Reklama

"Będzie coraz lepiej"

Kim jest hrabia Fochmann?

Hrabia Fochmann: Ja nim jestem...

Może byś o nim coś więcej opowiedział, bo to dość enigmatyczna postać? Może wprowadziłbyś ją w świat mediów elektronicznych?

HF: W świat mediów elektronicznych powiadasz? Hrabia Fochmann nie za bardzo przepada za mediami elektronicznymi w sensie ogólnym. A ja jestem takim ludkiem po prostu, który się gdzieś pojawia i pisze piosenki.

A od kiedy piszesz piosenki?

HF: Całe życie. Odkąd tylko nauczyłem się grać na gitarze.

To znaczy, że grasz na gitarze?

Reklama

HF: Próbuję grać na kilku instrumentach, piszę też piosenki.

Dlaczego zespół Pogodno zdecydował się zagrać twoje piosenki?

Jacek Szymikiewicz: Gdy poznaliśmy Hrabiego Fochmanna, w tym samym czasie poznaliśmy Michała Pfeiffa, z którym nagraliśmy album "Sejtenik miuzik & romantik loff". To są chłopcy ze Śląska i ujęli nas tym, że są uczciwi w tym, co robią, a jak się takich ludzi spotyka, to serce rośnie i człowiek ma takie poczucie, że świat nie jest tak mocno skur**ały, jak mu się wydaje, że jest. Fakt, że Leszek i Michał z nami grają, to wielki komplement i z tego powodu jesteśmy (czyli ja i Jarek, którzy nagrali "Sajtenik music…", a nie są ze Śląska.) szczęśliwi. Dobrze, że spotkaliśmy takich wspaniałych facetów.

Powiedz, jak to się stało. Trochę wędrujecie po kraju. Jesteście ze Szczecina, byliście w Trójmieście, teraz próbujecie sił na Śląsku…

JS: Nie, nie. Teraz jest tak, że Ślązacy mieszkają na Śląsku, a Szczeciniarze w Szczecinie...

To dość daleka odległość...

JS: Na próby zjeżdżamy na Śląsk, albo chłopcy jadą do Szczecina. Teraz mieliśmy zgrupowanie w Szczecinie.

Czy te dwa pierwiastki, śląski i morski, jakoś się przeplatają? Czy ta współpraca jest korzystna? Z płyty słychać, że zgraliście się już dość dobrze, całość brzmi soczyście. Co te dwa regiony wnoszą do muzyki?

JS: Może to jest trochę przekombinowane, ale myślę, że chłopcy, jako Ślązacy, są przesiąknięci tradycją i z tego powodu mają w sobie coś takiego, czego trochę dziś we współczesnym świecie brakuje. Oni to wyssali z mlekiem matki. My natomiast jesteśmy poganami. Wszyscy na Pomorzu, w okolicach Szczecina, jesteśmy przesiedleni gdzieś od Rusów i z kolei brak tych korzeni powoduje, że jesteśmy trochę bardziej bezczelni, trochę bliżsi tego, co nowoczesne. Lżejsi i zwiewni niczym morska bryza. I jak się to wszystko złoży razem, to wychodzi coś, co stoi na bardzo solidnych nogach, bo jest zakorzenione w tradycji, a z drugiej strony ma głowę wysoko w chmurach.

Czy można zaryzykować twierdzenie, że na tej płycie mamy do czynienia ze zderzeniem śląskiej solidności z nadmorską otwartością?

JS: Wszystkie przymiotniki i próby określenia tego w jakiś sposób, to pewnego rodzaju farmazony, ale jednym i drugim ten miks wyszedł na dobre. Potrzebowaliśmy w pewnym momencie po prostu gdzieś się zatrzymać, bo już zaczynaliśmy żyć jak Cyganie - wówczas trafiliśmy na Śląsk i tam dostaliśmy po prostu uczucie czegoś mocno osadzonego. Z drugiej strony wpadając na Śląsk znad morza, rozkruszyliśmy jakąś taką niemoc poruszania się chłopaków, coś, co im blokowało możliwość zrobienia czegoś do końca. A jeżeli efektem tego są dwie płyty, to znaczy, że wyszło bardzo fajnie.

Porozmawiajmy o albumie "Hajle Silesia". W porównaniu z dwoma pierwszymi płytami zespołu, uderzyło mnie przede wszystkim to, iż ta płyta po prostu kipi energią. Dawno nie słyszałem takiego nagromadzenia dźwięków i takiej radości grania na polskiej płycie. Jak do tego doszło?

JS: Ta płyta jest taka dlatego, że wszyscy mamy radość grania i dlatego, że te piosenki powstawały w radosnych momentach, np. jechaliśmy w samochodzie i ktoś zaczynał śpiewać... Sześciu facetów ryczało w samochodzie i miało oczy pełne radości i wszyscy się śmiali. Albo po koncercie na Śląsku, na pięterku u Michała, wyciągaliśmy jakieś akustyki, jakieś piwko i do trzeciej nad ranem coś tam układaliśmy, a nawet nie układaliśmy, tylko śpiewaliśmy zupełnie z czapy... Można powiedzieć, że to było improwizowanie, ale improwizowanie kojarzy się z jakąś poważną muzyką, a to po prostu były fantastyczne wybryki radości i z tego dopiero, gdzieś po roku czy dwóch, zostały zrobione piosenki.

A czy zgodzisz się, że ta płyta jest też dosyć frywolna, jeżeli chodzi o teksty?

JS: Teksty powstawały w podobny sposób, jak muzyka. Dlatego ciężko sobie wyobrazić, że sześciu facetów, którzy siedzą o drugiej w nocy i się bardzo dobrze bawią, stworzy coś innego. Jedno zdanie powtarzane w kółko w końcu nabierało dla nas absurdalnego charakteru i zostawało tekstem piosenki.

Czyli teksty powstawały w wyniku improwizacji?

JS: Część tak. Są też teksty, które zostały specjalnie napisane, ale są one w mniejszości. Większość powstała w wyniku spontanicznego wykrzyknięcia czegoś.

Przy "Sejtenik mjuzik…" w dużym stopniu, puszczając wasze utwory, pomogła wam Radiostacja. W tej chwili nie ma chyba rozgłośni, która mogłaby je puszczać. Czy w związku z tym nie boicie się, że możecie zostać zepchani na margines?

JS: To jest zupełnie wtórna rzecz. Pierwszą rzeczą są koncerty i to dzięki nim ludzie w pierwszej kolejności poznają naszą muzykę. A gramy koncertów dużo i staramy się to robić najbardziej solidnie i uczciwie, jak tylko potrafimy. I będziemy to robić niezależnie od tego, czy jakieś stacje radiowe będą grały te piosenki, czy nie. Poza tym, w tym momencie nie jesteśmy nigdzie indziej, jak właśnie na marginesie. Nie jesteśmy zespołem z pierwszych stron gazet. Tamta płyta grana m.in. przez Radiostację, ułatwiła nam parę spraw. Teraz dzwoniąc gdzieś w sprawie koncertu, pięć osób na dziewięć wie mniej więcej, co to jest zespół Pogodno.

Mówiłeś, że jesteście zespołem z marginesu, ale ten margines jakoś istnieje na muzycznej mapie Polski. Czy mógłbyś podać wasze współrzędne na tej mapie? Do czego wam blisko, a do czego daleko?

JS: Strasznie tego nie lubię mówić. Po pierwsze, mógłbym to powiedzieć używając określeń w stylu rock, reggae, punk, rap itd.

Ale bardziej chodziło mi o odniesienie się do pewnych zjawisk na tym rynku...

JS: Do zespołów?

Niekoniecznie. No np. czy zgodzilibyście się wystąpić w programie "Bar"?

JS: Nie!

Albo "Big Brotherze"?

JS: Nie.

Chodzi mi głównie o pewien proces, który w tej chwili zachodzi na tym rynku, czyli niesamowitą komercjalizację.

JS: Jesteśmy na bakier z takim procesem. Fakt, że jesteśmy w dużej firmie wydawniczej, ale cieszy nas fakt, że to, jaka jest ta muzyka i jakie są teksty na płycie, jest tylko i wyłącznie naszą sprawą i decydujemy o tym tylko i wyłącznie my. Tak samo staramy się decydować o tym, gdzie się pokazywać. Miejsce, w którym się pokazujemy i kontekst tego wydarzenia, też jest jakimś sygnałem. Generalnie wszystkim "Barom", "Big Brotherom", "Idolom" mówimy nie. Jeżeli są, tzn. że ktoś to ogląda, ale nie ma potrzeby, żeby w kontekście tych programów pojawiał się zespół Pogodno.

Jaka jest wasza opinia o obecnej sytuacji na polskim rynku muzycznym? Bardzo ciężko jest pisać, że wasza płyta "dostanie dobrą prasę", ponieważ prasa muzyczna praktycznie nie istnieje. Jak się odnajdujecie w tej sytuacji?

JS: W tej chwili w Polsce jest dziwnie, ale mam takie wrażenie, że to jest moment wyjściowy. Pewne rzeczy się wyzerowały, zostały te, które są popychane dużą forsą, w które pakuje się ogromne pieniądze i one będą zawsze. To już tak jest - to jest zwyczajna fabryka. Tutaj się to wszystko musi zgadzać - jest pieniądz, jest produkt, jest sprzedaż, pieniądz wraca, jest znowu obracany i nie ma to nic wspólnego z muzyką. Ale to, że faktycznie nie ma prasy muzycznej, że nie wiadomo, co się dzieje z małymi firmami nagraniowymi, to jest punkt zerowy. I z tego miejsca będzie się działo coraz lepiej. Powstaną nowe wytwórnie, klubów do grania jest coraz więcej, ciągle w tym kraju istnieją fajne zespoły i jest ich sporo. Nie słychać o nich, bo nie ma prasy muzycznej, a stacje radiowe grają to, co grają, ale zespoły są. I jeżeli człowiek zdecyduje, że zamiast dwóch piw kupi sobie bilet i pójdzie na koncert, do czego wszystkich gorąco namawiam, to może się czasami zdziwić, jak Polacy potrafią dobrze grać.

Na najnowszej płycie bardzo zdziwił mnie utwór "Sens". Brzmi on jak rockowy hymn z lat 60., mogliby to zagrać np. Czerwono-Czarni, gdyby próbowali grać psychodelicznie.

JS: Ta piosenka to jest z kolei taka jazda socjologiczna. Tekst "pytamy się, gdzie jest sens" powstał podczas koncertu w Grybowie. Grał tam taki zespół, o którym mówiliśmy, że jest świetny do rozpędzania demonstracji. Na placu było 500 osób, zespół zaczął grać i oprócz nas pięciu zostało może jeszcze pięciu innych, a my zaczęliśmy grać w piłkę. I wtedy powstał tekst "Pytamy się, gdzie jest sens?" A zwrotki do tej piosenki to są rzeczy zasłyszane od pewnych żorskich "poetów". Wszystko zebrane razem dało tę piosenkę. Wszystkie numery mają podobną genologię - takie spontaniczne krzyczenie, połączone ze zbieraniem tego, co się dzieje wokół ciebie. Wychodzi z tego patchwork, który układasz tak, by kolory do siebie pasowały, by to miało jakiś fajny kształt...

Czyli ten zespół i ta płyta są sumą doświadczeń.

JS: Tak, ale cokolwiek się w życiu robi, jest sumą doświadczeń. Albo piszesz piosenkę w domu z gitarą, albo oszukasz kogoś i wymyślisz coś, co nie istnieje. Będziesz starał się sprzedać w tej piosence uczucia, których w tobie nie ma, albo prawdę, o której nic nie wiesz... A jeżeli chcesz być uczciwy, wtedy to, co robisz, jest sumą twoich doświadczeń. Mówisz o tym, o o czym wiesz. Nie oszukujesz nikogo.

Dziękuję z rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: świat | Śląsk | chłopcy | Szczecin | teksty | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama