Reklama

Earth: "Za stary na rock'n'roll, za młody by umierać" (wywiad)

W nazwie swego zespołu zawarł hołd dla Black Sabbath, nagrywał kiedyś z Kurtem Cobainem, komponuje oraz improwizuje muzykę trudną, ale piękną. W Katowicach zagrał przed OFF-em, w ramach ATP Before Party, w kościele parafii ewangelicko-augsburskiej. A tuż po zrobił sobie nowy tatuaż. Z Dylanem Carlsonem, liderem grupy Earth, o ulubionych płytach, komponowaniu, Ameryce i rock'n'rollu rozmawiał Bartosz Rumieńczyk.

Był już kiedyś zespół Earth, prawda? Bodaj z Birmingham...

Dylan Carlson: Wiesz, myślę że gdyby nie oni to nie byłoby żadnego zespołu grającego powolną i bardzo głośną muzykę. Tony Iommi jest jednym z moich ulubionych gitarzystów, Bill Ward to mój ulubiony perkusista, a Geezer Buttler to mój ulubiony basista. Mój drugi koncert rockowy w życiu to ich występ z Dio podczas trasy promującej "Mob Rules"...

Pytam o Black Sabbath, bo na początku nazywali się właśnie Earth, a dopiero co zakończyli trasę po reaktywacji.

Reklama

- Nie widziałem ich teraz na żywo, ale wiem, że nie było z nimi Warda, także to nie pełen skład. I jak bardzo lubię Ozzy'ego Osbourne'a, to trochę mu współczuję. Myślę, że powinien już pomyśleć o emeryturze (śmiech).

- Bardzo lubię okres z Dio, uważam że świetna była reaktywacja Heaven&Hell. Jednym z moich ulubionych albumów jest ten z Ianem Gillianem na wokalu - "Born Again". A nowej płyty nie słuchałem.

Earth również miało przerwę w nagrywaniu, niemal dziesięcioletnią. Powróciłeś z nieco innym podejściem, ciężkie dronujące riffy ustąpiły muzyce przestrzennej. Jak zmieniło się zatem twoje podejście do komponowania?

- Mój proces komponowania w zasadzie nadal jest taki sam - ciągle ważny jest riff. To co się zmieniło, to częstsze operowanie ciszą. Wczesne płyty, jak "Earth 2", poza ostatnim utworem, były skomponowane. "Phase 3" była swobodna, "Pentastar: In the Style of Demons" był bardziej ustrukturalizowany. A gdy wróciłem, chciałem sprawdzić jak mogę zastosować swoją technikę do komponowania utworów opartych na bardziej konwencjonalnej strukturze piosenkowej. Ale w zasadzie to nadal komponuje tak samo, oczywiście mam lepszą technikę.

A ile z twojej muzyki jest komponowane, a ile improwizowane.

- To już zależy od płyty. "Hex; Or Printintg in the Infernal Method" był komponowany. "The Bees Made Honey in the Lion's Skull" też, ale z miejscem na improwizacje, "Angels of Darkness, Demons of Light" była w zasadzie w całości zaimprowizowana. Najnowszy album z kolei jest komponowany.

Twoja muzyka jest bardzo powtarzalna. Na czym polega według ciebie wartość powtarzalności w muzyce?

- Gdy dorastałem i słuchałem muzyki, to zawsze czekałem na dobry riff i chciałem, by zespół grał go cały czas. Gdy odchodzili od riffu myślałem: "Nie, czemu to zrobiliście!" (śmiech). Zawsze powtarzam, że miałem jeden dobry pomysł, napisz dobry riff i się go trzymaj. Zawsze lubiłem wolniejsze kawałki, powtarzalne, dla mnie liczy się dobry riff. A jak już masz dobry riff, to chcesz go słuchać cały czas i chcesz go grać.

Muzyka drone, a tak opisuje się Earth, to muzyka trudna. Mimo to zdobywa popularność, pojawia się na modnych festiwalach. Czy to nie trochę paradoksalne?

- Myślę, że dziś jest sporo muzyki, która jest matematycznie wyliczona i obliczona na zysk oraz zdobycie popularności, a ludzie nadal chcą oglądać zespoły, które po prostu wychodzą i grają. Chcą autentyczności, której brakuje w popie. Muzyka to zjawisko społeczne, wspólnotowe. Chodzi o ten moment, tu i teraz, który już nigdy się nie powtórzy.

Mówisz teraz o starym, dobrym rocku...

- Cały czas uważam, że Earth to po prostu rockowa kapela. Inne rockowe zespoły mogą mieć inne podejście do hałasu, grania czy komponowania, my z kolei możemy być zbyt ciężcy jak na typowy, rockowy zespół. Ale ja nadal kocham rock'n'roll. Wiesz jak to jest, słyszysz dobry, rockowy kawałek i on robi ci coś dobrego, coś czego żadna inna muzyka nie potrafi zrobić. Post-rockowcy mogą mówić, że rock jest passe, ale ja nadal lubię słuchać dobrych, rockowych kawałków (śmiech). Może już jestem stary...

Nigdy nie jesteś za stary na rocka'n'roll.

- Jak w Jethro Tull - za stary na rock'n'roll, za młody by umierać (śmiech).

Twoja muzyka jest także bardzo opisowa. Przypomina amerykańską powieść w stylu Cormaca McCarthy'ego czy serial "True Detective"...

Świetny serial...

...to oczywiście obrazy odległe od Amerykańskiego Snu. Czy to, co opowiadasz to esencja Ameryki, twoja wizja Ameryki?

To zabawne, bo bardzo kocham Anglię, ale w głębi serca jestem Amerykaninem, tam też się urodziłem. Rock'n'roll to połączenie tych dwóch kultur, wiesz jak w tym kawałku AC/DC - niech nastanie rock ["Let There Be Rock"]. Nic na to nie poradzę, kanalizuję to wszystko poprzez moją muzykę. Nie potrafię być nikim innym, stamtąd pochodzę...

Inspirujesz się także bluesem.

Blues, country, jazz to początki, z tego narodził się rock'n'roll. Oczywiście country czerpie z dorobku angielskiego folku, a blues z pieśni afrykańskich. A jazz z kolei to wolność (śmiech).

Na przykład Coltrane.

Tak Coltrane, Pharaoh Sanders, czy Miles...

Chociaż Miles nigdy nie nagrywał free-jazzu.

Jasne, ale to nie musi być free-jazz. Miles był wolny w innym sensie. Kocham muzykę, różne gatunki, dorastałem jako rockowiec, metalowiec, a w Earth to wszystko rozwinąłem.

Tak, widzę twoje naszywki, Venom to świetny zespół.

(śmiech)

A grałeś już kiedyś w kościele?

Graliśmy w Union Chapel w Londynie i graliśmy w mały kościółku w Hove koło Brighton. Ten, w którym gramy dziś to coś pomiędzy tymi dwoma.

Rozmawiamy już po próbie więc mogę spytać, czy granie w kościele nadaje twojej muzyce jakiś pierwiastek duchowy?

Sam nie wiem...

Scena jest tam, gdzie zazwyczaj stoi kapłan.

Pewnie wypadniemy jak starzy bluesmani, nauczający w kościołach (śmiech).

Pogadajmy o płytach...

2 września wychodzi nowa płyta, mniej więcej w tym samym czasie powinienem zrealizować swoje solo - "Falling with a Thousand Stars and Other Wonders from the House of Albion", na które zbieram fundusze przez serwis Kickstarter. Jest też płyta w duecie, nagrana z Rogierem Smalem i ścieżka dźwiękową do "Gold", ale chyba już się wyprzedała, więc trzeba poczekać na nowe tłoczenie. Za to mamy reedycje "Bees..." i "Hex".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Earth
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy