Reklama

Łajzol "Łajzol Serious": Wuja dzieciom [RECENZJA]

Okładka nie kłamie. I niech Łajzol funkcjonuje jako ostrzeżenie, że zabawa młodym rapem może być niebezpieczna - idzie stracić głowę.

Okładka nie kłamie. I niech Łajzol funkcjonuje jako ostrzeżenie, że zabawa młodym rapem może być niebezpieczna - idzie stracić głowę.
Okładka albumu "Łajzol Serious" /.

2021 to był świetny rok dla ekipy JWP/BC i nie będzie przesadą teza, że to jedni z jego zwycięzców. Ero na krążku z Głową PMM był dobry, a na późniejszej drugiej solowej płycie - jeszcze lepszy. Kosi swoim albumem tylko potwierdził, że mało kto dobiera tu sobie tak ciekawe bity i ma taki dryg do zabawy słowem. Siwers styl ma prostszy, za to charakterny, do tego forma producencka mu nie słabnie i zbrojny w skuteczne single "Powrót z drogi donikąd" pozostaje pewniakiem w kategorii płyta do samochodu i na imprezę. A wśród Jaśnie Wielmożnych Panów mamy jeszcze chociażby króla gramofonów Falcona i dostarczającego podkłady najwyższej jakości Szczura.

Reklama

Oczywiście jest też Łajzol, celowo do tej pory pominięty. W stolicy wiadomo było, że gdzie Łysy, tam melanż, raperowi też najbliżej było zawsze do wyborów muzycznych młodszych rapowych pokoleń. I na swoją płytę kazał czekać aż do 2022 roku. Tu pojawia się nam problem, bo pytanie "czy było na co?" nie jest niestety retoryczne.

Tytuł "Łajzol Serious" i umieszczenie tak zatytułowanego kawałka od razu po minutowym wprowadzeniu dezinformuje. Wjeżdża refren "Już nie ronię łez i mam uśmiech sztuczny jak Joker / Kiedy dzwonisz spytać się mnie, czy wszystko jest okej / I choć patrzę na Was trochę smutniejszym wzrokiem / wszystko się zgadza, bo jestem silniejszy niż byłem przed rokiem" i oczekujemy, że będzie osobiście, rozliczeniowo, gorzko. Nie jest nawet w tym kawałku - podczas gdy krzyczący i wyjący traperzy dzielą się każdą emocją, wyciągają z szaf tyle trupów, że mamy tu prosektorium, to Łajzol zostaje po staremu zachowawczy, nie puszcza farby, może trochę szkicuje. A potem to już w ogóle niewiele jest "serious".

Pół biedy, nie musi być przecież poważnie, byle było dobrze. I single - zwłaszcza te na bitach The Returners - sugerowały, że tak właśnie może być. "Bocian" prócz trzymającego całość w ryzach basu i nieszablonowych brzmień bębnów pokazał, że Łajzol ma ucho do sprytnie napisanych, nośnych refrenów i wie, kogo z młodych zaprosić, żeby style pasowały. "3 dołki 5 kolskich" to pełna plastycznych detali, mięsista "osiedlówka" z lat 90. i jeden z najfajniejszych kawałków w tym roku.

Wypadałoby jeszcze pochwalić współpracę z Atutowym w "Każdy swoje", bo tryb wmieszanego w ludzi reportażysty to rzecz w rapie zawsze pożądana. I... to by było na tyle. Tak poza tym gospodarz albo jest przezroczysty i pozbawiony energii ("Jest G"), niemożliwie nudny w swojej zwyczajności ("Quality time"), żenująco niezabawny (do "Łysola z Brazzers" jeszcze wrócimy) albo po prostu rekordowo wtórny. Tak jak drillowy "S(z)wagger" mógłby być numerem Młodego Dzbana żartującego sobie z Kaza Bałagane albo suplementem do "Darka" Bobera, tak "Żądza żądzy" brzmi jak Major SPZ na bicie Newlight$.

Krzywdę robi Łajzolowi całe mnóstwo zimnej i bardzo słodkiej elektroniki w muzyce (biedny Ero w "Super glue" brzmi jakby przegrał zakład). Raper wjeżdża na te - owszem, profesjonalnie wyprodukowane - landryny z boysbandowymi refrenami, które być może sprawdziłby się trochę ironicznie na starych mixtape'ach dorastających chłopców z Alcomindz czy 2115, ale tu prezentują się strasznie. Zupełnie bez umiaru i bez wyczucia dawkowane są dopowiedzi - te wszystkie "gę", "drrrrr" i "pow pow pow". Jest ich ze trzy, cztery razy za dużo. Poziom młodzieżowości: Traperzy znad Wisły. Naprawdę nie trzeba mieć czułego węchu, żeby taka "Famila Geng" zapachniała lipą.    

Czy "Big Idea" byłoby lepszym numerem, gdyby nie skręciło w EDM, a Łajzol napisał kolejną zwrotkę zamiast pozwalać gadać Walczukowi, że "pościel jego łóżka to finansowa poduszka"? Tak myślę. Ale czy "Łysol z Brazzers" byłby do uratowania? Nie, nie byłby, zresztą bit Atutowego, te nisko zawieszone bębny, sielska atmosfera kalifornijska z piszczałą, to wszystko super. Natomiast wersy, ten "magic stick, który trzeba umyć" ten "pi-sto-leeet" wyciągnięty na myszkę, w totalnie przypałowym rapowaniu o seksie, cofa nas gdzieś do "Scoobie doo ya" Liroya. Nie ma w tym przesady. "Tylko mój c**j wie, gdzie jest twój punkt G" mogliby śpiewać Blendersi 25 lat temu i już wtedy nikt pełnoletni nie powinien być rozbawiony.

Nie wiem, czy zawiodła kontrola jakości w loży szyderców JWP, czy życiowe perturbacje nie pozwoliły być płycie taką, jaką być miała. To zresztą tylko gdybanie. Wiem za to, że Łajzol wcześniej pokazywał, że umie się bawić nowym rapem, że melodie czuje intuicyjnie. Tworzone z Kosim Jetlagz było zawsze świeże i zazwyczaj niegłupie. A tu skończyło mu się na opcji "wuja dzieciom", wyjątkowo niezgrabnym mruganiu do świata "gangów", autotune'a, trapu, dripu i cholera wie, czego jeszcze. Bo tu już nawet nie chodzi o to, czy "Łajzol Serious" to płyta dobra, czy zła. Najgorzej, że to płyta okropnie infantylna.

Łajzol "Łajzol Serious", wyd. 2020

4/10 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy