Reklama

Świat Prawdziwej Muzyki

Zobaczyłem swoje zdjęcie, którym udekorowano mój poprzedni felieton i osłabłem. Nie znam faceta. W rzeczywistości nie mam już biało-czarnej brody, ważę o 8 kg mniej, nie noszę tego (ani chwilowo żadnego innego) kapelusza. List gończy z taką fotką nigdy by mnie nie pojmał. Tak to jest, jak się dostarcza Interii swoje fotki raz na pół roku. Dlatego od dziś będę do tekstów załączał aktualne foto pyknięte nędzną komórką. Jakość gówniana, wiadomo, ale przynajmniej prawda będzie zbliżona do prawdy.

To zdjęcie obok zrobiłem przed chwilą. Tak wygląda moja muza, która często siedzi na stole obok mojego kompka. (Już widzę wpis na forum: "Jaka muza, taki tekst"). Muza jest poważna, Suseł ma ponad dziesięć lat, jest bardzo przebiegły i mógłbym spokojnie zaryzykować twierdzenie, że usłyszał w życiu więcej płyt, niż niejeden z Was.
No dobra, dodam: to nie znaczy, że się zna na muzyce.

* * *

Ostatnia podwójna płyta Red Hot Chili Peppers jest znakomita. Aż się nie spodziewałem. Gdyby nie dość zasadny zarzut plagiatu (czy zapożyczenia, jak kto woli), o czym poinformowała stacja WGMD - byłaby bez wad.
A jednak na pewnym forum dyskusyjnym jakiś młody człowiek napisał takie coś: "Podwójny album to trochę za duże wymagania, jak na Red Hotów. Chcecie usłyszeć błysk geniuszu na dwóch krążkach? Posłuchajcie Białego Albumu Beatlesów".

Reklama

Posłuchaj fragmentów "Mary Jane's Last Dance" Toma Petty'ego i "Dani California" Red Hot Chili Peppers:

* * *

Dziś trudno zrozumieć, jakiego cudu dokonali The Beatles. Cudu w muzyce i obyczajach, przewrotu kulturowego w świecie - a nie tylko na "Białym Albumie". Jeśli zestawić obok siebie utwory "Strawberry Fields Forever", "Eleanor Rigby", "Please Please Me", "Within You, Without You" i powiedzmy "Come Together", to aż trudno uwierzyć, że to wszystko stworzył jeden zespół.
A jeśli dodać do tego, że przed nimi nikt nie grał gitarowej muzyki w taki sposób, nie demolował struktur, nie bawił się elementami hinduskimi i klasycznymi, że nikt wcześniej nie stosował tego typu aranżacji i tak rozbudowanych form ("Lucy In The Sky With Diamonds") i na dodatek nikt tak wcześniej nie wyglądał, tak nie mówił oraz nie miał tak gigantycznej popularności, to największe nawet dokonania Red Hot Chilli Peppers wyglądają blado.

Ale takie mamy czasy, muzyka jest taka, jaka jest i gwiazdy są takie, jakie są. Chwalmy to co mamy.

Przy okazji - nauczmy się podziwiać to, czego nie mamy.

* * *

Słyszeliście kiedyś dziewczynę o imieniu Pina? Nie? Szkoda. Właśnie teraz śpiewa mi utwór "Sweet Love", a mój pies Suseł aż mruży oczy. Głos Piny przypomina nieco Brendę Lee z jej legendarnego "I'm Sorry", ale Pina jest dzisiejsza, oryginalna - i jest wspaniała. Austriaczka mieszkająca w Irlandii. Dziwne, nie? Znacie jakiegoś wybitnego muzycznie Austriaka poza Mozartem? Zaraz z jej strony otrzymam mp3 z jej płyty live. O, właśnie, już mam. "Debt Song".
Moja pamięć biegnie wstecz i odgrzebuje niezapomniany głos hipisowskiej rebeliantki Melanie w utworze "Lay Down". Ależ to były czasy...
A wiecie, jak gra na harmonijce czy gitarze i jak śpiewa Little Axe w kawałku "Finger On The Trigger"? Też nie? No, widzicie, a ja słucham go właśnie, bo w międzyczasie utwór niezwykłej Piny się skończył. Czasem bywa tak, że muzyka sama mnie znajduje.

* * *

Z Peterem Garbielem łączy mnie nić szczególna: on istnieje, a ja go podziwiam. To wszystko. W drugą stronę to prawo nie działa. Piotrek Kaczkowski był kiedyś w jego studio i rozmawiali przez kilka godzin. Kaczor zadzwonił do mnie chwilę potem i opowiadał o tym spotkaniu, jakby został nawiedzony. Z relacji wynikało, że Gabriel to jest ten rzadki przypadek, kiedy artysta prywatnie jest taki sam, jaki się nam wydaje po wysłuchaniu jego muzyki.

* * *

Dla porównania. Al Pacino, jeden z największych aktorów w historii, ma swój stały stoliczek na chodniku małej restauracji przy ulicy Bleecker. Pewnego dnia udzielał tam wywiadu, jak zawsze elegancki i pełen sarkastycznego humoru. Nagle dostrzegł przy stoliku obok faceta, który jedną ręką wkładał do ust nawinięte na widelec spaghetti, a drugą trzymał rozpostartego "New York Times'a" i zanurzał w nim wzrok.
"Ku**sie!" - odezwał się Pacino. "Jak możesz, jeb**y bękarcie, tak nie szanować pożywienia i czytać jakąś zasraną gazetę jedząc spaghetti?! Powinni ci to spaghetti podać dożylnie, frajerze". Po czym powrócił do wywiadu.

Aktor Sean Penn (genialna rola gitarzysty jazzowego w filmie Woody Allena "Zimny drań" - Penn, który nie umie grać na tym instrumencie, fenomenalnie grę odegrał) jest prywatnie jeszcze groźniejszy niż Pacino, o czym wie każdy, zwłaszcza dziennikarze. Pięści idą w ruch w połowie powitania. Wychodzi na to, że powinien nosić na plecach znak trupiej czaszki z piorunami i podpisem "Zaczepka grozi śmiercią lub kalectwem".

Dostojny gitarzysta jazzowy John Scofield w trakcie wywiadu, jaki z nim robiłem przed laty dla pisma "Jazz Forum", dostał piany na wspomnienie o Milesie Davisie i nazwał go kilka razy "starym pier**lonym ch**em", po czym upił się piwem ze złości.

I wersja polska: jeden z najwybitniejszych polskich aktorów dramatycznych potrafi grać prawych ludzi, jak mało kto, także księży. Ale potrafi też prywatnie tak sprać dziewczynę, z którą właśnie chodzi, że - mimo iż to mój kolega - wzdragam się na myśl przed spotkaniem z nim.

* * *

Tymczasem Peter Gabriel jest na scenie czymś więcej niż tylko dobrym człowiekiem, bo wspaniałym artystą, a na dodatek prywatnie jest człowiekiem równie prawym i szlachetnym. Wspomnę tylko o jednym ze skrawków jego życia: Gabriel od wielu lat działa w zarządzie organizacji Amnesty International i to działa, a nie "opowiada, że działa". Bywały dni, kiedy przesiadywał godzinami w biurze AI, gdzie miał własne biurko i analizował każdy dokument świadczący o łamaniu praw człowieka w świecie, gdziekolwiek by się to nie działo. Afryka, Azja, Stany Zjednoczone, Rosja, Polska.
Potem osobiście pisywał apele do polityków, rezolucje, wcale się tym nie afiszując. W przeciwieństwie do Bono (który też jest dobrym człowiekiem) nie wzywał kamer na każde ze swoich wystąpień. Wolał zaprosić na scenę muzyków z Afryki i pokazać, jak są wspaniali, niż mówić do kamer, jak są nieszczęśliwi.

* * *

W mailach do mnie (niektórzy znaleźli mój adres, niesamowite!) powtarzają się pytania: "Jakiej muzyki na co dzień słuchasz?" oraz "Jak szukać muzyki w internecie?". Po zeszłotygodniowej rekomendacji Imogen Heap zapytało mnie o to wielu ludzi. Odpowiedź jest prosta: ja naprawdę bardzo interesuję się muzyką, choć publicznie powtarzam w kółko, że muzyka mnie już nudzi. Ja tylko nie słucham polskiego radia, ani piosenek z list przebojów. Nie oglądam wykonawców w polskiej telewizji. Nie oglądam MTV i Opola. Nie czytam polskich gazet muzycznych. Tam bowiem ani muzyki, ani wieści o muzyce nie ma.
Muszę sobie radzić inaczej.

* * *

Zespół Afro Celt Sound System gra utwór "Anatomic" w sposób tak porywający, że aż mi notebook podskakuje. Tymczasem mój pies śpi na klawiaturze. Śliczny widok. Wspaniała muzyka jednego podrywa - drugiego uspokaja. O, a teraz śpiewa mi do ucha tybetańska artystka Yungchen Lhamo... Unikalna po prostu. Ja pierdzielę, aż mi się wierzyć nie chce.
A więc istnieje jeszcze muzyka, która mnie nie nudzi. Pewnie chcecie wiedzieć gdzie? Hehe, momencik.

* * *

Musiałem chwilę posiedzieć na ogródku, taka jest fajna pogoda, choć chłodno. Jutro Tytus wraca z Paryża, dokąd poleciał ze swoją dziewczyną spędzić jej osiemnaste urodziny. Nade mną nisko leci samolot. Przypominam sobie moje osiemnaste urodziny. Kilka alpag wypitych z kolegami na klatce schodowej i to niezwykłe zdarzenie, które mnie spotkało następnego dnia.
W kawiarni starego hotelu "Bristol", gdzie siedzieliśmy w kilku nad jedną butelką wody mineralnej, podeszła do mnie widywana tam często dziewczyna lekkich obyczajów. Nazywaliśmy ją Ewka "Oczata", ze względu na piękny i niecodzienny makijaż oczu, które przypominały fantazyjne ryby gdzieś z otchłani Pacyfiku. Zapytała, czy to prawda, że właśnie skończyłem osiemnastkę i że nędznie ją spędziłem. Odparłem, że to prawda.
Koledzy się nam przyglądali, a ja przyglądałem się jej. Na oko miała kilka lat więcej ode mnie, ale niedużo więcej. Pokiwała z głową ze zrozumieniem, prychnęła rozdmuchując swoją czarną grzywkę i powiedziała: "No to dobra, chodźcie". Nie pytaliśmy gdzie, tylko poszliśmy posłusznie za nią. Całe miasto nam się przyglądało, gdy wędrowaliśmy do jej mieszkania na ulicy Rutkowskiego (dzisiejsza Chmielna). Po drodze kupiła w "Pewexie" (za dolary) rzeczy znane w Polsce jedynie ze słyszenia: whisky, szampana, szynkę i kawior.

Jej mieszkanie wyglądało jak apartament z zachodniego filmu. Piękne kafelki, w łazience kolorowy szampon, w kuchni wielka lodówka, w pokoju barek. Bawiliśmy się u niej wspaniale przez dwa dni i nie robiliśmy żadnych świństw. Wtedy po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu zjadłem kawior. W jakimś momencie Ewa powiedziała mi, że odreagowuje w ten sposób swoją samotność - w czasie dnia studiowała na Uniwersytecie Warszawskim i świat dzieliła między naukę i prostytucję. Ta profesja wykluczała przyjaciół z uczelni.
Padło więc na przygodnie spotkanych facetów, którzy budzili zaufanie. Opowiedziała, że ma plany, chce wyjechać zagranicę, założyć rodzinę, żyć szczęśliwie, ale dopiero wtedy, jak już zaoszczędzi wystarczającą ilość pieniędzy. W tamtych czasach nie było jeszcze AIDS i nie ryzykowała zbyt wiele.
Możliwe, że Ewie się powiodło. Podobno wyjechała. Ewuniu - dzięki raz jeszcze za tamten bajkowy gest.
Samolot przeleciał i znikł. Wracam.

* * *

Do swojej ulubionej muzyki docieram w czasie zrywów, które mnie nachodzą raz na jakiś czas. Żmudnie tropię w necie jej ślady i mam w tym sporo wprawy. Nie szukam jak ślepiec - posługuję się haczykami i kluczami. Czasem widzę coś na Discovery - przez moment, o, śpiewa jakiś Afrykanin, potem czekam do napisów końcowych i wyczytuję kto to taki. Potem szukam go w internecie. Czasem znajduję, czasem nie.
Jak znajduję - czytam jego historię. Jak jest ciekawa - ścigam go jak zbiega po całej sieci. Czasem natykam się na info, z kim grał albo kto o nim ciepłe słowo powiedział - i hyc dalej, w poszukiwaniu tego kogoś. I tak mogę bez końca. Tommy Lee Jones w pościgu za Harrisonem Fordem to pikuś przy mnie.

Albo robię inaczej. Zaglądam na stronę wykazującą kto właśnie gra w klubach Los Angeles (www.lamusicscene.com), a tam się dzieje sporo fajnych rzeczy, nieznanych, choć chłamu też jest co niemiara. I każdy wykonawca podaje link na swoją stronę, gdzie na pewno są jakieś utwory do odsłuchania. Jak mnie któryś powali - szukam w sklepie płyty. I tak dalej, i tak dalej...

Czasem wreszcie słucham przez net swojej ulubionej stacji WFUV, bo tam jest faza na nowych artystów (uprzedzam - raczej folkowych) i mądre słowo im towarzyszy.
Dziś za punkt wyjścia wziąłem sobie jednak stronę www.realworld.co.uk - dzieło życia Petera Gabriela. Jedno z wielu jego dzieł. Sami sprawdźcie, co się tam dzieje.

* * *

Real World to coś więcej, niż wytwórnia płytowa. To inicjatywa, idea, studio nagraniowe, galeria sztuki i organizacja stypendialna powołana przez P. Gabriela. To także właśnie wytwórnia płytowa, w której wydawane są unikalne dokonania artystyczne artystów z trzeciego i czwartego świata. Na ich tle widać jak wątłe i miałkie jest wszystko to, co oferuje nam zorganizowany show-biznes.
Zanim wejdziecie na stronę Real World , najpierw dwie uwagi, jedna serio, druga nie.
1. Najlepiej zajrzyjcie tam wieczorem. Muzyka, którą tam zastaniecie, wymaga spokojnej atmosfery, wyłączonego telewizora, braku telefonów od znajomych, wyciszenia, żadnej awantury z rodzicami czy dziećmi i żadnego warkotu samochodów za oknem czy trzaskania drzwiami od wind.
2. Jak się komuś ta muzyka nie spodoba, wara ode mnie. Piszcie do Petera Gabriela.

* * *

Mała dygresja. W 1972 roku Chris Blackwell, właściciel niewielkiej i niezależnej wytwórni Island Records, dostarczył światu nagrania Boba Marleya. Choć muzyka reggae istniała od dawna, świat cywilizowany dowiedział się o niej właśnie wtedy. Dowiedział się, że istnieje inny rytm, niż ten, który dominuje w światowym popie, rock and rollu i jazzie. Że istnieje inny sposób śpiewu i że inaczej mogą wyglądać refreny. Że o czym innym mogą być teksty i że może istnieć mniej poprawna wymowa języka angielskiego. Obok grzywki, tapirowanego koka i brylantyny pojawiły się skołtunione dredy, zaś obok tańca disko i jive'a - dziki taniec ska.

Świat cywilizowany doznał szoku. Doznał olśnienia. Poczuł świeży oddech i zachłysnął się nim jak nurek, który wychynął z oceanu po długim bezdechu. I tak reggae stało się częścią światowej kultury i obyczajowości.

* * *

Peter Gabriel od lat stara się światu ukazać talenty, których show-biznes widzieć nie chce. Można dzięki niemu usłyszeć artystów z Nepalu, Indii, Chin, Meksyku, Tybetu, Austrii, Jordanii, wysp Oceanii i wielu innych zakątków świata. To nie są lokalne grupy jazzowe, heavymetalowe, soulowe czy chilloutowe - uprzedzam od razu. Jeśli by tam był ktoś z Polski, nie byłyby to Sistars, a zespół Żywiołak (rewelacja, posłuchajcie kawałka "O Jana Kupała" na ich stronie www.zywiolak.pl).

* * *

Pointa będzie taka - istnieją na świecie dźwięki, których nigdyśmy wcześniej nie słyszeli. Właśnie one fascynują mnie w życiu najbardziej. Reszta - to coś, co już znaliśmy. Co wybieracie?

* * *

Irlandczyk o nazwisku Iarla O'Lionaird śpiewa w sposób tak niezwykły, że nie dziwię się mojemu psu, iż śpi spokojnie, choć za oknem ujada sfora zaprzyjaźnionych z nami wiejskich kundli. Bo dla takiej muzyki - jak się ma czynne serce - można porzucić na dobre cały świat realu.

Zbigniew Hołdys

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: forum | Muza | muzyka | świat | Zbigniew Hołdys
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy