Open'er 2007
Reklama

Open'er: Björk Party

Entuzjastyczny koncert brytyjskiej indierockowej formacji Bloc Party i pełen rozmachu spektakl ekstrawaganckiej Islandki Björk - tegoroczny Open'er Festiwal zakończył się w wielkim stylu.

Niedziela (1 lipca) była zdecydowanie najbardziej udanym dniem szóstej edycji największego polskiego festiwalu muzycznego. Poza wspomnianymi występami, pamiętne koncerty dali LCD Soundsystem, Bassisters Orchestra i po raz drugi w tym roku w Gdyni Beastie Boys.

W tym wykwintnym towarzystwie dosyć blado wypadł zagrany na scenie głównej set Indios Bravos. Nie był to bynajmniej zły koncert. Po prostu Piotr Banach, Gutek i spółka, wzmocnieni osobą Tomka Lipińskiego, nie wypadli przekonująco w wymienionym zestawieniu.

Poprzeczkę dosyć wysoko ustawili na scenie pod namiotem Bassisters Orchestra. Super-super grupa (Tomasz Duda, Mikołaj Trzaska, Wojciech Mazolewski, bracia Waglewscy, Macio Moretti i Bunio) za sprawą ogromnych umiejętności i jeszcze większej muzycznej wyobraźni członków, pozwoliła sobie na nowojazzowo-hiphopową zabawę dźwiękiem i słowem.

Reklama

Panowie traktują projekt jako odskocznię od "codziennej pracy". Świetnie odzwierciedlała to "bassisterowa", zagrana na totalnym luzie i z przymrużeniem oka, wersja "30 centymetrów" Fisza, czy przedstawienia młodego "Wagla" przez Morettiego ("Za mikrofonem... Grabaż!").

A później miał miejsce koncert, który mnie najbardziej w tym roku pozytywnie zaskoczył. Bloc Party w ciągu półtorej godziny pokazali wszystkie najlepsze cechy rockowego występu. Spontaniczność, emocje, zabawa i zarazem wzruszenie, nienaganne wykonanie, świetny kontakt z publicznością i... skoki z kilkumetrowej sceny. Londyńczycy niedzielnym koncertem zepchnęli według mnie w cień piątkowy, świetny przecież, set Sonic Youth.

Bloc Party nie są debiutantami (na koncie mają już dwa albumy), ale ze sceny aż raziło młodzieńczym entuzjazmem i brakiem wyrachowania. Wokalista Kele Okereke pogodnym usposobieniem od razu zdobył serca nawet średnio zainteresowanych koncertem, swobodnie podejmując dialog z fanami.

Poza tym Londyńczycy mają świetne piosenki. "Helicopters", "The Prayer", "Like Eating Glass", "Banquet", "Hunting For The Witches" czy eteryczny "So Here We Are"("Ten utwór został napisany, by grać go podczas zachodu słońca" - komentował Okereke) - taki zestaw sam w sobie zapewnia udany koncert.

Niespodzianką był gościnny udział... Ostrego, który zadbał o frontmańskie obowiązki, gdy Kele po skoku w publiczność powracał na scenę przez backstage. Skok z kilkumetrowej sceny zaryzykował już po zakończonym secie basista Gordon Moakes, przybijając "piątki" z pierwszym rzędem publiczności.

Pozwolę sobie jeszcze na uwagę - obserwowałem Bloc Party z bardzo bliska, z rowu oddzielającego fanów od sceny, i mogłem zauważyć jaką frajdę sprawia Brytyjczykom wspólne granie. Uśmiechy, naturalność, wzajemne wymiany uwag i widoczna gołym okiem nieudawana zażyłość pomiędzy muzykami. To naprawdę "robiło klimat" wokół koncertu...

Totalnie inną formę scenicznej ekspresji zaprezentowała Björk . Występ Islandki ciężko nawet nazwać koncertem, gdyż to pojęcie nie zawiera w sobie wszystkich elementów parateatralnego show wokalistki.

Oszałamiająca scenografia, nawiązujące do strojów samurajów kostiumy żeńskiej sekcji dętej, efekty świetlne, lasery i nieprawdopodobne wizualizacje instrumentów plus jedyny w swoim rodzaju głos Björk zabrały publiczność w "daleką podróż".

Liryczne momenty ("All Is Full Of Love" czy "Joga") artystka przeplatała mocnymi, rytmicznymi akcentami (otwierający koncert "Earth Intruders" czy przede wszystkim ciężki "Army Of Me"). To było olśniewające, perfekcyjne przedstawienie, jednak choćby bez dozy szaleństwa, którego sporo było podczas koncertu wspomnianych Bloc Party. I bynajmniej nie jest to żaden przytyk z mojej strony. Björk po prostu stawia na inną formę artystycznego wyrazu i tyle.

W między czasie na scenie pod namiotem instrumentalny (choć nie do końca) set zaprezentowali Beastie Boys. Niestety, ze względu na olbrzymią frekwencję spora część fanów przysłuchiwała się popisom Ad Rocka, Mike'a D i MCA, z zewnątrz.

Ostatnim artystą, który wystąpił na głównej scenie był James Murphy aka LCD Soundystem. Nowojorczykowi należy się duży ukłon za wciągnięcie zmarzniętych i zmęczonych festiwalowiczów do zabawy.

Tym razem zabrakło i poważniejszych rozmów z publicznością czy efektów świetlnych, ale na osobliwą charyzmę Murphy'ego i zadziorny disco punk nie było mocnych. Kilkadziesiąt tysięcy fanów zamieniło bagnisty teren Open'er Festiwalu w ogromny taneczny klub.

Dodam, że o ile na studyjnych płytach LCD Soundsystem brzmi bardzo tanecznie, to w wersji "live" grupa w prostej linii czerpie z artystycznej tradycji Talking Heads czy Joy Division.

Z roku na rok Open'er buduje mocniejszą pozycję i markę, o czym świadczy nie tylko coraz znamienitszy line up, ale także rosnąca frekwencja (w tym roku ponad 40 tysięcy).

Istnieje duża szansa, że już za kilka sezonów słowa organizatora imprezy Mikołaja Ziółkowskiego z Alter Art, iż festiwal na stałe wpisze się do europejskiej rozkładówki koncertowych imprez pomiędzy słynnymi Glastonbury a Roskilde, będą miały pokrycie w rzeczywistości, a Gdynia stanie się "niepomijalnym przystankiem" dla gwiazd światowego formatu.

Artur Wróblewski, Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | koncert | ostry dyżur | party | Open'er
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy