Reklama

Kinsky: Wróciły te same emocje

Kinsky działał w latach 1992 – 1996. Swoją oryginalną, brutalną muzyką i manifestami wywoływał więcej zmieszania niż zachwytów. Jedyna płyta grupy, ”Copula Mundi”, doczekała uznania dopiero po latach. Niedawno Kinsky powrócił (zagrał m.in. na tegorocznym OFF Festivalu) i szykuje drugi album. ”Jak możliwe jest w cywilizacji rozumu stworzenie piekła na ziemi dla innych” – to jego przewodnia myśl.

Kinsky działał w latach 1992 – 1996. Swoją oryginalną, brutalną muzyką i manifestami wywoływał więcej zmieszania niż zachwytów. Jedyna płyta grupy, ”Copula Mundi”, doczekała uznania dopiero po latach. Niedawno Kinsky powrócił (zagrał m.in. na tegorocznym OFF Festivalu) i szykuje drugi album. ”Jak możliwe jest w cywilizacji rozumu stworzenie piekła na ziemi dla innych” – to jego przewodnia myśl.
Kinsky podczas koncertu na OFF Festivalu /adamburakowski.pl /OFF Festival

O powodach powrotu, muzycznych happeningach oraz drugim albumie Kinsky’ego z jego wokalistą, Paulusem von Kinsky, czyli Pawłem Sulikiem, rozmawiał Olek Mika.

Olek Mika, Interia: W latach 90. wasze koncerty to były manifesty, które niejednokrotnie szokowały. Wróciliście na scenę po blisko 20 latach przerwy, także z koncertami-happeningami, i znów słuchaczy wprowadzacie w konsternację. Waszego powrotu nie sposób zaliczyć do fali reaktywacji wywołanych nostalgią za latami 90. Co więc takiego się stało, że poczuliście potrzebę wskrzeszenia projektu Kinsky?

Reklama

Paulus von Kinsky: - Dysponujemy nagraniami z lat 90. Tony, nasz gitarzysta, zaproponowała by je wyprodukować, zmiksować i po prostu wydać. By było jakieś świadectwo muzyki, która powstała, ale nigdy nie została opublikowana. Zaczęliśmy pracę nad tym materiałem i na nowo nas uwiódł, znowu zakochaliśmy się w Kinskim. Zaprosiliśmy do współpracy perkusistę, który nigdy nie przestał myśleć o zespole i zaczęliśmy grać. Wróciły te same emocje, te same pomysły. Dalej wszystko potoczyło się bardzo naturalnie.  

- W pewnym sensie, ten czas - gdy Kinsky nie działał, nie tworzył - zredukował nam się w głowach do zupełnie nieważnego interwału. W którym być może wiele się działo w naszych prywatnych biografiach, ale w życiu projektu, w logice jego rozwoju, nic się nie zmieniło. Mam wrażenie, że wcale nie było żadnego przystanku.

Czyli nie było jakiegoś jednego, konkretnego wydarzenia - politycznego, społecznego, kulturalnego - które zmobilizowało was do powrotu?

- Kinsky był i jest w tej dobrej (lub może niedobrej?) sytuacji, że stara się mieć duży dystans do sztuki zaangażowanej. Zaangażowanej - w takim sensie - że reagującej na sytuację społeczną. Mimo tego, że bardzo pomogła nam scena alternatywna, która miała wyraźny przekaz ideologiczny, to my funkcjonowaliśmy na zasadzie takiego dziwaka, który coś robi, ale nikt nie wie, o co mu dokładnie chodzi. Byliśmy zlepkiem różnych form, które nie do końca były czytelne. Dlatego też, nigdy nie oczekiwano od nas, że będziemy jednoznacznie komentować rzeczywistość. Nasz powrót wynika z tego, że po prostu nie umieliśmy przejść do porządku dziennego nad tym, że ten nasz materiał z lat 90. gdzieś przepadnie, rozpłynie się.

Zobacz fragment tegorocznego koncertu grupy Kinsky:

Mimo wszystko, sposób w jaki prezentujecie się na scenie, domaga się interpretacji. Czy ludzie przychodzą po koncertach, pytają was o znaczenie gestów, strojów?

- Tak, ludzie są bardzo chętni do rozmów. Przede wszystkim jednak zgłaszają się z własnymi interpretacjami, tego, co usłyszeli i zobaczyli. I jest to bardzo miłe doświadczenie. My nie chcemy mówić, jak widz ma się czuć, jaką ma mieć percepcję tego, co zobaczył i usłyszał. Uważamy, że to kwestia emocji, nie rozumu. Przykładem niech będzie człowiek, który po koncercie w Krakowie gratulował nam "konstruktywnej krytyki rokoko“. Szkoda, że nie mogliśmy porozmawiać z nim dłużej. 

- Staramy się tak przygotować nasze spektakle, by publiczność mogła je współtworzyć. W warunkach festiwalowych jest to trudne, ale da się zrobić. Na OFF Festiwalu wystrzeliwaliśmy w kierunku publiczności kule zrobione z gazet. Okazało się, ze publiczność wiele z tych kul odrzucała na scenę i całość koncertu przyjęła formę takiej ludycznej zabawy. Takiej reakcji nie mogliśmy przewidzieć, ale dzięki temu, że zaistniała, publiczność mogła poczuć realnie, że, nie tylko przyszła coś obejrzeć, ale także wzięła w tym udział.

- Oczywiście, nie jest to tylko techniczne wyzwanie. Musimy też, niczym trybiki w maszynie, pozbyć się naszych prywatnych osądów, uwarunkowań. Dlatego Kinsky to jest projekt, któremu się służy. Jest czymś więcej niż tylko sumą czterech muzyków, którzy coś tam na scenie prezentują. Istotą Kinsky’ego jest, by pomimo bardzo dokładnego planowania koncertów, olbrzymiej ilości prób i pieczołowitego przygotowania, pokazywać - czasem brutalne, czasem delikatne - emocje.  

Posłuchaj utworu "Światłem ciała jest oko":

Po reaktywacji, jeszcze przed OFF-em, zagraliście kilka klubowych koncertów. Kto przychodzi zobaczyć Kinsky’ego?

- Część publiczności to osoby, które usłyszały kiedyś Kinsky’ego, zrobił na nich wrażenie i chcieli obejrzeć go jeszcze raz, by skonfrontować własne wspomnienia z obecną rzeczywistością. Pojawiało się też sporo osób, które nie mogą nas pamiętać, bo są zbyt młode. Na początku trochę nas obecność takich widzów zaskakiwała. Dla nich Kinsky nie ma historii. Gra tu, i teraz, w aktualnych warunkach. Część z nich pewno nie wie nawet, że nagraliśmy kiedyś jakąś płytę. Zastanawiam się, jak się o nas dowiadują...

- Jednak to, że na koncertach jest wiele osób, które widzą nas pierwszy raz, powoduje, że nie ma zjawiska nostalgii, które sprawiłoby, że Kinsky musiałby być uwiązany do jakiejś formuły. Musiałby odtwarzać rzeczy, które odbiorcy znają i których oczekują. To jest dobre.

"Copula Mundi" - wasz debiut, który ukazał się w 1993 roku, uchodzi dziś za jedną z najciekawszych polskich alternatywnych płyt. Masz poczucie, że w pewnym sensie tym materiałem wyprzedziliście epokę?

- Spotkaliśmy się tego rodzaju komplementami. Ale, by myśleć, że jakaś płyta  wyprzedziła epokę, trzeba by mieć liniową wizję rozwoju muzyki. A taka wizja się z miejsca rozsypuje. Jestem przekonany, że działalność człowieka - jaką jest tworzenie sztuki - rozwija się w wielu kierunkach równocześnie. Przypomina wybuch gwiazdy, który trwa.

- Nie wierzymy w coś takiego jak wyprzedzenie własnej epoki. Nie mieliśmy takiego wrażenia po wydaniu płyty, nie mamy też teraz, przed wydaniem następnej. Ponieważ czerpaliśmy garściami z wszystkiego, co nas otacza, nie patrząc czy wydarzyło się 300 czy trzy lata temu. I nadal tak robimy.

- To jest takie nasze założenie, żeby umieszczać się poza ramami. Oczywiście, jest to prawdopodobnie marzenie wszystkich muzyków, by stworzyć własną kategorię, w której będzie się jedynym zespołem, a w związku z tym najlepszym (śmiech), i nie twierdzę, że akurat nam się udało. Ale na pewno udało nam się utworzyć projekt, którego każde kolejne działanie wynika z jego wewnętrznej logiki. Dobrze to widać teraz, gdy tworzymy nowe utwory - są oderwane od osobistych spraw poszczególnych muzyków, od naszych personalnych doświadczeń. To jest takie trochę pozaludzkie. W pewnym sensie twór pod tytułem Kinsky sam generuje różne formy muzyczne i wizualne. Jakby był maszyną, która raz wprawiona w ruch, sama wytwarza różne rzeczy. Podczas prób, gdy zagramy coś nie do końca tak, łapiemy się na tym, że stwierdzamy: "Kinsky tak nie gra!".

Zobacz jak Kinsky grał w latach 90.:

W jednym z wywiadów, jeszcze przed zawieszeniem działalności w 1996 roku, przyznaliście już, że macie materiał na kolejny album, ale też zaznaczyliście, że go nie wydacie, bo ludzie i tak go nie kupią. Dlaczego dziś mieliby kupić?

- Prawdopodobnie w większości nie kupią. Uważamy jednak, że trzeba płyty wydawać, bo jest to stworzenie pewnego artefaktu. Nagrywanie albumu narzuca pewien rytm, który porządkuje działanie zespołu, ustala jakieś ramy czasowe, stawia wymagania, np. by tworzyć utwory tak, by były spójne. Za kilka tygodni ukaże się analogowa reedycja płyty "Copula Mundi", pozycji ewidentnie kolekcjonerskiej. 

Chcesz powiedzieć, że płyty są przede wszystkim dla zespołu?

- Po prostu wchodzimy w konwencję zespołu muzycznego. Aktorzy teatralni, przygotowując spektakl, robią próby, organizują premierę, a później dane przedstawienie grają przez lata, lub nie - jeśli nie zachwyciło. My pracujemy w studiu, przygotowujemy płytę, organizujemy trasę promocyjną. Czyli wchodzimy w przyjęty, rytualny szablon działania zespołu muzycznego. Gdy upowszechnił się internet i pojawiła możliwość sprzedaży cyfrowych singli, wiele zespołów z tego rytuału zrezygnowało, ale Kinsky pozostaje tutaj bardzo tradycyjny.

Zatem, kiedy druga płyta?

- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, materiał ukaże się jesienią tego roku. Będzie zatytułowany "Praeterito Futurum". Jest to taki koncept filozoficzno-muzyczny. Kalejdoskop wspaniałych i przerażających wydarzeń, które da się opisać przyczynowo skutkową retoryką, ale jeśli wybierzemy jedno z nich, to nie rozumiemy jak do niego mogło dojść, bo przeraża nas jego okrucieństwo. Czyli  Kinsky wraca do sedna swoich rozważań, jak możliwe jest w cywilizacji rozumu stworzenie piekła na ziemi dla innych.   

Na koniec, opowiedzcie proszę o wrażeniach z OFF Festivalu.

- Obejrzeliśmy zespół Ketha z Krakowa, który jest bardzo interesującym i inspirującym projektem. Oczywiście, obejrzeliśmy też klasykę, czyli formację The Dillinger Escape Plan, która jest znana z tego, że daje niesamowite koncerty -  nie inaczej było na OFF-ie. 

- Dużo dobrej energii było na tym festiwalu. Dużo różnej muzyki. Chociaż - to może zaskakujące - ale zauważyliśmy narastająca modę na muzykę prymitywną, a raczej infantylną, która nie rości sobie prawa do perfekcjonizmu wykonawczego, a bardziej stawia na naturalność. Być może to jest jakiś znak czasów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy