Addison Rae "Addison": Chyba muszę zaakceptować ból [RECENZJA]
Addison Rae, a właściwie „Addison”, bo tak nazywa się debiutancki projekt wokalistki, to kawał innego, niepretensjonalnego popu. Owa inność wyraża się w prostocie, oniryzmie, zwyczajnej radości życia. Na uwagę zasługuje fakt, że, tak jak pokazuje nam Addison, na radość z życia trzeba sobie zapracować. Czasem nawet machnąć ręką. Ja machnąłem, bo ostatnio w lodziarni dostałem sorbet mango zamiast truskawkowego. A miałem naprawdę wielką ochotę na truskawkę.

O fenomenie Addison Rae pisałem już wcześniej - wtedy, gdy na napływającej fali popularności zaczęła być nazywana nową Britney Spears. Teraz myślę, że żadne porównania po prostu nie mają sensu, bo Addison robi to, co chce, i to na własnych warunkach. Gloryfikuje lato, przyciąga powodzenie i godzi się z często niełatwym losem, jednocześnie ciesząc się życia, jak to w zwyczaju miały nowojorskie nastolatki w latach 90. Jej debiut jest wszystkim tym, czego trzeba nam było na start wakacji. A i start "Addison" jest w istocie odą do pulsu wielkiego miasta.
Przygodę z debiutem Addison otwiera "New York", czyli serce wszystkiego, źródło. Beastie Boys z "No Sleep Till Brooklyn" i Lou Reed ("Walk on the Wild Side") nie powstydziliby się takiego spojrzenia na miasto chaosu. Znamy wlepiane mu łatki, wiemy o jego nowych interpretacjach, ale to Addison, chyba pierwsza od czasu Taylor Swift ("Welcome To New York"), nie powstydziła się beztroskiego punktu widzenia. A o końcówce utworu nie trzeba mówić wiele. Wystarczy włożyć rolki i przejechać Rondo Daszyńskiego w Warszawie. No chyba, że rzeczywiście jesteście z Nowego Jorku. Wtedy możecie odpalić "Diet Pepsi" i stracić niewinność na tylnym siedzeniu.
"Gdy dorastałam, moja mama zawsze mówiła mi, żebym dbała o swoje finanse. Mówiła, że właśnie wtedy nie będę musiała polegać na żadnym mężczyźnie z nadzieją opieki" - opowiada Addison w "Money is Everything" i stwierdza tym samym, że nie zabierze pieniędzy do nieba. Jakby nie patrzeć, to prawda! I fajnie, że przepowiedziała sobie niebo, bo w "Aquamarine" dostajemy jego przedsmak. To jak zapach żółtego tulipana, woń deszczu po dniu tak parnym, że nie pomógłby nawet truskawkowy sorbet.
"In The Rain" chomikuję w kieszeni na jesień, a może i późne lato. Czas pokaże, czy chęć deszczu będzie większa od nadziei bezchmurnego nieba. Wakacje to czas na wszystko, nawet na sławę. Bo, jak mawiał Warhol, każdy będzie miał swoje piętnaście minut sławy - piosenka "Fame is a Gun" nie gloryfikuje sztuki rozgłosu, a raczej ją podsyca. Jest ciekawa, zaborcza i pewna sukcesu. Rozumiem ją.
"High Fashion" to ukłon w stronę idei, która nie ma nic wspólnego z używkami. Addison odarła się z przeszłości i z podniesioną głową wyruszyła w przyszłość, aby w "Summer Forever" dać sobie kilka darmowych promieni. Ten kawałek to serce całego projektu. Plaża, nagość, swoboda, samotność i relacja z wiecznym słońcem. Nie mogę się doczekać, aż pobiegam po sardyńskim wybrzeżu i włączę "Summer Forever". Choć wydaje mi się, że "Headphones On" zadziała na mnie silniej. "Chyba muszę zaakceptować ból" - śpiewa Ad, a ja jej wierzę, że tak jest najlepiej. Grunt to nie zgubić po drodze wiśniowej pomadki. A, no i warto cieszyć się ze smaku mango, zamiast ciągle płakać za truskawką.
Zobacz również:
- Lorde "Virgin": Ultradźwięki, które nie wnoszą niczego nowego [RECENZJA]
- Jan-Rapowanie "GROTESKA": Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają [RECENZJA]
- Dominik Dudek "We Are Young (But Only Once)": wbrew pozorom w Polsce da się tworzyć po angielsku [RECENZJA]
- Liroy & DJ HWR "L7": Powrót Boom-Bapu [RECENZJA]