Reklama

"Gangsterskie klimaty"

Jest nowa płyta, jest też nowy wydawca. Czujesz, że otwiera się w karierze Elysium nowy rozdział?

Chciałbym mieć taką nadzieję. Włożyliśmy mnóstwo pracy i poświęcenia w stworzenie i nagranie kompozycji, które znalazły się na "Godfather". Wierzymy, że to najlepsza płyta w naszym dorobku i chcielibyśmy, by o wartości tego materiału mogła przekonać się jak najliczniejsza rzesza maniaków.

By tak się stało potrzebne są m.in. dobra dystrybucja materiału - kontrakt z Empire daje taką gwarancję - i solidna promocja koncertowa - tu też mamy powody do wiary w to, że będzie z tym lepiej niż w czasie naszej współpracy z Metal Mind Productions. Te przesłanki pozwalają mieć nadzieję na to, że rzeczywiście w naszej działalności otwiera się nowy rozdział.

Reklama

Bez dwóch zdań dołączenie naszej płyty do magazynu "Thrash'em All" to dla nas wielka szansa, ale też i sprawdzian tego czy zwolennicy hałasu zaakceptują naszą propozycję. Jeżeli tak się stanie być może także Elysium dołączy do grona zespołów, które cieszą się szacunkiem i wsparciem ze strony ludzi współtworzących naszą metalową scenę.

Ostatnie dwie płyty przeszły trochę bez echa. Jest to jednak widoczne dopiero teraz, gdy wokół zespołu znów zaczyna się więcej dziać. Podzielasz moje spostrzeżenie?

Promocja "Feedback" i "Deadline" rzeczywiście pozostawiała wiele do życzenia. O ile jeszcze w przypadku tej pierwszej płyty Metal Mind coś tam robił - sporo bardzo ciepłych recenzji pojawiło się w zachodnich mediach - to po premierze naszego czwartego albumu nie działo się już absolutnie nic.

Wszystko wskazuje na to, że tym razem będzie inaczej, bo Mariusz [Kmiołek, szef Empire Records - przyp. red.] prowadzi profesjonalne działania promocyjne swoich wydawnictw. Póki co - w kilka dni po premierze - jeszcze tego zwiększonego zainteresowania nie odczuwam, ale jestem przekonany, że "Godfather" nie przejdzie bez echa.

Zmieniliście logo zespołu. W innych muzycznych gatunkach nie ma w tym większej sensacji i mało kto przywiązuje do tego większą wagę. W metalu ma to jednak swoje, często symboliczne znaczenie. Jak było w waszym przypadku?

Sprawa jest bardzo prosta. Nie dorabiamy do tego żadnej ideologii. Uznaliśmy, że nasze - nieco secesyjne i pozaokrąglane - logo nie za dobrze wkomponowuje się w obrazek zdobiący front naszej płyty. Umieszczony na szarfie tytuł płyty, który jest napisany czcionką zbliżoną nieco do gotyku w zestawieniu z logiem Elysium nie wyglądał zbyt dobrze.

Kombinowaliśmy w różne strony, ale wciąż byliśmy niezadowoleni z efektu. W jednej z wersji logo miało się pojawić na tamponie nadrukowanym na CD, ale to też nie było to, o co nam chodziło. W końcu stwierdziliśmy, że za dużo tych zawijasów (śmiech) i postawiliśmy na prosty i czytelny napis.

Muzycznie, "Godfather" to wciąż ten sam zespół. Jest do pewnego stopnia technicznie, melodyjnie i zaczepnie. Zaskoczyła mnie natomiast na swój sposób rock'n'rollowa dusza tego materiału. Z czego może to wynikać?

Tym razem postawiliśmy na prosty, bazowy i kopiący prosto w mordę wyziew. Nie sililiśmy się na epatowanie umiejętnościami technicznymi. Nie chcieliśmy bawić się w tworzenie rozbudowanych, wielowątkowych suit. Proste jest piękne.

Zależało nam na tym, by nowe numery były niczym tykająca bomba zegarowa, która w każdej chwili może eksplodować. Nasza muza dziś jest bez wątpienia bardziej bezpośrednia i bezkompromisowa. Więcej w niej rebelianckiego ducha.

Myślę, że właśnie takie podejście zdeterminowało ostateczny kształt "Godfather". Na nasz własny użytek stosujemy tu może mało wyszukane, ale chyba trafne określenie fuck'n'roll.

Jeżeli chodzi o źródła takiej ewolucji naszej twórczości to z pewnością można doszukiwać się ich tylko i wyłącznie w naszej wewnętrznej potrzebie stworzenia rzeczy jeszcze bardziej dynamicznych i agresywnych niż do tej pory. Następny album też będzie ostrzejszy (śmiech).

Zgodzisz się, że dziś bliżej wam stylistycznie do takich grup, jak chociażby Hatesphere niż do snującego się za Elysium od lat cienia At The Gates, In Flames czy Dark Tranquillity?

Jasne. Masz 120 procent racji. Na pewno w naszej muzyce jest dziś równie dużo patentów, które mogą kojarzyć się z klasycznym thrash metalem, co tych, które przywołują na myśl dokonania tuzów melodyjnego death metalu. A taka właśnie mikstura to przepis na sukces takich kapel jak Hatesphere czy The Haunted, które - tak na marginesie dodając - swoim wyku**** po prostu niszczą.

Dziś Elysium z pewnością nie gra melodyjnego death metalu w czystej formie. Ale od skojarzeń z tym nurtem zapewne nie uciekniemy, zwłaszcza, że elementy tej stylistyki w naszej muzie wciąż są silnie obecne. Głównie za sprawą dbałości o to, by numery Elysium miały w sobie sporą dawkę chwytliwej i niebanalnej melodii.

Nie masz wrażenia, że formuła melodyjnego death metal trochę się przez ostatnie lata zdewaluowała? Chyba trudno w tych ramach wykombinować coś rewolucyjnego. Choć może nie o rewolucje tu chodzi.

Jest w tym sporo racji. Melodyjny death metal to stylistyka dość mocno wyeksploatowana. Dodatkowo silnie naznaczona piętnem nurtu, który przyniósł światu dziesiątki totalnie wtórnych zespołów, które zrobiły wiele, by obrzydzić słuchaczom melodyjne grzańsko.

Dziś najwięksi przedstawiciele tej stylistyki, albo powiesili już gitary na kołkach, albo próbują sił w innych kategoriach (In Flames) albo dostali lekkiej zadyszki (Arch Enemy).

Wydaje mi się, że takie granie najlepsze lata ma już za sobą. Trudno spodziewać się, że dziś pojawi się album na miarę chociażby takiego "Slaughter Of The Soul". Ale oczywiście czegoś takiego wykluczyć nie można.

Obok samych aranżacji, bardzo miłe wrażenie robią też gitarowe solówki. Słucha się ich z dużą łatwością, choć są często długie i elastyczne. To robota godna nawet późnych dokonań Carcass. Przy okazji, co sądzisz o tych wszystkich modnych dziś zespołach, których gra wyklucza jakąkolwiek gitarową wirtuozerię i oparta jest przede wszystkim na często topornym i monotonnym rytmie?

No cóż, wszystko jest względne. Są zespoły, które z założenia nie umieszczają w swoich numerach partii solowych i pomimo tego potrafią rozpętać niezłe piekło. Są też i takie, które epatują wirtuozerskimi popisami, bo niewiele więcej mają do zaoferowania. Przez co słuchanie ich dokonań jest jednym z najnudniejszych zajęć na świecie.

My przyjęliśmy zasadę złotego środka. Staramy się by jednym ze znaków rozpoznawczych Elysium była dbałość o to, by nasze numery były ciekawie i dobrze zaaranżowane. Jeżeli czujemy, że solówka wzbogaci dany numer to po nią sięgamy i nie ma tu już nic do dodania.

Na szczęście Michał jest na tyle dobrym gitarzystą, że skomponowanie interesującej partii solowej nie stanowi dla niego żadnego problemu. Myślę, że za to porównanie do Carcass spokojnie możesz zgłosić się do niego po odbiór browara (śmiech).

Czytałem, że podczas sesji nagraniowej nie ominęły was pewne problemy.

Tak. W pewnym momencie wyglądało jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko nam. Malta wrócił z trasy Behemoth z Wielkiej Brytanii. Miał tydzień czasu na miks "Godfather". Jednak problemy natury stomatologiczno-sprzętowej spowodowały, że z tygodnia zrobiły się trzy dni i na gwałt musieliśmy szukać nowego miejsca.

Na szczęście dzięki uprzejmości Waldka Janickiego ze studia "Tower" udało nam się dotrzymać wcześniej założonych terminów ukończenia materiału. "Tower" to dobre studio, ale sytuacja była awaryjna i byliśmy pełni obaw o efekt końcowy. Jednak, gdy okazało się, że za heblami zasiadł Roman Felczyński, wieloletni basista Elysium, wiedzieliśmy, że będzie dobrze. Jego doświadczenie i zaangażowanie spowodowały, że udało nam się uzyskać sound odpowiednio mocny i selektywny.

To prawda, że znów zmienił się wasz skład? Swoją drogą przez Elysium przewinęło się już kilkunastu muzyków. To jakieś fatum?

To raczej naturalna selekcja. Słabi odpadają. Trzeba autentycznej pasji i poświęcenia, by być częścią takiego przedsięwzięcia jak Elysium. Kto nie ma w sobie tego ognia, prędzej czy później zrezygnuje.

Oczywiście nie wszyscy odchodzą, bo brak im motywacji. Czasem zmusza do tego proza życia, wyjazd za granicę czy różnice w postrzeganiu kierunku w jakim ma iść nasza twórczość.

Faktycznie zmiany są u nas dosyć częste i uwierz mi, nie jest to komfortowa sytuacja. Bo dość mocno utrudnia to pracę w zespole.

W okresie poprzedzającym nagrania "Deadline" i "Godfather" udało nam się skompletować stałą ekipę. Miałem nadzieję, ze ten line-up utrzyma się jeszcze długo. Ale życie znów pokazało, że niczego nie można być pewnym. Po nagraniu "Godfather" opuścił nas Paweł Michałowski (bas). Na szczęście następca już pomyślnie przeszedł etap prób i testów. I znowu jesteśmy w komplecie.

Zatrzymajmy się na chwilę przy pozamuzycznej otoczce nowej płyty. Jak rozumieć tytuł tego materiału i wasz nowy, mafijny image?

To po prostu dobra zabawa. Lubimy gangsterskie klimaty. Ja na ten przykład jestem maniakiem takiej klasyki jak: "Ojciec chrzestny", "Dawno temu w Ameryce" czy "Człowiek z blizną" i stwierdziliśmy, że taka otoczka dobrze będzie korespondować z klimatem, jakim emanuje nowa muza.

Chcieliśmy też zrobić coś innego niż do tej pory. Tak by nie tylko pod względem muzycznym "Godfather" był pozycją świeżą i różniącą się od wcześniejszych naszych dokonań.

Zauważyłem, że na każdym kroku podkreślacie swoje wrocławskie korzenie, często w okupanckim stylu. Czy we Wrocławiu istnieje zjednoczona scena metalowa?

Myślę, że śmiało można mówić o przyjaźni i dobrych układach między wrocławskimi kapelami. My utrzymujemy znakomite stosunki z chłopakami z Lost Soul, Esqarial czy Dissenter. A nasze relacje z innymi lokalnymi napierdalatorami są co najmniej poprawne.

Na podstawie tego co obserwuję i tego o czym słyszę mogę stwierdzić, nasi "metylowcy" raczej trzymają się razem. Trudno jednak mówić o silnej, zjednoczonej scenie. Być może problemem jest brak jakiegoś integrującego ośrodka.

Kiedyś bez wątpienia takim był kultowy i już nie istniejący "Hard Rock Klub". Potem stał się nim prowadzony przez Jacka z Lost Soul pub "Diabolique". Niestety i ten alkoholowy przyczółek padł w konfrontacji z brutalną, kapitalistyczną rzeczywistością i dziś we Wrocławiu nie ma miejsca, wokół którego kręciłby się metalowy półświatek.

A to, że podkreślamy miejsce naszego pochodzenia, wynika przede wszystkim z tego, że jesteśmy dumni z naszego miasta. Dumni nie tylko z osiągnięć naszej lokalnej sceny, ale też z klimatu Wrocławia, mentalności ludzi jacy tu mieszkają i z urody Wrocławia. Zresztą sprawa jest dość oczywista, bo jak się mieszka w najpiękniejszym mieście w Polsce trudno takiej dumy nie odczuwać (śmiech).

Z koncertami u was dość licho. Ostatnią regularną trasę graliście chyba kilka lat temu, poza tym pojedyncze sztuki. Macie zamiar to zmienić w rozpoczynającym się roku?

Na pewno bardzo byśmy sobie tego życzyli. Nasze wymagania nie sa wygórowane i gdyby ktoś zechciał na godziwych warunkach zaprosić nas, z pewnością chętnie przyjedziemy trochę pohałasować.

Niestety nasze możliwości organizacyjne są znikome, ale mamy nadzieję, że współpraca z Mariuszem zaowocuje większą ilością sztuk i okazji do zaprezentowania naszej muzyki w wersji live.

W 2006 roku obchodzić będziecie 10-lecie powstania Elysium. Czy poza pijatyką przewidujecie jakieś inne atrakcje na jubileusz?

No tak. Doczekaliśmy tak wiekopomnej chwili, więc wypadałoby ją jakoś uświetnić. Suto zakrapiana impreza oczywiście jest obowiązkowa. Ale postaramy się też o to, by nie zabrakło bardziej spektakularnych elementów rocznicowych obchodów. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie zorganizujemy jakiś metalowy spędzik we Wrocławiu, aby uczcić tę rocznicę razem z maniakami. Na pewno byłoby miło.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nowy album | Wrocław | logo | szczęście | rock | metal | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy