Reklama

Upadają na naszych oczach. Dlaczego?

Co sprawia, że wykonawca, który sprzedawał dziesiątki, ba, setki tysięcy płyt, zaczyna przypominać walczącego o uwagę osła ze "Shreka" ("Mnie! Mnie! Weź mnie!")? Abstrahując już od kurczącego się rynku fonograficznego, nie sposób nie zauważyć, że niektóre z gwiazd znalazły się na równi pochyłej, a ratunek znikąd nie nadchodzi.

Dlaczego tak się dzieje? Odpowiadamy!

1. Pułapka kucia żelaza póki gorące - kiedy przychodzi wielki sukces, tworzy się wokół artysty grupka dobrodziejów, którzy nie tylko chcą się do sukcesu podczepić, ale i podnieść go do kwadratu. Wychodzą z założenia, że trafiło im się pięć minut, które trzeba wycisnąć jak cytrynę. Bo potem już będzie za późno.

Reklama

I albo oni, albo sam wykonawca dochodzą do wniosku, że jeżeli jest na niego "jazda", to koniecznie trzeba wydać kolejne dzieło, a potem jeszcze następne, żeby przypadkiem ludzie o nim nie zapomnieli. I kiedy sprzedaż spada to... tak, kolejna płyta, żeby jeszcze coś uszczknąć z niedawnego blasku. Jakość automatycznie ustępuje miejsca ilości, bo przestaje się liczyć wena, a zaczynają terminy i stan konta.

Siłą rzeczy następuje przesyt i znudzenie, a to z kolei skutkuje nieusuwalnymi przeszkodami na dalszej artystycznej drodze. Piotr Rubik w ciągu pięciu lat wydał aż siedem albumów. Do tego wpadał do każdego programu, uśmiechał się z okładki każdego kobiecego pisma. Ktoś powie, że optymalnie wykorzystał swoje pięć minut. Inny skonstatuje, że popsuł sobie dalszą karierę. Nie dał ludziom odpocząć od siebie. A płyty wydawane z taką częstotliwością dały krytykom doskonały powód, by co kilka miesięcy używać sobie na kompozytorze, przylepiając mu łatkę "sacropolowca". Łatkę, której już nie odklei.

2. Strata kluczowego ogniwa - czasami czyjeś odejście jest nieuniknione, ale pokojowe, a czasami bywa efektem pychy muzyków czy kłótni wstrząsających grupą. Nie wnikając w to, należy odnotować, że utrata jednego z członków zespołu to często wyrok śmierci. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. To oczywiście bzdura, podobnie jak inne ludowe mądrości ("O gustach się nie dyskutuje", "Gra się tak, jak przeciwnik pozwala", "Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje"). Taka Halinka Mlynkova była dla Brathanków, jak się boleśnie przekonali muzycy, właśnie niezastąpiona.

Album "Ano" - potrójna platyna. "Patataj" - podwójna platyna. Halinka odchodzi, Brathanki nagrywają "Galoop". Efekt? Żadnego wyróżnienia i aż 20-krotnie gorsza sprzedaż! Zespół Blue Cafe po odejściu Tatiany Okupnik również traci na popularności, choć nie aż tak efektownie jak Brathanki. Zauważmy, że "efekt odejścia" działa w obie strony. Wyzwolone Mlynkova i Okupnik również nie poszalały.

Varius Manx, Justyna Steczkowska - czytaj dalej!

3. Syndrom wypalenia - Idzie im świetnie. Nagrywają przebojowe piosenki, publiczność ich kocha. Co więcej, dowodzą, że nie są gwiazdkami jednego sezonu. Trwają latami. Wydają kolejne, bardzo dobrze przyjmowane albumy. Kryzys przychodzi zupełnie niespodziewanie. Nagle zdają sobie sprawę, że tracą publiczność i nie wiedzą, dlaczego. Może płyta była niedobra? Nagrywają nową - sprzedaje się jeszcze gorzej. Krytyka zaczyna kręcić nosem. Dają sobie na wstrzymanie. Po przerwie wracają z nowym wydawnictwem i znów mogiła. Nie potrafią spojrzeć na siebie z dystansem.

Gdyby potrafili, dostrzegliby, że ich muzyka stała się schematyczna, pozbawiona życia, rzemieślnicza. Że dobre pomysły skończyły im się wiele lat temu, a do studia zaczęli przychodzić z entuzjazmem przepracowanego księgowego. Syndrom wypalenia dopadł na początku wieku zespół Varius Manx. To nie jest tak, jak mówią niektórzy - że grupa skończyła się wraz z odejściem Anity Lipnickiej. Jeszcze za czasów Kasi Stankiewicz nie brakowało im świeżości i kreatywności. Na albumie "Ego" oprócz nieszczęsnego cienia orła jest sporo bardzo udanych kompozycji. Robert Janson nie zorientował się jednak, że stał się w pewnym momencie niewolnikiem radiowego formatowania i kompozytorskiej sztampy. Przejawy błyskotliwości Jansona (jak utwór "Nowy Jork i my" z 2002 roku) zdarzały się coraz rzadziej.

4. Fatalne decyzje wizerunkowe - Gwiazdy rocka nie dbają o PR i, paradoksalnie, to jedna z lepszych strategii w kreowaniu wizerunku. Mają wszystko w nosie, mówią, co chcą, robią, co chcą, są kochani za to, że niegrzeczni. Zdarza się, że gwiazdki pop również podążają tą drogą (Lily Allen), a bywa, że ich wizerunek staje się wypadkową nieprzemyślanych decyzji.

Justyna Steczkowska jest przykładem nierozwagi w malowaniu swojego medialnego obrazu. Słynna już sesja zdjęciowa na cmentarzu, reklamowanie szamponu przeciwłupieżowego (każdy, powtarzam, każdy rozgarnięty PR-owiec odradzałby taki krok; która gwiazda chce się kojarzyć z łupieżem?) czy wreszcie prowadzenie żałosnego show "Gwiazdy tańczą na lodzie" i nieszczęsne pyskówki z Dodą... Piosenkarka obdarzona nieprzeciętnym talentem robi wiele, by nie traktować jej poważnie.

Feel, Grzegorz Skawiński - czytaj dalej!

5. Już nic dla nas nie mają - Nie da się podbijać serc na nowo ciągle tym samym. No dobra, da się, ale ileż takich AC/DC jest na świecie? Sytuacja, która ma miejsce znacznie częściej, to hitowy materiał, który okazuje się być jedynym pomysłem na muzykę danego wykonawcy.

Tak szczerze - kto uważa, że czwarta czy piąta płyta zespołu Feel (jeśli w ogóle coś takiego się wydarzy) wzbudzi jakiekolwiek emocje? Piotr Kupicha zaskoczył połączeniem swojego charakterystycznego głosu z przebojowym, popowym tłem. Druga płyta pokazuje, że... to by było na tyle. Kupicha już nas niczym zaskoczy. Chyba że zacznie grać cztery koncerty na dzień. Ale to inna kategoria zaskakiwania.

6. Artystyczne pudło / Komercjalizacja - Robert Gawliński, kiedy słyszy, że Wilki po powrocie się skomercjalizowały, wkurza się nie na żarty. Dlatego zostawiamy Roberta, Bo Wilki, mają się (jeszcze?) całkiem nieźle. Za to Grzegorz Skawiński w oczach fanów O.N.A. już nigdy nie odzyska wiarygodności. Formuła Kombii owszem, sprawdziła się na radiowych listach przebojów, ale powoli się wyczerpuje. Co dalej? Skawiński, który jest odsądzany od czci i wiary za chałturzenie, nie będzie mógł z powrotem tworzyć czegoś bardziej ambitnego, bo spotka się jedynie z kpiącymi uśmieszkami. Agnieszka Chylińska też sporo ryzykuje płytą "Modern Rocking", o czym przekonuje odbiór singla "Nie mogę Cię zapomnieć".

Happy end

Muzyków czy też ich uzurpatorów-grajków bezlitośnie rozlicza historia. I nie trzeba na to czekać całe wieki, wystarczą dwie dekady. Na szczęście w tym rozliczaniu historia jest z reguły sprawiedliwa i w swojej roztropności pokrywa kurzem zapomnienia rzeczy nie warte pamiętania.

Michał Michalak

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: OCZ | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy