Reklama

Brian May o powrocie do zdrowia. "Pojawiły się komplikacje. Prawie zmarłem"

Na początku maja w sieci pojawiły się informacje, że Brian May trafił do szpitala w związku z kontuzją mięśnia, której nabawił się podczas prac w ogrodzie.

Jak się okazuje, 72-letni muzyk sam nie był świadomy tego, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazł.

"Mówiłem wam, że to naderwany mięsień i tak właśnie mnie zdiagnozowano. Myśleliśmy, że to był taki dziwny wypadek w ogrodzie" - tłumaczył gitarzysta grupy Queen (sprawdź!).

Reklama

"Wszyscy mówią, że mam świetne ciśnienie krwi i utrzymuję dobrą formę, jeżdżę na rowerze, pilnuję dobrej diety. W trakcie całej sagi o bólu tyłka miałem mały zawał serca. Mówię 'mały', bo nie odczuwałem tego jakoś strasznie. To było około 40 minut bólu w klatce piersiowej. To uczucie drętwienia w ramionach i pocenie się. Mój wspaniały lekarz zawiózł mnie do szpitala i miałem zrobione prześwietlenie" - opowiadał dalej muzyk.

Późniejsze badanie wykazało, że May ma zatory oraz uszkodzone trzy tętnice. Wówczas okazało się, że gitarzysta był "bliski śmierci". Lekarze w uszkodzone tętnice wstawili stenty.

Jak się teraz czuje Brian May? Czytaj na kolejnej stronie!

Od tamtego czasu minęło już kilka miesięcy, a gitarzysta powoli powraca do zdrowia, którą nazywa "długą wspinaczką". W rozmowie z "The London Times" przyznał, że komplikacje po zabiegu mogły kosztować go życie.

"Pojawiły się problemy w związku z lekami, którymi przyjmowałem, jednym z nich był wybuch mojego żołądka, który prawie mnie zabił" - przyznał.

"Zawał serca był objawem choroby tętnic. Nie piję, nie palę, nie mam wysokiego cholesterolu, regularnie ćwiczyłem. Dlaczego więc tak się stało? Przynajmniej teraz mam serce, które pracuje jeszcze lepiej" - dodał.

Muzyk przyznał, że jest wdzięczny, że nadal może żyć i pracować. "Jestem znów gotów, aby dać czadu" - stwierdził.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: brian may | Queen
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy