Reklama

Onar "Achtung" [RECENZJA]

Raperzy weterani próbujący się z tymi nowymi formami często robią mało śmieszny stand-up, a konfrontacja na podkładach pełnych elektroniki z podkręconymi BPM-ami i cykaczami w tle kładzie na łopatki nawet najbardziej zatwardziałych. Jednak tutaj to się udało i finalny efekt jest taki, że Onar nagrał swój najciekawszy album od dawna.

Raperzy weterani próbujący się z tymi nowymi formami często robią mało śmieszny stand-up, a konfrontacja na podkładach pełnych elektroniki z podkręconymi BPM-ami i cykaczami w tle kładzie na łopatki nawet najbardziej zatwardziałych. Jednak tutaj to się udało i finalny efekt jest taki, że Onar nagrał swój najciekawszy album od dawna.
Onar na okładce płyty "Achtung" /

Podobno Onar czekał na odpowiedni moment z użyciem tytułu. Miał zaskoczyć swoją formą, innym podejściem i jednocześnie maksymalnie świeżą muzyką chwytającą drillu, niemieckich ulic czy soundsystemów z francuskich blokowisk. I rzeczywiście tak jest, bo "Achtung" brzmi świetnie, nie usypia jak kilka poprzednich płyt, a podkłady nie są kolejną kopią kolegów po fachu. Mimo to całość i tak pozostawia sporo niedosytu, nie tylko ze względu na czas trwania.

Słychać zapowiadane zmiany. Otwarcie na inną muzykę i rozwiązania, bo jak zaznacza sam gospodarz, zamknięty nie jest i codziennie sprawdza nowości na Spotify. Jak tysiące ludzi, ale to niewiele znaczący szczegół w tym przypadku. To w połączeniu z dobrze znanymi wcześniej patentami, zwłaszcza wielbieniem prawdy, hasaniem pomiędzy blokami i refleksjami skopiowanymi z opisów GG typków w Moro Sportach, tworzy mariaż tak intrygujący jak dyskontowe promocje 2+1.

Reklama

Zamiast afterów w klubach, Onar czas spędza w domu, jednak na ośkę ciągle wychodzi z charakterystycznym stylem i rymowaniem, po którym można go rozpoznać już po kilku wersach. A w tych nie przedstawia nic nowego - jest wszechobecna prawda i szacunek, otwarta głowa, pozdrowienia dla Kaczego Marka, wyższy poziom życia, ziomale goniący hajsy jak charty. Onarowa, a w zasadzie płomieniowa klasyka. Raper teksty wydobywa z głębi jak wodę Borjomi (co jak co, ale to porównanie udało mu się naprawdę dobrze), tylko co z tego, skoro w tej monotematyczności brakuje charyzmy i hooków, które mogłyby jeszcze mocniej podkręcić same numery.

Wesoło robi się, kiedy Onar lansuje kolejny tomik osiedlowych aforyzmów. O ile takie "Młodość to na bani stan" z tytułowego numeru czy "Kiedyś w problemach, teraz w Mercedesach" z "Chartów" może sobie wytatuować każdy dobry chłopak, to już od "Wypijmy za błędy jak Rynkowski / Każdy je popełnia, ważne czy wyciągasz wnioski", czy "Tylko po przegranej doceniasz wiktorię" z "Na zdrowie" pokazuje, że facebookowy Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty ciągle może liczyć na nowy content.

Trzeba docenić za to przyspieszenia w "Ośmiornicy", bo wyszły naprawdę dobrze, jednakże w opozycji do nich znajduje się niechlujne przeciąganie sylab w "Achtungu". I nie wiadomo co w tym tytułowym numerze gorsze: to, czy wyliczanka, kto propsuje stołecznego MC i wmawia mu, że jest w życiowej formie?

Ta może nie jest najwyższa w karierze, na szczęście obyło się bez wielkich fakapów, a i są tu numery, które na dłużej mogą zagościć na playlistach. Onar świetnie płynie w "Sygnetach" i nawet "Noc czarna jak Coca-Cola" nie psuje całego obrazu. Albo "Polaroid", niezbyt odkrywczy, ale tak onarowy, że spokojnie staje się jedną z jego wizytówek, czy mocne "Duchy" z poruszającym rodzinnym wątkiem.

Różnie bywa też z featuringami. O Kabe nic nowego powiedzieć się nie da, chociaż tym razem nie funduje darmowej lekcji francuskiego. Kukon, choć się stara, to nie może skończyć samotnych spacerów, przedsiębiorczy Kizo narzeka na państwo, Vae Vistic to ciągle styl ze swojego singlowego peaku, ale po sezonie mało kto się nim już interesuje. Szkoda, że nie wykorzystał szansy w odpowiednim czasie. Reprezentacja B.O.R. tak jak szybko wpada, jeszcze szybciej opuszcza "Ośmiornicę". Z pamięci również. Ale chwalić trzeba Louisa Villaina za refren w "D.U.M.I.E.", bo chyba nie ma teraz lepszego w tej materii w kraju, chociaż depcze mu po piętach Gibbs, który jeszcze mocniej zwiększył swoją wartość udziałem w "Sygnetach".

Największą zaletą są podkłady. Dzieje się na nich bardzo dużo i z całą pewnością tak dopracowanej pod tym względem płyty Onar jeszcze nie miał. Jest nowocześnie, ale nie przaśnie. Bez grama tandety i plastiku jak to było kiedyś na "Jednym na milion". "Przepalone piksele" Szweda SWD odważnie sięgają po ejtisowe granie, z pożytkiem dla wszystkich. "Kortyzol" stworzony przez niego wespół z SecretRankiem przetestuje amortyzatory w każdej furze, a i sprawdzi, czy z karkiem wszystko jest w porządku. "Charty" Worka to niespełnione marzenie każdego rapera z Berlina, a "Sygnety" Favsta to po prostu fantastyczny, klubowy podkład z ciekawym przejściem perkusji na wysokości refrenu.

Z rezerwą trzeba było podchodzić do wszystkich zapowiedzi, jednak "Achtung" okazał się nie tylko dodatkiem do piwa, które raper przygotował z jednym z browarów na premierę albumu. W końcu udało się nie tylko dobrać genialne podkłady, ale i nie zanudzić przy odsłuchu. To największy sukces, ale kto wie, czy jeszcze większym nie jest to, że na tak trudnych beatach Onar poradził sobie lepiej niż większość tych, dla których taka muzyka jest naturalnym środowiskiem. Za to szacunek największy, nie tylko na dzielni.

Onar "Achtung", Starship

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Onar | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy