Reklama

OFF Festival 2015: Królowa Patti Smith, buntownicy z Run The Jewels (relacja z trzeciego dnia)

Na koncert legendarnej Patti Smith czekali zarówno uczestnicy festiwalu, jak i występujący na imprezie artyści. Trzeba przyznać, że ich nadzieje, nie zostały pogrzebane, a wokalistka dała jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy koncert na całym OFF-ie. Równie dobrze wypadli zawadiacy z Run The Jewels. Te dwa koncerty zebrały największą publikę, jednak warto wspomnieć też o kilku pomniejszych występach.

Na koncert legendarnej Patti Smith czekali zarówno uczestnicy festiwalu, jak i występujący na imprezie artyści. Trzeba przyznać, że ich nadzieje, nie zostały pogrzebane, a wokalistka dała jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy koncert na całym OFF-ie. Równie dobrze wypadli zawadiacy z Run The Jewels. Te dwa koncerty zebrały największą publikę, jednak warto wspomnieć też o kilku pomniejszych występach.
Patti Smith zachwyciła wszystkich swoim wykonaniem albumu "Horses" /adamburakowski.pl /OFF Festival

Trzeci dzień OFF-a zainicjowała na Scenie Eksperymentalnej noiserockowa formacja Złota Jesień (wcześniej na festiwalu zaprezentowali się Rycerzyki oraz Sonia Pisze Piosenki). Głośne, jazgotliwe, podawane z hardcore’ową motoryką dźwięki były skutecznym (i bardzo efektownym) budzikiem dla ospałej jeszcze publiczności.

Równolegle do ZJ swój koncert rozpoczynał projekt Małe Miasta. Dwóch Mateuszów (Holak i Gudel) za wszelką cenę chcieli zmusić do ruchu niewielką publiczność zgromadzoną pod Sceną Leśną. Ostatecznie im się to udało. W sukurs formacji przyszedł ich najnowszy singel, czyli "Już prawie tańczę", który zapowiada nową płytę projektu. O drugim albumie grupa wspominała jeszcze kilka razy, prezentując przy okazji fragmenty świeżego materiału. Oczywiście trudno wyrokować po kilku minutach, ale bardzo możliwe, że duet zaprezentuje wkrótce lepsze numery od tych, które znalazły się na "MM". Minusy? Brakowało gości. Chociaż zapewne wynikało to z bardzo okrojonego czasu.

Reklama

Coals zaproszenie od organizatorów OFF-a dostali ledwie po trzech miesiącach grania. Duet miał więc prawo mieć tremę. I ją miał. Zaliczył też drobne potknięcia. Mimo to, autorskimi kompozycjami spod znaku singer-songwriter, wykonanymi na tle subtelnej elektroniki, potrafił przykuć uwagę sporego grona słuchaczy. "Nie myśleliśmy, że będzie was tu tylu" - cieszyli się młodzi artyści. Coals zostali zaproszeni do zarejestrowanie sesji dla stacji radiowej KEXP z Seattle, którą organizatorzy OFF-a ściągnęli do Katowic; ich kariera może więc rozbłysnąć szybko, nie tylko na lokalną skalę.

Zaproszenie od radiowców z Seattle dostała też formacja Ukryte Zalety Systemu. Ekipie z Wrocławia o uwagę zachodniego odbiorcy będzie jednak trudno. Siłą tej postpunkowej grupy stanowią śpiewane po polsku teksty.  

"Dziękujemy, że mimo upału jesteście tu z nami. Zagramy kilka odpowiednich do warunków, delikatnych piosenek" - tak przywitał zebranych w dusznym namiocie Trójki, Amerykanin Steve Gunn. Jak zapowiedział, tak zrobił, i już po chwili namiot rozbrzmiewał spokojnymi, folkrockowymi dźwiękami, wśród których słychać było echa twórczości Neila Younga.  

W tym samym czasie co Gunn, na Scenie Głównej swój materiał zaprezentował projekt Innercity Ensemble. Skład z Kubą Ziołkiem pokazał jak robi się transową muzykę przy użyciu żywych instrumentów. Słuchając koncertu można było odnieść wrażenie, że występ składał się z jednej, 50-minutowej piosenki. Słuchanie IE wymagało naprawdę solidnego skupienia. Publiczność stanęła jednak na wysokości zadania, narzekając nawet, że koncert formacji trwał zbyt krótko. Trudno się nie zgodzić. Takie występy mogą trwać i kilka godzin.

Dużo więcej niż godzinę na scenie, w nieco innych warunkach, mogła spędzić również Ann Liv Young, a przynajmniej sama tak oświadczyła. Trudno jednak uznać co w trakcie jej show było prawdą, a co kłamstwem. Zaczęło się od wyznania...

"3 dni temu zmarł mój ojciec. Wiecie więc co ja tutaj robię? Zarabiam na życie" - oznajmiła na początku. Wcześniej natomiast zażądała natychmiastowej interakcji ze strony publiczności. "Macie mi odpowiadać, myślcie!" - krzyczała do ludzi pod sceną, co chwilę torpedując ich pytaniami i rzucając się na przypadkowe osoby z mikrofonem.

Artystka z uporem maniaka starała się wyciągnąć z publiczności odpowiedzi. Jednak nie bardzo interesowały ją słowa rzucone na "odczep się". Przekonała się o tym m.in. dziewczyna w czerwonej bluzce, która została nazwana "wielkim biustem" oraz para młodych ludzi, których Ann Liv Young goniła przez całą scenę, a nawet jeszcze kawałek poza nią, tylko by zdobyć zadowalającą odpowiedź na swoje pytanie.

Publiczność ewidentnie nie była przygotowana na takie widowisko na Scenie Eksperymentalnej. Co chwilę można było zauważyć, że ktoś zdegustowany sytuacją wychodził spod namiotu. Ci którzy zostali czekali na swoją kolej, by porozmawiać z artystką lub liczyli na przedstawienie i gafy innych uczestników festiwalu. Czy w tym wszystkim było miejsce na muzykę? W najmniejszym stopniu. Z laptopa puszczono 4 utwory, w tym Beyonce i Rihannę, którą Young zinterpretowała na swój sposób.

Po takim wydarzeniu aż prosiło się o powiew normalności. Ten zafundowało trio Son Lux ze Stanów Zjednoczonych. Część zgromadzonych pod sceną dziewczyn zapewne przybyło dla lidera grupy, Ryana Lotta. Druga grupa bez wątpienia szukała muzycznych doznań i na pewno się nie zawiedli. Muzycy połączyli w swojej twórczości elektronikę z rockiem, co dało bardzo przyzwoity efekt. Na szczególną pochwałę zasługuje perkusista projektu - Ian Chang - który mimo iż wydawał się wątłym facetem - swoją energią mógłby obdarzyć dwóch potężnych jegomościów, a jego wyczyny przy bębnach były ozdobą występu. Ciekawostką był na pewno fakt, że Lott miał klawisze ustawione w taki sposób, że uczestnicy festiwalu mogli obserwować jego grę na tym instrumencie. 

Równolegle z koncertem Son Lux na Scenie Trójki grał The Julie Ruin - najnowszy i najbardziej spokojny zespół Kathleen Hanny, artystki i feministycznej aktywistki, która odbiła punka z rąk facetów i zapoczątkowała ruch Riot Grrrl. Spokojny, nie znaczy leniwy. Amerykanka wraz z zespołem popisowo rozbujała publiczność. Choć nie gra już buntowniczego punka, a skoczny indierock, Kathleen nie przestała być zaangażowaną społeczniczką. W Katowicach promowała projekt Women Rock Camp i przekonywała, że mimo wszelkich przeciwności warto stawiać na sztukę.    

Algiers wypuścili w tym roku debiutancki album i zebrali entuzjastyczne oceny. Jak perfekcyjnie i oryginalnie potrafią mieszać ze sobą takie gatunki jak soul, blues, punk, rock i gospel, można było sprawdzić odpalając go na głośnikach. Na OFF-ie ową mieszankę podali w imponującym stylu: z wyczuciem i żywiołowością. Precyzja wykonania tak skomplikowanych kompozycji budzi uznanie.  

"Trio z Atlanty stanęło właśnie u progu wielkiej kariery" - napisali organizatorzy festiwalu, gdy ogłaszali przyjazd Algiers do Katowic. Po takim koncercie, jaki zagrali dziś, wydaje się, że przeskoczą go już niebawem.

Koncert Patti Smith - gdyby wierzyć festiwalowej ankiecie - rekomendowało najwięcej goszczących w tym roku na OFF-ie artystów, i to reprezentujących skrajnie różne muzyczne światy, m.in. Kathleen Hanna, Young Fathers, shoegaze’owcy z Ride, Son Lux i rosyjska formacja Huun-Huur-Tu, która prezentuje tradycje muzyczne ludów Syberii. Trudno się dziwić, że występ wokalistki, podczas którego zagrała cały album "Horses", miał największą frekwencję na 10. edycji OFF-a.

Patti wykonała utwory w kolejności, w jakiej znalazły się na legendarnej płycie, niektóre w zmienionych wersjach. Koncert, ze względu na mocne, antywojenne przesłanie, oraz hołd, który wokalistka złożyła nieżyjącym artystom, był bardzo emocjonalny. W imieniu swojego kraju Patti przeprosiła ofiary bomby atomowej zrzuconej na Nagasaki (9 sierpnia minęła 70-ta rocznica tego dramatycznego wydarzenia). Śpiewając "Elegie" przywołała nazwiska wielu nieodżałowanych, genialnych artystów, m.in.: Janis Joplin, Lou Reeda, Briana Jonesa, Jimiego Hendrixa i Amy Winehouse.

Na finał Amerykanka wykonała dwie piosenki-hymny: "People Have The Power" (zadedykowany osobom odpowiedzialnym za organizacje OFF-a i jego uczestnikom) oraz  "My Generation". Gdy podczas tej drugiej uniosła w górę gitarę, nazwała ją "jedynym narzędziem walki, jakiego ludzie potrzebują".  

Idealnie w antysystemowy tok myślenia legendarnej wokalistki wpisali się El-P oraz Killer Mike, czyli duet Run The Jewels. Panowie wystąpili w szczególnym dniu. 9 sierpnia 2015 roku to pierwsza rocznica śmierci Michaela Browna, nastolatka zastrzelonego przez policjanta w Ferguson. Ten incydent rozpoczął zamieszki w mieście, które trwały przez kilka miesięcy.

Dwójka raperów musiała o tym fakcie wspomnieć, a zrobili to oczywiście przy numerze "Early". Prztyczkiem w nos polityków był również utwór "Lie, Cheat, Steal", który dzięki refrenowi okazał się być koncertową petardą. Zresztą niemal każdy numer z obu albumów Killera i El-P na żywo brzmiał genialnie i dawał sporo możliwości do interakcji z publiką. Ponadto trzeba dodać, że obaj raperzy to prawdziwe zwierzęta sceniczne. Szczególnie Killer, będący przecież potężnym facetem, ruszał się zapewne lepiej niż niejeden nastolatek pod sceną. Koncert raperów obfitował w symboliczne gesty. El-P po ostatnim utworze (zagranym na bis "Angel Duster") stwierdził, że tym numerem RTJ oddają hołd raperowi Seanowi Price'owi, który zmarł w Nowym Jorku 8 sierpnia.

Run The Jewels byli ostatnim wykonawcą na Scenie Głównej OFF Festivalu. Jednak nie był to koniec atrakcji. Na żywo zaprezentowali się jeszcze: Acid Arab (w ramach dzikich koncertów), M.E.S.H., DJ Nigga Fox oraz Bookworms & Steve Summers.

Z Katowic Olek Mika i Daniel Kiełbasa

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: OFF Festival | Son Lux | Patti Smith | Run the Jewels
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy