Backstreet Boys: Jesteśmy pionierami
Członkowie amerykańskiej grupy Backstreet Boys nie przejęli się zbytnio swym niepowodzeniem, związanym ze słabszą niż się spodziewali sprzedażą ich najnowszego albumu "Black&Blue". Przyznają, iż nie czują zazdrości wobec swych rywali z zespołu 'N Sync, ponieważ są przekonani, iż tak naprawdę to właśnie oni otworzyli drzwi do sławy dla wszystkich podobnych im zespołów.
Członków Backstreet Boys denerwuje nieco fakt, iż zarówno oni, jak i 'N Sync, nagrywają dla tej samej wytwórni, mają ten sam management i nawet pochodzą z tego samego miasta - Orlando na Florydzie.
"Nie mamy nic przeciwko nim. Po prostu spełniają swe marzenia" - powiedział Kevin Richardson. Brian Littrell, jego kolega z zespołu, od razu dodał: "Otworzyliśmy im wszystkim drzwi, przełamaliśmy wiele barier. Nigdy nie myśleliśmy, że przeprowadzimy rewolucję w muzyce pop. Jesteśmy pionierami. Ale z drugiej strony jesteśmy pewni, iż ludzie są tym wszystkim już zmęczeni i nie chcą więcej słyszeć boysbandów. Powstało ich wystarczająco dużo".
Członkowie Backstreet przyznają także, iż gdy zakładali swój zespół, termin "boysband" nie istniał i najbardziej od innych grup różni ich fakt posiadania prawdziwego talentu muzycznego.
"Kiedy rozpoczęliśmy swą karierę w 1994 roku w Europie, wzorowaliśmy się na takich zespołach, jak Boyz II Men, New Edition i Jodeci. Nie było tam żadnej grupy wokalnej, która odniosłaby prawdziwy sukces. New Kids On The Block odnieśli sukces, ale co z tego, skoro zawsze śpiewali z playbacku. Wszyscy na początku porównywali nas do nich. Jesteśmy grupą wokalną, grupą śpiewaków. Każdy z nas może bez problemu śpiewać a capella. Nie jesteśmy przypadkową zbieraniną przystojniaczków. Ja i Brian jesteśmy kuzynami i śpiewamy razem od lat. Z pozostałą trójką się przyjaźniliśmy. Nigdy nie przyszło nam do głowy, że możemy stanowić 'boysband' - jak to mówi się w Europie" - dodał Kevin.
