Reklama

Fajnie być dzieckiem gwiazdy?

3 czerwca w warszawskim klubie Stodoła zagra 39-letni amerykański gitarzysta, którego dorobek to kilka średnio udanych płyt z muzyką hardrockową, garść kinowych i telewizyjnych epizodów (w tym parę sekund u boku Arnolda Schwarzeneggera) oraz gościnna solówka na jedenastej płycie Weird Ala Yankovica. Chcielibyście zobaczyć koncert tego faceta? Nie? A co, jeśli powiem, że chodzi o Dweezila Zappę, syna Franka, który w ramach projektu "Zappa Plays Zappa" wykona co lepsze kawałki z repertuaru swojego wielkiego ojca? Nie wiem jak wy, ale ja się wybieram. Pal licho Dweezila, chcę tam być, żeby zobaczyć i usłyszeć choćby cień Franka.

Reklama

Życie potomka gwiazdy muzyki popularnej rzadko bywa usłane różami. Owszem, zwykle w domu nie brakuje pieniędzy, za to brakuje ojca (ewentualnie matki). To tak, jak być dzieckiem marynarza, tylko gorzej - bo kiedy tata pływa, nie czyha na niego tyle pokus, co na frontmana kapeli rockowej, a jeśli nawet w którymś porcie powinie mu się noga, nie będą o tym pisać wszystkie brukowce świata.

Potem jest trochę lepiej. Dzieciak dorasta i zaczyna rozumieć, że jego tatuś co prawda nie zbuduje z nim karmnika dla ptaszków, jak inni tatusiowie, ale jest za to nietuzinkową postacią, którą wszyscy z jakiegoś powodu chcieliby znać. A już najbardziej żony innych tatusiów...

Czas szybko mija, wkrótce dziecko gwiazdy zaczyna odkrywać zalety bogatej płytoteki rodziców, a ich tryb życia, który jeszcze nie tak dawno przeklinało, zaczyna się wydawać fascynujący. Taki kolorowy, odmienny od szarego życia znajomych. Przed koleżankami z liceum ojcem-gwiazdorem raczej popisać się nie uda, bo zwykle mają młodszych idoli (no, chyba że jesteś, Drogi Czytelniku, potomkiem Micka Jaggera), ale zawsze można założyć własny zespół. Tata podpowie, jak trzymać instrument, jak się ubrać, a nawet jak się nie dać puścić z torbami przy pierwszym kontrakcie. I już się myśli, że złapało się Pana Boga za nogi... tymczasem zwykle na tym etapie zaczynają się prawdziwe schody.

Czasem cień rodzica jest tak ogromny, że paraliżuje wszystkie możliwe działania potomków. Julian Lennon, pierworodny syn Tego Lennona, był skazany na karierę. Z takim nazwiskiem i takimi koneksjami mógł wszystko. Przynajmniej teoretycznie... Bez trudu więc zdobył kontrakt płytowy, nagrał kilka albumów, często z towarzyszeniem znakomitych gości (tu Toots Thielemans na harmonijce, tam Billy Joel na pianinie), ale nie przekonał ani krytyków, ani fanów.

Nie traktowali jego własnej twórczości poważnie, raczej spekulowali latami, kiedy w końcu The Beatles powrócą na scenę, z nim, jako najlepszą osiągalną kopią Johna, na pokładzie. Nigdy do tego nie doszło, więc póki co do szerszej publiczności Julianowi udało się dotrzeć wyłącznie za sprawą własnej, ale bardzo wiernej oryginałowi, wersji piosenki "When I'm Sixty-Four", którą nagrał do reklamy towarzystwa ubezpieczeniowego.

Niewiele lepiej idzie jego młodszemu bratu, Seanowi Lennonowi, który publicznie zaklina się, że największy wpływ na jego muzykę wywarli... The Beach Boys. Sprytne. Odsłonił się za to, nagrywając w towarzystwie brazylijskich metalowców z Soufly utwór "The Son's Song" ("Pieśń syna"). Cóż, taką traumę trzeba wykrzyczeć...

Zdaje się, że jeszcze gorzej mają Jakob DylanZiggy Marley. Obu bowiem nie brakuje talentu, ale czym innym jest utalentowany muzyk, a czym innym geniusz, któremu udało się odmienić świat. Jakob miałby szansę na własne życie artystyczne, co udowodnił świetnymi nagraniami swojej grupy The Wallflowers, ale kłopot polega na tym, że jego ojciec wciąż gra niezłe koncerty i znów nagrywa doskonałe płyty. I jak tu wyjść z jego cienia?

Ziggy Marley, frontman rodzinnej grupy The Melody Makers, nawet nie próbuje - jego twórczość to kontynuacja dzieła zapoczątkowanego przez Boba. Z jednej strony to chwalebne, ale z drugiej trochę żal, że tak zdolny artysta nie przemówi nigdy w pełni własnym głosem. Może rozsądniej byłoby gdyby występowali pod pseudonimem, nie wspominali o ojcach, nie przyznawali się?

Norah Jones, córka genialnego sitarzysty Ravi Shankara, przetestowała ten wariant i nieźle na tym wyszła. Nikt nie postrzega jej jako córki swojego ojca, ma własną karierę, własny styl i publiczność. No tak, ale nie można zrezygnować z marketingowej siły rażenia słynnego nazwiska bez konsekwencji - trudniej będzie o wywiad w telewizji, menedżer znajdzie sobie innego pupila, a publiczność na koncertach zacznie topnieć w zastraszającym tempie. Poza tym, bądźmy szczerzy - to jest ich nazwisko, mają prawo nosić je z dumą...

Z tego założenia wyszła zapewne Anoushka Shankar, druga córka Raviego. A może po prostu chodzi o to, że wybrała ten sam instrument, co ojciec? Sitarzystce o nazwisku Shankar będzie na świecie łatwiej, niż sitarzystce Kowalskiej. Bez dwóch zdań.

No właśnie, są dzieci swoich muzykujących rodziców, które po prostu idą na łatwiznę. I rodzice, którzy tak bardzo kochają swoje pociechy, że pozostają głusi na artystyczne niedociągnięcia. Dobrym przykładem zdaje się być Lauren Harris, córka Steve'a Harrisa, lidera heavymetalowej legendy Iron Maiden. Owszem, urocza z niej postać, ale jako wokalistka zespołu rockowego powinna póki co pozostać na etapie pubu, gdzie jeszcze do niedawna występowała. Tata podał jej jednak pomocną dłoń i wkręcił dziewczę na kilka festiwali, na które jeszcze sobie nie zasłużyła. A już na pewno nie na wizytę na dużej scenie... Im bardziej więc Steve ją promował, z tym większą niechęcią ze strony publiczności Lauren się spotykała.

Jak jest u nas? Przede wszystkim uderza fakt, że liczba dzieci swoich rodziców w polskiej branży muzycznej znacznie przewyższa zachodnią średnią. Stąd łatwo o smutny wniosek, że na rynku długo upośledzonym brakiem odpowiednich mechanizmów do łowienia talentów (brak mediów muzycznych i obiegu klubowego, silna pozycja ogólnopolskich, komercyjnych radiostacji czy wreszcie niewiele mocnych, niezależnych wytwórni fonograficznych), dobrze jest kogoś znać, żeby zaistnieć. Na szczęście, nie wszyscy chcą korzystać z niezasłużonych przywilejów.

FiszEmade oficjalnie zostali braćmi Waglewskimi dopiero kiedy zrobili karierę na własny rachunek, a Mika Urbaniak, choć gdyby chciała, mogłaby się już pochwalić liczącą kilkanaście pozycji dyskografią, debiutancki album wydała dopiero teraz. Jak sama przyznała, paraliżował ją strach przed porównaniami z osiągnięciami rodziców, nie mogła się pozbyć przekonania, że to, co tworzy, nie jest dostatecznie dobre, jak na córkę Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka.

Sebastian RiedelPiotr Nalepa to polscy odpowiednicy braci Lennon i Ziggy'ego Marley'a - nie potrafią, albo nie chcą wyzwolić się spod przemożnego wpływu wybitnych ojców.

Ale już Stanisław Holak, lider Malarzy i Żołnierzy, wielkiej kariery nigdy nie zrobił (a szkoda, bo powinien), więc bracia Holak, czyli trzon formacji Kumka Olik, mogą do woli korzystać z doświadczenia ojca, nie potykając się przy tym o jego legendę.

Są jeszcze Bracia, którzy odziedziczyli po ojcu nie tylko talent (dobrze), ale i gust muzyczny sprzed ćwierćwiecza (gorzej), jest Patrycja Markowska, która ma chyba podobny problem - trudno im więc współczuć, kiedy zżymają się, że myśli się o nich i mówi przez pryzmat seniorów rodu.

Podobnie sprawy się mają z Natalią Kukulską, która chyba nie jest zbyt pewna swojej artystycznej tożsamości i wkłada sporo wysiłku w to, by jej twórczości nie kojarzono z Anną Jantar, by za chwilę nagrać płytę z piosenkami mamy. Można z tego wszystkiego drwić, ale warto też zrozumieć, że dźwiganie na barkach kultu własnych rodziców, w dodatku w dziedzinie w której ma się własne ambicje i osiągnięcia, to zadanie naprawdę niewdzięczne.

No, chyba że ma się tyle szczęścia, co Gaba Kulka albo Maria Sadowska. Pierwsza z nich jest córką Konstantego Andrzeja Kulki, wybitnego skrzypka i pedagoga, profesora warszawskiej Akademii Muzycznej. Rodzice drugiej to Krzysztof Sadowski i Liliana Urbańska, ważne postacie polskiej sceny jazzowej. Zarówno Gaba, jak i Marysia mogły się wiele od swych rodziców nauczyć, ale nie muszą się zmagać z demonami ich popularności. Czego innym utalentowanym dzieciom utalentowanych rodziców z okazji Dnia Dziecka z serca życzę.

Jarek Szubrycht

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Prawda | koncert | dzieci gwiazd | 'Gwiazdy'
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy