Little Simz "Lotus": Nie mogłam przestać o niej myśleć [RECENZJA]
Nieczęsto zdarza mi się tak mocno zapałać sympatią do artysty – i nie, nie chodzi o chwilową fascynację, która mija po jednym odsłuchu. Little Simz to zupełnie inna historia. Z niezwykłą szczerością i bezkompromisowością – opowiada o sobie, swoim życiu i emocjach. "Lotus" to jej kolejny rozdział, który wciąga jak dobra powieść i zostaje w głowie na długo. Jeśli jeszcze jej nie znacie, to najwyższy czas to zmienić.

Zaczęło się niewinnie - Open'er Festival 2018, koncert Gorillaz. Tłum ludzi, ciepły wieczór i nagle na scenie pojawia się ona: drobna, pewna siebie, z nieziemskim flow. Zagrali razem "Garage Palace" i od tamtej chwili nie mogłam przestać o niej myśleć. To było jak impuls - coś kliknęło. Zaczęłam drążyć, słuchać, wracać do jej starszych kawałków. I tak już zostało. Little Simz stała się jedną z tych artystek, które zawsze mam gdzieś pod ręką - czy to w słuchawkach, czy w głowie.
Little Simz dorasta razem ze mną
Jeśli miałabym opisać ją jednym zdaniem, powiedziałabym: niepowtarzalna, autentyczna i bezkompromisowa. Od "Stillness in Wonderland" przez potężne "Grey Area", aż po nagrodzone "Sometimes I Might Be Introvert" i minimalistyczne "No Thank You" - każda płyta to inna twarz Simz, ale zawsze ta sama dusza. Ma styl, który łączy ostrą lirykę z emocjonalną głębią, a jej beaty to coś więcej niż podkład - to przestrzeń, w której Simz mówi prawdę o sobie.
"Lotus" - emocjonalny nokaut
Długo czekałam na ten album, i nie zawiodłam się. "Lotus" od pierwszego kawałka wciąga w gęsty, ciemny świat emocji, w którym nie ma miejsca na fałsz. "Thief" to mocny start - dudniący bas, gitary i opowieść o zdradzie, manipulacji i terapii. Już po pierwszych sekundach wiedziałam, że to będzie płyta, która zostanie ze mną na długo.
Każdy utwór opowiada historię - czasem o relacjach, które się rozpadły, czasem o branży, która potrafi być bezwzględna ("Flood"), czasem o sile, którą trzeba w sobie odnaleźć ("Enough"). "Young" wnosi nieco lekkości, mruga okiem do Goodie Mob i Amy Winehouse, ale też przypomina, że Simz nie zapomina, skąd pochodzi. Jej brytyjskość jest wyraźna, ale nie nachalna - naturalna, jakby wypisana na skórze.
Little Simz i to, co naprawdę się liczy
Jednym z najważniejszych momentów albumu jest utwór "Blood" - słyszymy rozmowę telefoniczną z bratem. Pojawiają się wątki rodzinne, intymne i bolesne. I to nie jest przypadek - Little Simz nigdy nie bała się mówić o osobistych sprawach. Dorastała jako adoptowane dziecko w londyńskim Islington, w domu, gdzie jej mama była opiekunką zastępczą. Wychowywała się wśród wielu dzieci, a rodzina była bardziej z wyboru niż z biologii.
W wywiadach przyznaje, że te doświadczenia mocno ukształtowały jej tożsamość i przekonania. "Blue", oniryczny duet z Samphą, dotyka właśnie tych tematów - poszukiwania miejsca, własnych korzeni i tożsamości.
Little Simz zaskoczyła po raz kolejny
Nieczęsto zdarza się płyta, której nie chcę przewijać. "Lotus" to jedna z nich. Każdy kawałek trzyma poziom - są momenty mocne i energetyczne, jak "Lion", ale też ciche, pełne refleksji, jak "Peace" czy "Lonely". Przejścia między utworami są płynne, narracja spójna, a emocje - autentyczne do bólu. "Lotus" to nie jest album, który można po prostu "puścić w tle". On wciąga, wymaga skupienia. To osobisty dziennik w wersach i basowych liniach. Wzruszający, szczery, wielowymiarowy. Nie znam drugiej takiej artystki - która mówi o bólu bez patosu, o sile bez agresji.
Simz znów mnie zaskoczyła. Nie kombinowała na siłę, nie próbowała przypodobać się trendom. Po prostu zrobiła swoje - szczerze, odważnie i z serca. I chyba właśnie za to ją tak cenię. "Lotus" będzie mi towarzyszył przez cały rok - i już teraz wiem, że znajdzie się wysoko na mojej liście najlepszych albumów 2025. Little Simz wystąpi na tegorocznej edycji Open'er festiwalu i tutaj historia zatacza koło - najpierw spotkałam ją przez przypadek, teraz będę pchać się pod scenę, znając jej kawałki na pamięć.