Patrycja Markowska "Obłęd": Stępienie potencjału [RECENZJA]
To mógł być jeden z najlepszych albumów Patrycji Markowskiej, ale szereg decyzji o dość jasnym podłożu - czyli niewystraszeniu masowego słuchacza - doprowadził do stępienia całego potencjału.

"Obłęd" jest albumem, który potrafi naprawdę pozytywnie zaskakiwać. Kiedy warstwa muzyczna kładzie nacisk na elektronikę, to raczej tę z gatunku indie, co udowadnia doskonale rozpoczynający album utwór "Wiara Nadzieja Miłość". Są momenty, gdy potrafi zahaczyć o brzmienie mrocznej niemal trip-hopowej elektroniki z lat 90., jak chociażby w enigmatycznym "Karminowym". "Widnokrąg" to przecież matowo brzmiący indie rock, który nie stroni od gitarowych plam dźwiękowych, pejzaży narysowanych przez syntezatorowe klawisze, czerpiąc tym samym z najlepszych tradycji gatunku.
"Kino" z pewnością zachwyciłoby miłośników chociażby takich grup jak Oxford Drama. Ba, nawet w tytułowym utworze, napędzanym powtarzalnym (acz dobrze napisanym!) riffem, ktoś nie bał się romansów z post-rockiem. "Flauta"? Naprawdę niesamowicie dobrze napisana kompozycja. Nawet americana - za którą osobiście średnio przepadam - we "Wróć" naprawdę daje radę.
Skoro tak chwalę, to co tu nie zagrało? Otóż - cały problem tkwi w tym, że nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż każdy z trafionych pomysłów na tym albumie został ostatecznie stępiony. Dlatego nie umiem myśleć o "Obłędzie" jako płycie, będącej możliwym przełomem w twórczości Markowskiej, a której to ostatecznie potencjał został zmarnowany.
O ile nagrywanie na setkę niewątpliwie wpłynęło pozytywnie na energię obecną na płycie, tak wszystko inne zdaje się tę energię odbierać. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że album, z którym możemy obcować, to jakaś kolejna wersja tego krążka, gdyż wcześniejsze zostały odrzucone. Dlaczego? Cóż, wykonanie brzmi jakby w połowie drogi zorientowano się, że obrana ścieżka może się wiązać ze zbyt dużym ryzykiem względem tego, czego słuchacze mogą spodziewać się po Patrycji Markowskiej.
Wokal wyciągnięty jest zawsze blisko słuchacza, skutecznie zagłuszając najciekawsze rzeczy, dziejące się w tle. Są momenty, które aż proszą o to, by Patrycja włożyła w to więcej energii, wykrzyczała coś, uruchomiła swój rockowy pazur, który w przeszłości jednak potrafiła wyłonić, ale nic takiego nie następuje. Jest delikatnie, ciepło, lekko, przyjemnie i, niestety, zawsze do bólu bezpiecznie. Gitary? Owszem, pojawiają się tu chętnie, ale nigdy nie są wystawione na front w sposób, który byłby jakkolwiek ryzykowny dla miłośników lekkich pop-rockowych brzmień - odpowiednią przestrzeń na to oddaje im się dopiero w solówkach. I powiedzmy sobie szczerze, niezależnie od deklaracji, teksty są tu po prostu wypełniaczem opartym na najprostszej, tysiące razy słyszanej symbolice.
Zresztą idealnym przykładem, który ujawnia wszystkie problemy tej płyty, jest "Ćma". Utwór zachęca zaledwie zalążkiem neo-disco, ale to naprawdę można było pociągnąć bardziej w stronę klimatów "Future Nostalgii", o które ewidentnie chciano zahaczyć. Ostatecznie nie ma tutaj ani żadnych epigonizmów, żadnego retrowave'u, a wpływy lat osiemdziesiątych są zbyt rozmyte, by stanowić główny punkt zainteresowania. "Gnaj"? Z początku myślałem, że przez te riffy w końcu dostaniemy coś rockowego, ale ten tkwi tu wyłącznie na papierze.
Tak więc choćbym chciał dać wyższą ocenę, to zwyczajnie nie umiem. To album, któremu wiele zrobiłoby podejście do produkcji, nagrania wokali oraz napisania tekstów w bardziej ryzykowny sposób. Czyli po prostu totalne wyjście ze strefy bezpieczeństwa. I serio chciałbym usłyszeć taką wersję tego albumu, ale obawiam się, że nigdy nie będzie mi to dane.
Patrycja Markowska, "Obłęd", Warner Music Poland
4/10