Reklama

"Byłem palantem!"


Australijska grupa INXS powstała w 1977 roku, a od samego początku jej działalności wokalistą był charyzmatyczny Michael Hutchence. Skład zespołu nie zmieniał się - tworzyła go trójka braci Farris: Andrew (klawisze, gitara), Tim (gitara) i Jon (perkusja) oraz Kirk Pengilly (gitara, saksofon) i Gary Garry Beers (bas). W 1984 roku grupa dorobiła się pierwszego numer 1 na australijskiej liście przebojów, za sprawą "Original Sin" z płyty "The Swing".

Największym sukcesem okazała się płyta "Kick" (1987) z przebojami "Need You Tonight" (doszedł do szczytu amerykańskiej listy), czy "Never Tear Us Apart".

Reklama

Późniejsze wydawnictwa ("X" z przebojem "Suicide Blonde" oraz "Welcome To Wherever You Are" promowane singlem "Baby Don't Cry") ugruntowały pozycję zespołu. Kolejne albumy były jednak słabsze, w tym także płyta "Elegantly Wasted" (1997), nagrana po czteroletniej przerwie. Prawdziwa tragedia spotkała zespół siedem miesięcy po premierze tego albumu, 22 listopada 1997 r. Wówczas, w hotelowym pokoju w Melbourne, znaleziono ciało Hutchence'a, który popełnił samobójstwo. Wydawało się, że to dramatyczne zdarzenie zakończy działalność INXS, jednak bracia Farrisowie z kolegami postanowili grać dalej.

W roli tymczasowego wokalisty występowali: Terence Trent D'Arby, Suze DeMarchi i Jimmy Barnes. W 2000 r. funkcję frontmana grupy objął Nowozelandczyk Jon Stevens, który po dwóch latach został ogłoszony stałym wokalistą. Jednak odszedł on już w 2003 r. Znów wydawało się, że to koniec działalności grupy.

Jednak po niespełna roku o INXS zrobiło się głośno, kiedy zapowiedziano poszukiwania nowego wokalisty za pośrednictwem... telewizyjnego reality show "Rock Star: INXS". Zwycięzcą okazał się Kanadyjczyk Jason Dean Bennison, znany jako J.D. Fortune. Z nim INXS przygotował album "Switch" (premiera 30.01.2006). Przed wami J.D. Fortune.

Zacznijmy podejrzliwie. W materiałach prasowych do nowej płyty przyznajesz, że byłeś w młodości wielkim fanem INXS. Z ręką na sercu - naprawdę byłeś, czy to perfekcyjne marketingowe zagranie?

Zdanie: "Po raz pierwszy usłyszałem rock'n'rolla" jest dla mnie równoznaczne z" "pierwszy raz usłyszałem INXS". Pokochałem ich za to, że to z nimi kojarzy mi się popularna muzyka rock'n'rollowa, taka, z jaką czuję silną więź. Dzięki nim zapragnąłem zostać rock'n'rollowcem.

Kiedy byłem dzieciakiem, pierwszą piosenką jakiej nauczyłem się grać na gitarze, była "Devil Inside", ich wielki przebój. Miałem plakaty na ścianach, miałem każdą ich płytę! Zawsze byłem ich fanem.

A która z płyt INXS jest twoją ulubioną?

Prawdopodobnie "Kick", lubię także "Shabooh Shoobah". W tej trójce zmieściłaby się też "X".

Czy udało ci się zobaczyć INXS na żywo?

Nie, niestety nie. Gdy byłem dzieciakiem, mieszkałem na farmie na kompletnym pustkowiu. Byłem oddalony o dobre 600 kilometrów od najbliższego miejsca, gdzie występowali. Gdy masz 12 lat wyrwać się tak daleko na koncert jest raczej trudno.

Słuchałeś tych płyt i marzyłeś, że pewnego dnia ty...

Tak. Gdy ich usłyszałem, zrozumiałem, że jedyną rzeczą, jaką chcę robić dożywotnio, jest granie.

A co uczyniło właśnie ten zespół tak wyjątkowym dla ciebie?

W ich muzyce najważniejsza jest... ich muzyka. To jak pięknie wszystko jest pomyślane, jak pięknie się ze sobą łączy. Byli bardzo pomysłowi. Świetna muzyka miała dodatek w postaci znakomitych tekstów.

Zasłuchany w klasycznych artystów, co zrobiłeś, by dołączyć do tego grona?

Jako jedenastolatek kupiłem pierwszą gitarę.

Kupiłeś czy dostałeś?

Musiałem na nią zapracować przez całe lato. Mama zabrała mnie później do sklepu i kupiłem moją pierwszą elektryczną gitarę.

Właśnie. Rodzice wspierali cię, czy byli przerażeni twoim życiowym wyborem?

Rany! Moja mama - zdecydowanie bardziej niż ojciec - wspierała mnie od zawsze. To już będzie 25 lat, stoi za mną od początku.

To dziwne. Myślałam, że rodzice boją się tego słynnego mitu - seks, narkotyki..

No tak, to wszystko tu jest (śmiech), ale teraz przynajmniej mi za to płacą (śmiech).

Dziś pewnie mama jest twoją największą fanką.

Mama pęka z dumy. Trochę ciężko jej zrozumieć to całe rock'n'rollowe szaleństwo, ale dzielnie się trzyma. Ma już cały notes wypełniony wycinkami z prasy, nagrywa wszystkie telewizyjne programy.

Zatrzymaliśmy się na pierwszej gitarze. Co było potem?

Gdy miałem 13 lat, dołączyłem do mojego pierwszego zespołu. Nie, tak naprawdę, to ja założyłem zespół. Zespół nazywał się I've Had It. Gromada dzieciaków, która grała w szkole, czasem w lecie na jakiś lokalnych festiwalach. Wtedy się wszystko zaczęło i tak już się potoczyło.

Aż do programu "INXS: Rock Star". Jak się tam znalazłeś?

Usłyszałem reklamę programu w radiu. Postanowiłem spróbować. Było to 4 lutego 2005 roku, wcale nie tak dawno temu. Było bardzo zimno. Wyszedłem na scenę i zaśpiewałem jedną z piosenek INXS.

Zostałem zaproszony do wzięcia udziału w telewizyjnym programie. Do rozpoczęcia rywalizacji z innymi uczestnikami. Resztę już znasz.

Ale z drugiej ręki. Program nie był emitowany w Polsce. Czy możesz powiedzieć o nim więcej?

Była nas piętnastka. Zamieszkaliśmy w willi w Hollywood. Wszystko, co robiliśmy, to śpiewanie i pisanie muzyki. A, i picie. Byliśmy pijani cały czas, a ludzie nas oglądali w takim stanie. Komuś złamano serce, ktoś był tam bardzo szczęśliwy.

To był bardzo przyjemny program. Oglądałem go kilka dni temu, wydaje mi się, że było to świetne widowisko.

Co dzisiaj myślisz o czasie, który spędziłeś jako uczestnik tego programu?

Było ciężko. Dorosłem tam. Jako człowiek i jako artysta. Oglądałem innych ludzi, którzy byli niewiarygodnie utalentowani - w tej piętnastce nie było nikogo słabego. I to było świetne.

Musiałem cały czas nad sobą pracować - jeśli chciałem wygrać. I gdy rzeczywiście wygrałem, byłem dużo lepszy niż na początku programu.

Byłeś faworytem?

Nie. Szczerze mówiąc, na początku nikt mnie nie lubił. Byłem palantem!

No to skąd taki sukces?

Musiałem ciężko na niego zapracować. Na początku chyba nie byłem dobrze rozumiany. Przez pierwsze trzy tygodnie nie wszyscy chcieli ze mną rozmawiać. To był trudny czas. Ale przetrzymałem. W sumie całe trzy miesiące.

Przypomnij, jak to było, gdy dowiedziałeś się, że wygrałeś?

To najlepsza chwila mojego życia. Wszystko ważne, dobre, co dotąd zrobiłem w życiu, nagle stało się nieistotne. Po raz pierwszy poczułem, że znalazłem się na właściwym miejscu. To był moment przepełniony emocjami. Piękny.

A następnego dnia pewnie zaczęła się ciężka praca?

Ciężko pracowaliśmy już podczas programu, ale zrozumiałem, że prawdziwa praca zaczęła się, gdy wygrałem. Wszystko działo się niesamowicie szybko. Płyta ukazała się w Stanach już 29 listopada 2005 roku.

Porozmawiajmy zatem o płycie. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, a może muzycy zdradzili ci, dlaczego trzeba było czekać tyle lat, by ukazały się nowe nagrania INXS?

Myślę, że po tragedii, jaką była śmierć Michaela Hutchence'a, potrzebowali naprawdę dużo czasu, by odnaleźć siebie w nowych warunkach - jako ludzie i jako muzycy.

Wiedzieli że to jeszcze nie koniec. Nie byli skończeni jako muzycy, jako rodzina. Więc postanowili spróbować jeszcze raz. Przez lata pisali nowe piosenki. Wyszła im z tego piękna muzyka.

A jak poczułeś się w nowym repertuarze? No i w nowym zespole? Jak cię przyjęto?

Wszystko działo się bardzo szybko. To profesjonaliści. Gdy tak podchodzisz do pracy, nigdy nie ma czasu, który można by zmarnować. Z drugiej strony wiedziałem, że z ich doświadczeniem nie zginę, że zaopiekują się mną.

Praca nad albumem rozpoczęła się prawie natychmiast po ogłoszeniu wyników.

Tak. Uwinęliśmy się w trzy i pół tygodnia. Wyszło niewiarygodnie. Nasz album jest taki uzależniający. Słucham go właściwie bez przerwy.

Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że podczas prac nad tą płytą spędzałem w studiu codziennie po 15-16 godzin, cały czas śpiewając. Odpukać, mam nadzieję, że wielkiej krzywdy mojemu głosowi nie wyrządziłem.

A czy w tym szaleństwie choć raz sobie pomyślałeś: "Cholera, w co ja się wpakowałem"?

Codziennie! Codziennie myślałem - no, J.D., w jakie kłopoty wpakowałeś się tym razem?

A piosenki już czekały na ciebie? Napisane i gotowe do zaśpiewania?

To prawda, czekało mnóstwo piosenek, myślę, że około setka. Ja współtworzyłem trzy piosenki, z czego jestem dumny. Gdy już dołączyłem do zespołu, zaczęła się praca, jak z tej setki wybrać jedenaście, które wypełnią album.

Wybraliście sobie niezwykle popularnego w Europie producenta. Guy Chambers to twórca wielkiego sukcesu Robbiego Williamsa.

To chyba Andrew Farriss poznał Guy'a w Londynie. Był świadkiem, jak Guy grał na gitarze z przyjaciółmi. Pomyślał wtedy, że byłoby dobrze, gdyby ktoś taki produkował kolejną płytę INXS. A gdy jeszcze okazało się, że Guy jest fanem INXS, nie było już żadnych przeszkód.

Zareklamuj w kilku słowach płytę "Switch".

To bardzo innowacyjny album. Łączący jazz, rock, pop, heavy rock. Jest kilka pięknych ballad. Jest tam wszystko co niezbędne. Jest piękny.

Najbardziej dumny jestem z piosenki "Afterglow". To w tym utworze po raz pierwszy usłyszałem siebie śpiewającego "naprawdę". Po raz pierwszy usłyszałem, jak w rzeczywistości brzmi mój głos. Pomógł mi w tym zespół. Pracowali nade mną, bym był w stanie śpiewać całym sobą.

Obraz na okładce to..

Prosty i czytelny przekaz. Dokładnie tak, jak muzyka. Taka, którą możesz po prostu usłyszeć. Interesująca, z ważnym przekazem tekstowym, przekazem o pokoju na świecie, miłości, nadziei.

A z drugiej strony - dająca niezłego kopa. Mam nadzieję, że fani pokochają ten album tak jak ja. Jak już wspomniałem, słucham tej płyty jakieś osiem razy dziennie.

A czy jest na albumie piosenka, która w jakiś sposób odnosi się do poprzedniego wokalisty grupy? Czy też to już zamknięty rozdział?

To właśnie wspomniana "Afterglow". To piosenka o Michaelu. Jest też zamykająca album piosenka "God's Top Ten" napisana dla jego córki, Tiger Lily. Ale myślę, że przez cały album przewija się gdzieś szacunek dla Michaela, przede wszystkim w sposobie muzycznej ekspresji.

Jesteś teraz częścią najbardziej pożądanej machiny świata. Co ciebie, człowieka wciąż w niej nowego, najbardziej zaskoczyło?

To, ilu jest tu miłych ludzi, jak często panuje prawie rodzinna atmosfera. Myślałem, że będzie się tu szerzyła próżność i pustota, a poznałem wielu wspaniałych ludzi. Ale najbardziej chyba zaskoczyło mnie to, że to dużo cięższa robota niż się wydaje.

Wiesz co? Porównam to do kaczki na wodzie. Na zewnątrz niby nic - widzisz sobie kaczuszkę jak dryfuje na powierzchni wody. A nie widzisz, jak tam pod spodem nóżki pracują, żeby się na tej powierzchni utrzymać.

Bardzo trafna metafora. I ostatnie pytanie - jesteś już muzykiem INXS?

O tak! Zdecydowanie! Czuję się jakbym grał w tym zespole od co najmniej 10 lat!

Dziękuję za rozmowę.

(na podstawie materiałów promocyjnych Sony BMG Music Polska)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: gitara | piosenka | muzycy | piosenki | muzyka | rock
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy