Open'er Festival 2017
Reklama

Open’er Festival 2017: Rap w odwrocie? Nic podobnego

Chociaż w tym roku hip hop nie dostał swojego headlinera, to nie można mówić, że gatunek jest w odwrocie na Open’erze. Trzy miejsca na scenie głównej oraz kilka niezłych występów pod namiotami sprawiło, że raperzy wciąż stanowią magnes na tłumy na gdyńskim festiwalu.

Chociaż w tym roku hip hop nie dostał swojego headlinera, to nie można mówić, że gatunek jest w odwrocie na Open’erze. Trzy miejsca na scenie głównej oraz kilka niezłych występów pod namiotami sprawiło, że raperzy wciąż stanowią magnes na tłumy na gdyńskim festiwalu.
Taco Hemingwaya czwartego dnia festiwalu nie zatrzymała nawet ulewa /fot. Karol Stańczak/karolstanczak.com

Statystyka

Zacznijmy od liczb. W 2016 roku na scenach Open’era pojawiło się siedmiu raperów lub projektów hiphopowych. Na głównej scenie wystąpili wtedy Skepta i Wiz Khalifa, a publiczność na swoje koncerty przyciągali m.in. młody Otsochodzi, duet Łona i Webber, Małpa oraz Rasmentalism. Furorę na Alter Stage zrobił wtedy natomiast Vince Staples, który przez wielu określony był jako rewelacja zeszłorocznego festiwalu.

Liczbowo Open’er Festival w tym roku wypadł zdecydowanie lepiej. Łącznie na imprezie pojawiło się 13 hiphopowych wykonawców, a Bisz i Radex wystąpili na Open’erze dwukrotnie - na Alter Stage, a także w specjalnym, akustycznym wydaniu w centrum Gdyni.

Reklama

Ponadto nie można zapominać, że jednym z członków Prophets of Rage jest B-Real, znany ze swojej działalności w Cypress Hill. Hiphopowe epizody w swojej karierze ma również The Weeknd, co było słychać także w trakcie jego występu, kiedy wykonał fragment "Low Life" Future'a i "Or Nah" Ty Dolla Signa.

Suche liczby wskazują na coraz większe stawianie na raperów z Polski i zagranicy. Jak natomiast wypadli poszczególni wykonawcy i jakie tłumy przyciągali w tym roku?

Spóźniona gwiazda

Drugiego dnia festiwalu sporo mówiło się o gwieździe wieczoru, czyli legendarnym składzie Foo Fighters, którzy ponad dwugodzinnym koncertem zachwycili gdyńską publiczność i prawdopodobnie zgromadzili największą publikę podczas całego Open'era. Jednak Foo, mimo pierwotnych ustaleń, wcale nie zamknęli zmagań na głównej scenie. Zrobił to G-Eazy, który w związku ze swoim spóźnieniem (zła pogoda uziemiła jego samolot do Polski) zagrał o 1 w nocy.

Raper oczywiście nie zagrał przy pustkach. Nie mógł co prawda liczyć na taki tłum jak Grohl i spółka, ale kilkanaście tysięcy wiernych fanów o tak późnej porze robiło wrażenie. G-Eazy postawił na solidną konferansjerkę - przeprosił za spóźnienie, opowiadał o pięknych Polkach, zapowiedział nowy materiał (płyta we wrześniu), a także obrażał Donalda Trumpa.

Muzycznie było natomiast tylko przyzwoicie, chociaż zapewne co innego twierdzą tabuny nastolatek, które doczekały się wielkich przebojów z "Me Myself & I" oraz "Good Life" na czele, jednak nie doczekały się zdjęcia koszulki przez swojego idola (co ze smutkiem komentowały w social mediach). Sam odniosłem wrażenie, że mimo największych chęci jakie G-Eazy miał, turbulencje związane z podróżą odbiły się na jego formie.

Polski pewniak

O.S.T.R.  i Grammatik pod namiotem, Rae Sremmurd i Tyga również na Tent Stage. Taco Hemingway na Main Stage. Część osób, przeglądając line-up pukała się w głowę, sugerując, że przeskok rapera z Alter Stage na główną scenę nastąpił zbyt szybko, a na jego miejsce powinien dostać jakiś inny, bardziej doświadczony wykonawca.

No i wszyscy narzekający sporo się pomylili, bo Taco zebrał na Opku tak duży tłum, że trzeba by było dwóch namiotów, aby go pomieścił. Komentujący na gorąco występ uczestnicy byli nawet przekonani, że Taco zebrał największą widownię wśród polskich artystów w historii Open'era.

Ba, można powiedzieć, że niektórzy artyści zagraniczni nie mogli liczyć w trakcie swojej przygody na takie zainteresowanie oraz na tak oddanych fanów w Polsce. Ci, którzy pojawili się na Mainie wykrzyczeli wraz z Filipem każdy utwór, co chyba zrobiło najlepsze wrażenie w momencie, gdy odpowiadającemu za muzykę Rumakowi zalało komputer i w związku z tym ostatni numer "Następna stacja" został wykonany przez rapera a capella.

To oczywiście nie wszystkie atrakcje. Taco pokazał swoje zdjęcie z młodości, zrobione podczas Open’era, a także zapowiedział kolejną EP-kę, która ma ukazać się jeszcze w wakacje. Szał na jego osobę będzie więc wciąż trwał. Pytanie, jaki kolejny level raper może przebić, skoro w Polsce osiągnął już niemal wszystko.

Bez fajerwerków

O średnim, ale bardzo przehajpowanym koncercie Rae Sremmurd i ich wszystkich przygodach z fanką Martą pisaliśmy już wcześniej. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Do zestawienia raperów, którzy nie olśniewają, ale w Polsce mogą liczyć na oddane grono fanów dorzucić można Tygę, który wystąpił ostatniego dnia imprezy. Trudno powiedzieć, czy MC swoją sławę nad Wisłą zdobył jedynie za sprawą przebojów "Rack City" i "Ayo", czy jednak bardziej za sprawę związku z celebrytką Kylie Jenner.

O byłej już dziewczynie Tyga wspomniał pośrednio także w trakcie swojego koncertu, a zrobił to przy okazji monologu o tym, jak dobrze być singlem. Delikatna szpilka w stronę Kylie została wbita następnym utworem "Loyal", gdzie padają wersy o braku lojalności ze strony dziewczyn. Jeżeli więc ktoś potrzebował dowodu na ich ostatecznie rozstanie, to chyba dostał go właśnie w Polsce.

Być może Tyga zacznie gustować obecnie w polskich kobietach, gdyż kilkanaście z nich zaprosił w trakcie swojego występu na scenę (tym samym przebił więc Rae Sremmurd, którzy z tłumu wyłowili tylko jedną szczęściarę). Oprócz tego koncert można uznać za odbyty. Mimo iż wypadł lepiej niż się tego można było spodziewać, to jednak trudno nawet wytypować go do pierwszej trójki rapowych koncertów tego festiwalu.

Co z resztą?

Dużo lepiej i dużo wyżej pod względem poziomu ocenić należy polskich wykonawców - O.S.T.R., Quebonafide i Grammatik zagrali przy pełnych namiotach i rozgrzali tłum do czerwoności. Pod tym względem szczególne ukłony dla Que, który zrobił to o 16:30 pierwszego dnia.

O rozgrzanie nie tylko fanów, ale i samego siebie prawdopodobnie na scenie walczył Mac Miller, który musiał zmierzyć się z fatalnymi warunkami pogodowymi. Pewnie dlatego też jego koncert zobaczyło zaskakująco mało ludzi. Mac dał jednak z siebie wszystko, a utwór taki jak chociażby "Dang" chociaż na chwilę pozwolił zapomnieć o pogodowym Armagedonie.

Poza rapowe ramy ze swoim kosmicznym występem wyfrunęła M.I.A.. Raperka i wokalistka niemal co chwilę zrywała się ochronie i biegła w tłum, a w tym czasie jej DJ bombardował słuchaczy ciężką elektroniką i potężnym basem. Na żywo M.I.A. bardziej przypomina drum'n'bassowe składy z rozkręcającym tłum frontmanem niż projekt, który ma coś wspólnego z hip hopem.

W zestawieniu uwzględniamy również Holaka, nie będącego co prawda klasycznym uosobieniem rapera, ale jego inspiracje Childish Gambino i Mac Millerem nie uszły naszej uwadze. Połowa Małych Miast nie walczyła z pogodą... a z Radiohead, który zbierał publikę z całego terenu festiwalu niczym magnes. Patrząc na zdjęcia z koncertu lub fragmenty występu, które można było oglądać w sieci, wydaje się jednak, że na koncercie pojawili się nie tylko członkowie grupy "Holak, płyta", a zacna grupa zainteresowanych jego twórczością.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Taco Hemingway | G-Eazy | M.I.A. | Tyga | Rae Sremmurd | Open'er Festival | Mac Miller
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama