Open'er Festival 2016
Reklama

Open'er Festival 2016: Nic się nie stało? (relacja, zdjęcia)

Drugiego dnia Open'era humory festiwalowiczom usiłowała popsuć pogoda, pożar na terenie imprezy oraz przegrana Polaków. Bezskutecznie, bo jak zwykle dobra zabawa wzięła górę.

"Jesteście piękni. Chcemy dla was grać!" - ogłosił Jaq Merner, wokalista Kroków, a jego zespół oczarował publiczność pięknymi dźwiękami z pogranicza elektroniki, r’n’b i trip-hopu. Sam frontman imponował zaś czystym i głębokim głosem. Trio wciąż (na razie tylko koncertowo) kusi nas nowym materiałem, który wkrótce trafi na ich wyczekiwany debiutancki album. Mimo to na openerowej setliście Kroków ślad zostawił również utwór "Our Little Steps" z płyty Szatta "Bloom", którą uznać można za źródło projektu - to podczas pracy nad tym albumem panowie na siebie natrafili, a parę miesięcy później podjęli decyzję, że będą razem tworzyć. 

Reklama

Piotr Zioła ogłosił na swoim Facebooku, że pierwszego dnia festiwalu chciał podpatrzyć The Last Shadow Puppets, PJ Harvey, Maca DeMarco i Tame Impala. My wybraliśmy się na koncert młodego muzyka z Opola, by sprawdzić czy coś od słynnych gwiazd do swego show przemycił.

Podobnie jak Alex Turner, Piotr prezentował się stylowo i zagrał bardzo urokliwe piosenki. Do scenicznej charyzmy brytyjskiego wokalisty sporo mu jednak brakuje. Nie ma też ani luzu, ani dowcipu, z których słynie DeMarco. Trudno jednak oczekiwać od debiutanta pewności siebie i swobody. Najważniejsze, że Piotr ma na siebie pomysł, co w parze z nieprzeciętnym głosem daje potencjał, by iść w ślady wielkich tuzów rocka. Zdolnych przyjaciół, którzy mogą mu w tej drodze towarzyszyć ma: w Gdyni zaprezentował się z grupą sprawnych instrumentalistów, a jako gość na scenie pojawiła się Justyna Święs.

Po Krokach i Piotrze Ziole z openerowską publicznością przywitał się reprezentant Nextpopu Baasch. Jego występ stał na klasycznie wysokim poziomie, jednak właśnie w czasie, gdy muzyk wraz zespołem prezentowali swój repertuar, na terenie imprezy zaczęły się dziać rzeczy naprawdę niebezpieczne.

Po godzinie 17 uwagę festiwalowiczów przykuły wysoko unoszące się kłęby czarnego dymu. Pochodziły one z jednej ze stref gastronomicznych. To właśnie tam doszło do pożaru foodtracku z frytkami belgijskimi. Dzięki szybkiej interwencji straży pożarnej oraz ochrony festiwalowej (zarządzono ewakuację strefy gastronomicznej oraz znajdującego się obok namiotu prasowego) nikomu nie stała się krzywda. Mikołaj Ziółkowski na konferencji prasowej dodał również, że policja bada przyczyny wybuchu pożaru.

W momencie, gdy służby porządkowe i strażacy odgradzali teren pożaru od reszty imprezy oraz zabezpieczali butle z gazem, na scenie swój koncert rozpoczynał polski pewniak, czyli Kamp! Zbieg nieszczęśliwych zdarzeń (w tym czasie zaczął padać również deszcz) nie wpłynął negatywnie na formę zespołu. Grupa zagrała nowy materiał z "Ornety" oraz starsze kompozycje z poprzednich wydawnictw i udowodniła, że wciąż ma zapasy ukrytego potencjału, który być może ujawni się przy okazji nagrywania kolejnej płyty. Wśród publiczności dało się jednak usłyszeć, że to właśnie Kamp! był jedyną "ofiarą" pożaru, gdyż z powodu odgrodzenia części terenu wydarzenia, mniej ludzi miało ochotę brać udział w koncercie.

Foals wystąpili się na Open’erze po raz trzeci i jak na "weteranów" przystało, przywitali się z publicznością, jak z dobrym znajomym. Od razu przyznali, że cieszą się z powrotu, bo kochają to miejsce. Gdynia też kocha Foals. Wystarczyły trzy piosenki, by nad teren festiwalu wróciło słońce, a widownia poderwała się do zabawy, którą uskuteczniała aż do końca finałowej piosenki "Two Steps, Twice". Yannis Philippakis, wokalista oksfordzkiego zespołu, co rusz komplementował publiczność, wspomniał też poprzednie wizyty na lotnisku w Babich Dołach. Szczególnie zapadła mu w pamięci pierwsza z nich, gdy lało tak bardzo, że - jak przyznał - myślał, że nadeszła apokalipsa.

Drugi dzień Open’era można było uważać za najmniej hiphopowy w trakcie całego festiwalu. Oprócz Section Boyz honoru raperów bronił niezawodny duet Łona i Webber. Energia, jaka wytworzyła się pod namiotem była niezwykła. Zwłaszcza numer "Hałas!" wydaje się mieć gigantyczny potencjał koncertowy. Któż bowiem nie lubi sobie czasem "podrzeć ryja"?

O godzinie 20:45 na Tent Stage swój występ zaczynała Maria Peszek. Trzeba przyznać, że warunki jej koncertu były ekstremalnie trudne. 15 minut po jej starcie w specjalnej strefie kibica zaczęła się transmisja spotkania Polska - Portugalia. Jednak zanim przejdziemy do wydarzeń, oddajmy Marii, co jej należne. Spisała się naprawdę nieźle, a towarzyszący jej zespół brzmiał naprawdę dobrze.

Zobacz, jak wynik meczu typowali artyści Open'era 2016:

O godzinie 21:00 rozpoczął się jeden z najbardziej emocjonujących momentów tegorocznego Open’era. Ogromny tłum (mogło to być kilka, a nawet kilkanaście tysięcy osób) zebrał się w największej w Polsce strefie kibica i rozpoczął dopingowanie biało-czerwonych. Jeżeli ktoś zastanawiał się, czy w ogóle ktoś przyjdzie oglądać mecz, pierwsza połowa dała mu zdecydowaną odpowiedź. Tylko niektóre koncerty headlinerów potrafiły gromadzić taką masę ludzi w jednym miejscu. Do godziny 22 (czyli do momentu rozpoczęcia drugiej połowy i koncertu Red Hot Chili Peppers) utrzymywał się wynik 1-1. Przed drugą połową tłum kibiców zmalał. Pamiętajmy w końcu, że mówimy nadal o festiwalu muzycznym, gdzie panują inne priorytety, a gwiazdą numer jeden, co może niektórych zaskoczyć był Anthony Kiedis, a nie Robert Lewandowski (chociaż trzeba przyznać, że piłkarz Bayernu po strzeleniu bramki dostał brawa niczym największa gwiazda rocka). Najbardziej wytrwali po ponad 120 minutach żywiołowego dopingu swoich faworytów, musieli opuszczać strefę ze smutkiem. Polska przegrała z Portugalią w karnych 5-3 i odpadła z Euro 2016. To niewątpliwie wpłynęło na humory części imprezowiczów, jednak oczywiście nie wszystkich.

W okolicach godziny 21:00  nie wszyscy jednak pospieszyli w stronę strefy kibica, by śledzić poczynania polskiej drużyny w meczu z Portugalią. Skromna grupa festiwalowiczów postanowiła przystanąć wówczas pod sceną Firestone, gdzie swój koncert dawał śląski duet Coals. Muzycy, którzy z ubiegłym roku wzbudzili spore zainteresowanie na rynku muzycznym, gromadzą obecnie materiał na swój debiutancki album. Na Open’erze, mimo problemów technicznych (nadrabianych poczuciem humoru i wrodzonym wdziękiem), para oprócz utworów, które znaleźć można w sieci, zaprezentowała również nowe piosenki.

Red Hot Chili Peppers grali swój koncert, gdy Polska reprezentacja piłkarska walczyła z Portugalią na Euro. Papryczki na okoliczność meczu były dobrze przygotowane. Po rozgrzewce, na którą złożyły się trzy utwory: "Can’t Stop", "Dani California" i "We Turn Red", Flea zaintonował hymn polskich kibiców, wykrzykując "Polska, biało-czerwoni". Zabrany przed sceną tłum (mimo wyświetlania meczu w strefie kibica, RHCP mieli najliczniejszą publiczność z wszystkich gwiazd, które w tym roku na Open’erze zagrały) od razu go podłapał i przy Main Stage zapanowała atmosfera jak na stadionie.

Papryczki zaprezentowały doskonałą formę. Wygląda na to, że wraz z albumem "The Getaway" w trio Chad Smith, Flea, Anthony Kiedis wstąpiła nowa moc, a gitarzysta Josh Klinghoffer w końcu w pełni zadomowił się w zespole. Jego solówki i jamy grane wraz z sekcją rytmiczną doskonale uzupełniły repertuar koncertu, złożony głównie z największych przebojów RHCP, z "Give It Away", "Otherside" i "Californication" na czele. Z nowych utworów najcieplej została przyjęta kompozycja "Dark Necessities", która ma szansę na stałe trafić do koncertowej setlisty ekipy z L.A.

Kiedy cała Polska wciąż jeszcze żyła nadzieją na kolejny awans na Euro 2016, a Jakub Błaszczykowski dopiero zbliżał się do pola karnego, by oddać felerny strzał, na scenie Ten Stage swój koncert rozpoczynał witany głośnymi owacjami zespół Beirut. Muzyczny wagabunda Zach Condon po wielu prywatnych zawirowaniach, mocno posiniaczony przez życie wrócił do tworzenia muzyki, która tym razem spełniła dla niego funkcję terapeutyczną. Na jego czwartym albumie "No No No" mniej jest instrumentów dętych, dominujących w dotychczasowej dyskografii Beirut, ale całe szczęście nie zabrakło ich na scenie Tent Stage. Trąbki i puzon wysunięte na pierwszy plan wprowadzały element tęsknoty do muzyki i potęgowały odbiór prezentowanej treści. Openerowa publiczność usłyszała w trakcie koncertu nie tylko świeży materiał, ale też utwory, za które pokochała Zacha Condona,  czyli m.in. "Postcards from Italy", "Nantes" czy "Santa Fe". Na scenie lider grupy Beirut nie mówił wiele, ograniczając się do podziękowań, dając tym samym do zrozumienia, że wszystko, co chciałby nam powiedzieć, zapisał na pięciolinii. 

Po Red Hot Chili Peppers zmagania na Main Stage’u zakończył M83. To właśnie na tym koncercie wszyscy kibice zapowiadali wielką fetę. Skończyło się na neutralizowaniu złych humorów niezłym występem Anthony’ego Gonazaleza i jego kolegów. M83 awansowali od grania w Tent Stage, do bycia gwiazdą głównej sceny z czym bezproblemowo sobie poradzili. Repertuar grupy ma ogromny potencjał koncertowo-widowiskowy, a ich muzyka brzmi niemal stadionowo. Na razie Gonzalez i spółka może jeszcze nie do końca go potrafią wykorzystać, ale myślę, że z czasem zorientują się, jak jeszcze bardziej urozmaicić swoje koncerty.

Głośne, transowe i podbite perkusją zakończenie drugiego dnia sprezentował Caribou, który swoje show z pogranicza koncertu i dobrej klubowej imprezy rozpoczął od singlowego "Our Love". Mimo późnej pory i nie do końca sprzyjających okoliczności (scenariusz tego wieczoru miał się przecież ułożyć zupełnie inaczej) koncert Caribou przyciągnął pod scenę namiotu szerokie grono spragnionych tańca festiwalowiczów. 

Olek Mika, Justyna Grochal, Daniel Kiełbasa

Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Open'er Festival
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy