Justin Bieber "SWAG II": Całkowicie zmarnowany potencjał [RECENZJA]
Tegoroczny powrót Justina Biebera dla wielu był wielkim zaskoczeniem. Wreszcie postawił na swoje, i w miejscu oklepanych radiówek, znalazła się przestrzeń dla R&B. Już raptem dwa miesiące po premierze "SWAGu" otrzymujemy sequel - "SWAG II". A jak to z sequelami bywa, każdy wie doskonale…

Kolejne 23 utwory, stanowiące dodatek do "SWAGu" sprawiają, że całość stała się jeszcze bardziej mdła. Ciężko nie odnieść wrażenia, że część druga po prostu uwypukla słabości z pierwszej części, sprawiając, że przebrnięcie przez nią bywa męczące. Cały czas nie mogę zrozumieć myśli, za jaką poszedł Bieber - gdyby wziąć 10 najlepszych tracków z obu tych krążków, skompletowalibyśmy całkiem dobry album, a tak to wszystko tonie w gąszczu przeciętnych, a momentami wręcz słabych numerów.
Widać, że Bieber cały czas szuka miejsca dla siebie. Na przykład "DOTTED LINE" to numer, który jest niemalże wyjęty z EP-ki Dominica Fike "14 minutes" - surowy, rozstrojony i brzmiący jak demówka. Nie da się jednak odnieść wrażenia, że bardziej przypomina to tandetną podróbkę. Albo "SAFE SPACE", które z drugiej strony pod koniec przepoczwarza się w klubówkę, mocno kontrastując z chęcią i próbą trzymania się ram R&B.
Nadchodzi jednak w trakcie słuchania taki moment, w którym wreszcie zaczynasz rozumieć zmianę okładki - z czerni na róż. Już od trzeciego kawałka "LOVE SONG" dostajemy raz za razem niezwykle generyczne love songi, które sprawiają ogromne poczucie przesytu. "I DO", "I THINK YOU'RE SPECIAL" i do tego seria ballad jak "MOTHER IN YOU", "WITCHYA" czy "EYE CANDY" - to naprawdę brzmi jak (z jakiegoś powodu nieodrzucone) odrzutki po pierwszej części, opakowane w kolejny krążek, również nie wiadomo po co…
Zdarzają się jednak momenty wytchnienia (choć jest ich naprawdę mało), jak poprawne "POPPIN MY S***", z dobrą gościnną zwrotką Hurricane Chrisa, gdzie skręca w stronę nieco bardziej hip-hopowych brzmień. Natomiast mocno gospelowa końcówka albumu nie pozostawia już żadnych złudzeń. Nie wspominając już nawet o warstwie lirycznej, w której wypadł tragicznie. Po prostu przesłuchajcie sobie "BETTER MAN"...
Podobnie jak w przypadku pierwszej części, cieszy niezmiernie fakt, że Bieber zostawia ten patetyczny pop i idzie we własnym kierunku. Natomiast oczekiwałbym od niego znacznie więcej świeżości, a nie cofania się w rozwoju własnego brzmienia. Justin nie potrafił wykorzystać dobrze oryginalności "SWAGu", w efekcie czego, dostajemy mdły sequel, który naprawdę mógł zostawić dla siebie…
3/10







