Open'er Festival 2016
Reklama

Open'er Festival 2016: Nieoczekiwana zmiana ról (relacja, zdjęcia)

Mikołaj Ziółkowski zapowiadał podczas konferencji, że tegoroczna edycja Open’era pochwalić się może rekordową frekwencją. Niestety nie było tego widać trzeciego dnia imprezy podczas koncertu headlinera festiwalu - zespołu LCD Soundsystem. Czyje występy przyciągnęły największą publiczność?

Trzeci dzień Open’era startował przy electropopowej muzyce formacji Suumoo. Publiczność słuchała koncertu, leżąc na trawie, w cieniu namiotu rozpiętego nad Alter Stage. Mimo iż zespół zagrał sprawnie i z dużym zaangażowaniem, większy entuzjazm widzów niż generowane na scenie dźwięki wzbudziła prośba muzyków, by ustawić się do wspólnego, pamiątkowego zdjęcia. Znak czasów? Coś jest na rzeczy, bo identyczną prośbę miała też grupa Jóga, która na Alter Stage wystąpiła jako druga.  

Katowickiej formacji także przyszło zmierzyć się z rozleniwioną publicznością. Jóga nie starała się słuchaczy rozkręcić, próbowała hipnotyzować. Taktyka okazała się skuteczna i już po kilku utworach siedzący w namiocie Alter Stage kołysali się w rytm subtelnej elektroniki, a gdy na finał koncertu, zespól zaprosił ich przed scenę do wspólnej zabawy, stawili się bez ociągania. Grupa ma w repertuarze polskie i angielskie piosenki, wyróżniały się "Skin", "Hero", "Cztery", "Pod prąd" (utwór o dużym potencjale radiowym) oraz zamykający koncert "Bones".

Reklama

Wracając do zdjęć, chwilę po koncertach oba pojawiły się na profilach facebookowych zespołów. Przy swojej pamiątce muzycy Jógi napisali "Koncert życia".

"Gdyby ktoś pięć lat temu powiedział ci, że na Open’erze wystąpi Zbigniew Wodecki, to byś uwierzyła?" - zapytał mnie znajomy bez reszty zauroczony występem Wodeckiego i fenomenalnej grupy Mitch & Mitch, której dodatkowo należy się nagroda za najlepsze poczucie humoru na festiwalu. Gdy w 2013 roku Macio MorettiBartek Tyciński zapukali do drzwi autora "Pszczółki Mai" z propozycją odkurzenia jego niezauważonej debiutanckiej płyty sprzed 40 lat, Wodecki (nie bez wątpliwości i obaw) zgodził się zagrać materiał razem z Mitchami podczas OFF Festivalu. Od pamiętnego koncertu w Katowicach minęły trzy lata, a muzycy na nowo nagrali koncertową wersję albumu i wciąż koncertują, zachwycając przy tym kolejne grupy fanów. W różnym wieku.

Występ Zbigniewa Wodeckiego, będący tego dnia pierwszym na scenie głównej Open'er Festivalu, przyciągnął na teren imprezy imponujących rozmiarów publikę, której bez wątpienia udzieliła się atmosfera luzu i swobody, jaką na scenie kreują muzycy Macio Morettiego. Wbrew oczekiwaniom niektórych uczestników koncertu, publiczność nie dostała okazji, by pośpiewać z Wodeckim o maleńkim, zwinnym, rezolutnym owadzie. Zaczynając od utworu "Opowiadaj mi tak" zespół zaprezentował w całości album "1976: A Space Odyssey".

Line-up trzeciego dnia Open'era na Main Stage'u był niezwykle różnorodny. Po wyjątkowym i niezwykłym koncercie Zbigniewa Wodeckiego wraz z Mitch & Mitch, przyszła kolej na artystę z zupełnie innej bajki, czyli Wiza Khalifę. Mimo iż jego występ nie przejdzie do historii festiwalu, a będąc nawet bardziej brutalnym, nie będzie pamiętany nawet w kontekście tegorocznej edycji, to trzeba oddać raperowi z Pittsburgh, że z niezwykłą łatwością oddziałuje na młodzież. Ta nie potrzebowała muzycznych fajerwerków, aby oddać się w całości we władanie Khalify. Raper postawił na proste środki - przeplatał największe przeboje (m.in. "Black And Yellow" i "Young, Wild And Free") mniej znanymi utworami, co ostatecznie przyniosło mu sukces. Publiczność bawiła się świetnie i reagowała niezwykle żywiołowo, zwłaszcza fanki. Niektóre nawet rozbierały się pod sceną. Koszulę w połowie koncertu zrzucił również sam Khalifa. Gorąca atmosfera zaskoczyła go zresztą jeszcze kilka razy. W pewnym momencie raper stanął jak wmurowany i przez ponad minutę wpatrywał się w publiczność. Widowisko uświetnione confetti i dymem, zakończył jeden z największych hitów Khalify - "See You Again".

Zdecydowanie dynamiczniejszą elektronikę niż opisani wyżej Jóga i Suumoo grają Rysy. Warszawski duet jest też o wiele bardziej rozpoznawalny, bez problemu zapełnił plac przed Tent Stage. Zebrani nie wypatrywali piosenki "Przyjmij brak" - największego przeboju duetu producenckiego, bawili się już od pierwszych dźwięków koncertu. Łukasz Stachurko i Wojtek Urbański wystąpili w towarzystwie Justyny Święs. Na finał na scenie zameldował się też Piotra Zioła. Para wokalistów wspomniany singel "Przyjmij brak" zaśpiewała wraz z publicznością.

Mała openerowa scena Firestone Stage gości w swoich progach polskich debiutantów. Trzeciego dnia imprezy wystąpiła tam m.in. Agi Brine. Ukrywająca się pod tym pseudonimem Agnieszka Bigaj - wokalistka, pianistka i autorka tekstów - dotąd występująca ze wsparciem grającej na perkusji Wiktorii Jakubowskiej, postanowiła rozszerzyć koncertowy skład o dodatkowe dwie osoby. Kamil Durski (Lilly Hates Roses) wspomagający ją na gitarze oraz Kamil Zawiślak (Milky Wishlake), który odciążył ją przy klawiszach, nadają muzyce Agnieszki nowego wymiaru, a jej pozwalają bardziej skupić się na kwestiach wokalnych. Utwory z debiutanckiej EP-ki Agi Brine "Filling Empty Spaces" roztańczyły zebrane pod sceną pokaźne grono festiwalowiczów i rozgrzały uczestników przed koncertem LCD Soundsystem, który tuż po niej rozpoczął swoje rządy na usytuowanej w sąsiedztwie Main Stage.

Czy uczestnicy Open'era lubią Muse? Trudno wyrokować, ale rekomendacja, że Nothing But Thieves otwierali koncerty zespołu Matta Bellamy'ego - jak anonsowali grupę z Essex organizatorzy gdyńskiej imprezy - na jej uczestników nie podziałała. Plac przed Tent Stage na koncercie młodych Brytyjczyków zapełnił się tylko do połowy. Zebrani usłyszeli set, który najlepiej oddaje hasło "prawie jak Muse" - starali się bardzo, by wypaść efektownie, ale jak głosi pewna reklama: "prawie robi różnicę".

Układający program trzeciego dnia Open’era dokładnie wiedział co robi, ustawiając koncert Kurta Vile’a i jego załogi tuż przed LCD Soundsystem. Coś niezwykłego musi być w sposobie grania Vile’a (niemrawość?), bo przecież wykonuje klasycznego, nawet trochę anachronicznego rocka, że na jego koncertach "czas zwalnia", a słuchacz świetnie się relaksuje. Tak też było w Gdyni, co przed taneczną imprezą zorganizowaną przez grupę Jamesa Murphy’ego bardzo było potrzebne.

Wspomniani LCD Soundsystem to bohaterowie największego muzycznego powrotu tego lata - wznowili działalność po sześcioletniej przerwie. Wydawało się, że na zespół będą czekać tłumy. Tymczasem, gdy muzycy wychodzili na scenę, frekwencja przy niej nie robiła wrażenia, zwłaszcza jak na porę występu headlinera. Murphy, który grał już na Open’erze w 2007 roku, co sam skrzętnie przypomniał, swoje show przygotował zgodnie z hasłem "Shut Up and Play the Hits" ("Zamknij się i graj hity", pod takim tytułem ukazał się dokumentalny film o zespole) i zorganizował dyskotekę w electrorockowym klimacie. Ludzi w pobliże sceny nie udało mu się zwabić, ale, wraz z kolejnymi hitami, tam gdzie docierały, tańczyło coraz więcej festiwalowiczów. Wokalista nie był zawiedziony, przeciwnie - zabawa publiczności bardzo mu się podobała. Szczególnie urzekły go zapalniczki, które zapłonęły nad głowami słuchaczy, gdy wykonywał utwór "New York, I Love You But You're Bringing Me Down". 

Jeżeli ktoś nie został na trzy ostatnie utwory LCD Soundsystem, to najprawdopodobniej pędził na Tent Stage, aby obejrzeć występ Korteza. Jednak zbyt późne wyruszenie na drugi koniec terenu wydarzenia mogło kosztować dobre miejsce. Ci, którzy zrobili to na ostatnią chwilę, musieli zadowolić się telebimem. Oczywiście oglądanie koncertu obok namiotu, nie przeszkadzało w dostrzeżeniu, że Kortez dokonał ogromnego skoku jakościowego jeżeli chodzi o występy na żywo. Wrażenie robi zwłaszcza towarzyszący artyście zespół, świetnie uzupełniający najważniejszą osobę na scenie.  

Jeżeli jednak ktoś nie był zainteresowany melancholijnymi piosenkami Korteza, to kilka chwil później mógł wybrać się na koncert amerykańskiego rapera Vince’a Staplesa. O ile po koncercie Wiza można było czuć się rozczarowanym, tak pochodzący z Kalifornii raper pokazał się ze świetnej strony. Ogromna energia, która wydawała się rozsadzać go od wewnątrz udzieliła się również publiczności. Szybko między fanami, a raperem wytworzyła się odpowiednia więź i trwała do końca koncertu. Staples potrafił długimi chwilami kłaść linijki na ciężkie podkłady, stojąc posłusznie przy mikrofonie, aby nagle dać się ponieść emocjom i biegać oraz skakać po całej scenie. Niewątpliwie najważniejszym momentem dla rapera było gromkie "100 lat" odśpiewane przez zgromadzonych fanów, zaraz po tym, jak Staples pochwalił się, że właśnie obchodzi 23. urodziny (Vince urodził się 2 lipca). Artysta szczerze przyznał, że nie ma pojęcia o czym śpiewa publika, ale uznał to za niezwykle szczery i miły gest.

Ten akapit właściwie w ogóle nie powinien się tu znaleźć. Dlaczego? Otóż zespołowi Sigur Rós, który wraz z nastaniem północy pojawił się na scenie głównej, zdecydowanie za ciasno w pokoju ze słów. Może dlatego lider grupy, Jonsi, wyśpiewuje emocjonalne historie w wymyślonym przez siebie języku, dzięki czemu słuchacz może snuć na bazie muzyki Sigur Rós swoje własne wizje i opowieści.

Trio dało w Gdyni przemyślany, zachwycający - zarówno wizualnie (niesamowita konstrukcja świetlna na scenie!), jak i muzycznie - spektakl, w którym znaczenie miał każdy najmniejszy szczegół. Zaczynając od najnowszego singla "Óveður" muzycy zaprezentowali polskiej publice przekrój swojej twórczości, w którym nie zabrakło takich perełek jak "Starálfur", "Glósóli" czy "Vaka". 

Aby zobaczyć na żywo Dawida Podsiadłę, należało przede wszystkim być gotowym na bardzo trudną decyzję - opuszczenie koncertu Sigur Rós. Kto już się na to zdecydował, musiał po raz kolejny pędzić na Tent Stage, by znaleźć jak najlepsze miejsce. A było to zadanie jeszcze trudniejsze niż na koncercie Korteza. Popularność wokalisty sprawiła, że frekwencja na jego koncercie dawno przebiła możliwości namiotu. Sam Dawid nie krył radości z takiego obrotu spraw, przyznając, że najprawdopodobniej była to największa publika, dla której kiedykolwiek grał.

Dawid Podsiadło o swoich zachowaniach scenicznych:

Stojący pod telebimem mieli natomiast problem związany z głośnością koncertu na Main Stage'u. Występ Islandczyków był tak głośny, że bez wielkiego wysiłku można było go słyszeć na Tent Stage. Ponadto 15 minut po Podsiadle swój koncert rozpoczęła polska królowa techno, czyli Zamilska, której sety również do cichych nie należą. To dobry moment, aby zastanowić się, czy artysta taki, jak Dawid Podsiadło nie powinien lądować na scenie głównej lub też czy najpopularniejsi polscy wykonawcy nie zasługują na stworzenie większej sceny, pod którą spokojnie wszyscy się zmieszczą. 

Olek Mika, Justyna Grochal, Daniel Kiełbasa

Gdynia

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy