Reklama

Słynny bluesman nie żyje. Miał 97 lat

Legenda bluesa, Pinetop Perkins, zmarł w swoim domu w Austin (Teksas) miesiąc po tym, jak zdobył nagrodę Grammy jako najstarszy artysta w historii.

Pianista odszedł wskutek zatrzymania akcji serca. Perkins skarżył się w poniedziałek na bóle w klatce piersiowej. Postanowił uciąć sobie drzemkę, z której już się nie wybudził. W lipcu ubiegłego roku skończył 97 lat.

Perkins zaczynał karierę jako gitarzysta, później jednak, z powodu kontuzji ręki doznanej podczas bijatyki, przerzucił się na fortepian. W trakcie swojej długiej kariery grał m.in. z Muddy Watersem.

W 2005 roku uhonorowano Perkinsa nagrodą Grammy za całokształt twórczości. W 2007 roku otrzymał statuetkę za najlepszy album bluesowy, a w 2011 roku uhonorowano go tą nagrodą ponownie - za płytę "Joined at the Hip" nagraną z Willie "Big Eyes" Smithem.

Reklama

"Był jednym z najwspanialszym bluesmanów z Mississippi. Nie tylko ja będę za nim tęsknił, ale przede wszystkim miłośnicy muzyki na całym świecie" - powiedział B.B. King, gdy dowiedział się o śmierci kolegi.

Pinetop Perkins (w rzeczywistości Joseph Perkins) do ostatnich miesięcy życia regularnie grywał koncerty w Austin. Na 2011 rok miał zaplanowane ponad 20 występów.

Co ciekawe, Perkins dopiero po skończeniu 70 lat zaczął wydawać solowe albumy. Od 1992 roku nagrał aż 15 płyt. Wille Smith tak opisuje starość Perkinsa:

"Dwa cheesburgery, jabłecznik, papieros i ładna dziewczyna - to wszystko, czego potrzebował" - śmieje się muzyk. Dodaje jednak, że na pierwszym miejscu zawsze była u Pinetopa muzyka.

Posłuchaj, jak śpiewał i grał Pinetop Perkins pod koniec życia:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: życia | nie żyje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy