już nasz los. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeśli kogoś nie stać na kupno tych płyt, to znajdzie sobie inny sposób na to, aby je zdobyć. Wiemy, że one istnieją. No cóż innego mogę w tej sytuacji powiedzieć...

Wspomniałeś o koncercie w Cardiff. Było tam kilka osób z Polski. Wszyscy zastanawiają się, czy i ten występ w jakiś sposób wydacie.

Mamy nadzieję, że uda nam się wydać DVD z zapisem tego koncertu. Mieliśmy tam 10 kamer, ale jeszcze nie widziałem ani minuty tego materiału. Robił to ten sam facet, co "Shot In The Dark". Chcemy wydać ten występ, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ludzie od dawna chcieli zobaczyć całe wykonanie "Brave", bo wtedy nie udało nam się takiego koncertu zarejestrować. Teraz jest na to szansa. Nie mogę nic obiecać, bo nie widzieliśmy tego materiału. Jeśli okaże się, że nie jest dobry, to niestety go nie wydamy. Zobaczymy, czas pokaże.

Dotarły do mnie informacje, że zaczęliście już myśleć o kolejnej płycie studyjnej...

Tak, zaczęliśmy już prace nad płytą. Mamy już parę pomysłów, no i została nam jedna piosenka z sesji do "Anoraknophobii". Nie dokończyliśmy jej, bo nie byliśmy z niej do końca zadowoleni. Nie chcieliśmy niczego robić na siłę, dlatego odłożyliśmy ją na później. Jakieś fragmenty już są. Latem będziemy komponować, a przed końcem tego roku raczej na pewno go nagramy. Powinien być gotowy na początku przyszłego roku. Producentem będzie znów Dave Meegan.

Czy tym razem także poprosicie fanów o wsparcie finansowe?

Chyba raczej nie. To była dobra rzecz na jeden raz. Tym razem pomyślimy nad czymś innym. Raczej przygotujemy znów specjalną dwupłytową wersję dostępną tylko u nas. Będzie to ponownie wyraz podziękowania dla tych, którzy wspierają zespół. Ta podwójna wersja będzie inna od tej, która pojawi się w sklepach. Jak to wszystko sfinansujemy, jeszcze się okaże. Na razie nie mamy problemów. Ale jeśli będziemy pracować i nagrywać półtora roku, będziemy je mieli. Pożyjemy, zobaczymy. Na pewno coś wymyślimy.

Czy zamierzacie jeszcze iść w lekko jazzowe klimaty, jak w kompozycji "House", chodzi mi przede wszystkim o tę trąbkę...

Pytasz złą osobę. Ja akurat nie lubię tej piosenki i nie lubię jej właśnie ze względu na trąbkę (śmiech)

To może coś w stylu "Interior Lulu"?

Zagraliśmy "Interior Lulu" na “Marillion Weekend” i nawet nam wyszło. Wszyscy jednak jakoś czujemy, że więcej nie będziemy jej grać. Od samego początku, kiedy ją nagraliśmy, mieliśmy co do niej mieszane uczucia. Wiedzieliśmy, że są w niej całkiem fajne pomysły, które jednak nie do końca zostały odpowiednio rozwinięte. To może właśnie dlatego właściwie jej nie gramy. Czasami tak bywa. Kiedy komponujesz, czasami wydaje ci się, że będzie dobry kawałek, a po nagraniu już tak nie jest. Bywa też odwrotnie, po nagraniu piosenka zyskuje. Z "Interior Lulu" jest tak, że ten utwór wymagał jeszcze trochę pracy.

Ale przecież zaczęliście nad nią pracować jeszcze przed wydaniem "Radiation"...

Tak, dokładnie. Tak się złożyło, że nie mieliśmy ochoty nad nią pracować, dlatego rzuciliśmy ją w kąt. Dopiero przy "Marillion.com" znów się za nią wzięliśmy.

Czy macie więcej takich piosenek w archiwum?

Jest jedna piosenka, o której mówiłem wcześniej. Poza tym chyba już raczej nic. Nie zostawiamy sobie takich odpadków. Staramy się zazwyczaj do końca doprowadzić każdy utwór. Tak było z "Go". Pracowaliśmy nad tą piosenką tygodniami. Kombinowaliśmy, co chwilę coś zmienialiśmy, aż w końcu powstało coś, z czego byliśmy w miarę zadowoleni. Jednym z takich "niedokończonych" utworów jest jeszcze "Built-in Bastard Radar". Na szczęście nie zdarza się nam to zbyt często.

Marillion świętuje 20-lecie istnienia. Czy planujecie jakiś oficjalny, rocznicowy koncert?

Nie mamy żadnych konkretnych planów. Rozmawialiśmy o tym trochę, ale doszliśmy do wniosku, że jeśli mamy coś robić, to w grę wchodzi tylko wspólny koncert w Fishem. Zaproponowaliśmy mu to w zeszłym roku, ale niestety nie mogliśmy w żaden sposób dograć terminów. Wszyscy byliśmy zajęci i nic z tego nie wyszło. Może zrobimy coś na 25-lecie.

W Internecie można znaleźć wiele remiksów waszych piosenek. Myśleliście o wydaniu takiego albumu, czegoś na kształt "Tales From The Engine Room"?

Myślałem raczej o udostępnieniu fanom naszych piosenek w postaci śladów. Jeśli chciałbyś zrobić sobie remiks "Quartza", kupujesz u nas płytkę ze śladami w postaci plików wav i możesz z nimi zrobisz co tylko chcesz. W ten sposób każdy mógłby zrobić sobie remiks i nam go przysłać. Wybralibyśmy najlepsze i zrobili z nich album. Mógłby to zrobić każdy na swoim PC-cie, wykorzystując CoolEdita lub Logica lub inny program. Chcę to zrobić, ale nie mam na to czasu, konwertowanie tych plików trochę zajmuje, ale zaglądajcie na stronę, tam w końcu coś się na ten temat znajdzie.

A co z twoimi solowymi planami?

Wciąż pracuję nad swoim, długo oczekiwanym, solowym albumem. Nie będzie to muzyka progresywna, a raczej głównie muzyka instrumentalna. Mam nadzieję, że rozumiecie, iż zajmuje to trochę czasu. Mamy tyle pracy z Marillion, że nie mam czasu się tym zająć. Wiem, że pozostali muzycy już nagrali swoje płyty, ale ja chyba jestem najwolniejszy ze wszystkich.

Skoro mowa o utworach instrumentalnych, to doczekamy się go na waszej płycie?

Wielokrotnie rozmawialiśmy o utworze instrumentalnym. Każdy z nas nieraz mówił, że byłoby fajnie mieć utwór instrumentalny. Musimy po prostu znaleźć jakiś temat muzyczny, który by się do tego nadawał. Z drugiej jednak strony, kiedy tylko wymyślimy jakiś kawałek muzyki, Steve zaraz chce do niego śpiewać... (śmiech) Ale kto wie, wszystko jest możliwe.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: granie | piosenka | studio | piosenki | Live | koncerty | 20 lat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy