Open'er Festival 2025: sensualna i rockowa St. Vincent stała się moim odkryciem festiwalu [RELACJA Z TRZECIEGO DNIA]
Na Open'er Festivalu rozpoczął się weekend, co może oznaczać tylko jedno - coraz większe tłumy uczestników. Trzeci dzień imprezy obfitował w występy przedstawicieli polskiej sceny, a także wielkie alternatywne gwiazdy, takie jak Mother Mother, FKA Twigs czy St. Vincent. Headlinerem wieczoru był zespół Muse, a o udaną imprezę do nocy zadbał duet Justice. Co działo się 4 lipca w Gdyni?

Za nami piątkowy dzień Open'er Festivalu 2025, który rozpoczął się nieco inaczej niż wcześniejsze. Już w bramach można było zauważyć, że rozpoczyna się weekend - wielkie tłumy ludzi spragnionych dobrej muzyki ciągnęły na teren festiwalu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że frekwencja dopisuje coraz bardziej, a posiadacze biletów są gotowi rozpocząć najlepszą imprezę swojego życia.
Trzy sceny na terenie Open'era w piątkowe popołudnie otworzyli polscy muzycy. Na Tent Stage zaprezentował się Igo, na Flow Stage mogliśmy zobaczyć zespół Metro, a Alter Stage przejęła Mela Koteluk. Pierwszy z wymienionych postawił na taneczne show, dzięki któremu publiczność rozruszała się tuż po przybyciu na teren imprezy. Igo zaprezentował open'erowym widzom piosenki ze swojego najnowszego albumu "12", lecz nie zabrakło także kultowych już "Supermocy" oraz jego wielkiego przeboju "Helena".
Mela Koteluk z kolei postawiła na niespodzianki. Choć również zaśpiewała głównie piosenki pochodzące z najnowszego albumu, zatytułowanego "Harmonia", to nie obeszło się bez zaskoczeń. Na scenie zaprezentowała się w przedziwnym stroju - zwiewnej sukni, na której namalowany był wielki łabędź, a z głowy wystawały jej niebieskie pióra. Artystka postanowiła uraczyć publiczność także gościem specjalnym. Podczas kawałka "Zobaczyć ciebie" dołączył do niej Ralph Kaminski, który oczarował zgromadzonych pod barierkami widzów.
Zespół Metro swoją muzyką zapewnił wyjątkowy klimat i powrót do przeszłości. Na koncercie zgromadziło się sporo osób, szczególnie jeśli uwzględnimy wczesną godzinę występu muzyków. Grupa tradycyjnie postawiła na glamrockowe brzmienia retro i zachwycające stylówki. Na scenie nie brakowało im nonszalancji, choć widać było, że występ na Open'erze napawa ich dumą.
Polska raperka otworzyła Main Stage w piątkowe popołudnie Open'era! Jak wyglądał występ Bambi?
O godzinie 18:00 rozpoczęła się wielka impreza na Main Stage. Największą scenę otworzyła bowiem Bambi - polska raperka, która szturmem zdobywa ostatnio największe festiwale i listy przebojów. Jej fenomen wciąż jest dla mnie trudny do odgadnięcia, lecz widać, że gwiazda potrafi przyciągnąć tłumy. Dzieciaki świetnie bawiły się do tanecznych bitów, energicznie skacząc do niemalże każdej piosenki.
Bambi na scenie nie była sama - towarzyszyła jej ekipa tancerzy, którzy prezentowali niezwykle energiczne choreografie. Nie zabrakło także efektów pirotechnicznych. Pomiędzy piosenkami młoda artystka przyznała, że występ na głównej scenie Open'era jest "spełnieniem jej marzeń". Na setliście znalazły się największe hity, takie jak "Millie Walky" czy "BFF", przed którym Bambi wygłosiła poruszającą przemowę. Wyznała, że ma nieustannie obok siebie świetną ekipę, która jest dla niej wielkim wsparciem. Zaapelowała do fanów, aby na każdym kroku doceniali swoich przyjaciół i byli wdzięczni za to, że są.
Moim kolejnym punktem na mapie Open'era była Tent Stage, gdzie zagrała grupa Mother Mother. Ledwo byłam w stanie wybrać dogodne miejsce w namiocie, ponieważ zjawiło się tylu uczestników, że miejsca prawie zabrakło. Zespół zaserwował sporą dawkę alternatywnych i rockowych brzmień, a ich występ był dla mnie wielkim odkryciem. Ciekawe zestawienie wokali i oryginalne melodie sprawiły, że oglądało i słuchało się czegoś, czego nie można porównać do żadnej innej twórczości.
Charakterystyczny ubiór wokalistek zdecydowanie przyciągał uwagę publiczności. Jedna z nich ubrana była w żółtą, świecącą w ciemności sukienkę, a druga postawiła na ciemny kolor i wyraziste, słoneczne wzory. Ich wokale były jeszcze bardziej charakterystyczne - hipnotyzowały i wręcz zmuszały do tego, aby pozostać na koncercie do końca. Piosenkarki chwilami wyły do mikrofonów tak, że czułam się jakbym brała udział w jakimś rytuale. Gdy wybrzmiał największy hit Mother Mother - "Hayloft" - publiczność oszalała i zaczęła wykrzykiwać wersy refrenu w niebogłosy.
Trzeci dzień Open'era upłynął pod znakiem rapu, popu i elektroniki
Chwilę później odwiedziłam jeszcze Alter Stage, gdzie swój koncert miał Nemzzz. Brytyjski raper nie porwał mnie swoim występem - na scenie był bardzo statyczny, a publiczność do zabawy zachęcał jego DJ, stojący w tyle sceny za konsolą. Mimo to widać było, że młode osoby, które znały wcześniej twórczość artysty, doskonale bawią się do jego numerów. Wśród publiczności nie brakowało zaangażowanych słuchaczy, którzy ochoczo wymachiwali rękami w stronę sceny i próbowali dogonić gwiazdora, rapując pod nosem słowa jego piosenek.
Tuż przed 20:00 na Main Stage odbył się koncert, na który wielu uczestników Open'era czekało z niecierpliwością. Przy zachodzie słońca w Gdyni wystąpiła Little Simz, uznawana za jedną z najbardziej fascynujących i wizjonerskich współczesnych brytyjskich artystek. Zaprezentowała publiczności sporą dawkę hip-hopowych brzmień i choć nie wszyscy są fanami tego typu muzyki, na polu festiwalowym kompletnie nie było tego widać. Raperka przyciągnęła pod scenę spory tłum i niemalże wszyscy choć trochę kołysali się w rytm jej piosenek.
Kolejną gwiazdą, która przejęła Alter Stage, był Dean Lewis. Australijczyk zadbał o to, aby na Open'erze nie zabrakło popowych ballad i wzruszeń. Zaprezentował poruszające piosenki, w których główną rolę grały emocje. Były aranżacje na pianino i solówki skrzypcowe. Wokalista zaskoczył widzów świetnym kontaktem z publicznością - raz nawet zdecydował się zejść ze sceny, aby odśpiewać wersy utworu twarzą w twarz z fanami w pierwszych rzędach. Na sam koniec wziął od fanów flagę polski
Chwilę później powędrowałam z powrotem na Tent Stage, gdzie odbył się wyjątkowy spektakl FKA Twigs. Artystka zaprezentowała show, w którym nie było miejsca na niedociągnięcia. Pulsująca muzyka idealnie komponowała się z szalejącymi światłami stroboskopowymi. Hipnotyzujący głos artystki współgrał z energicznymi choreografiami. Na scenie pojawiali się półnadzy tancerzy, a cały koncert był połączeniem sensualności z surową robotycznością.
"Dziękuję, że jesteście tutaj dzisiaj z nami! Jesteście tacy piękni" - krzyknęła w pewnym momencie w stronę publiczności FKA Twigs. Fani ostrej muzyki elektronicznej z pewnością byli zachwyceni jej popisem. Na mnie największe wrażenie zrobiły aspekty wizualne, do których artystka mocno się przyłożyła.
Headlinerem wieczoru był zespół Muse, który powrócił na Open'era po kilku latach
O godzinie 22:00 tłum festiwalowiczów popędził pod Main Stage, gdzie miejsce miało historyczne wydarzenie - zespół Muse po trzech latach powrócił na Open'era. Grupa miała okazję występować na polskim festiwalu już w 2007, 2015 i 2022 r. i tym razem ponownie przyciągnęła uwagę tysięcy słuchaczy.
"Dobry wieczór, Polsko!" - wykrzyczał ze sceny na przywitanie wokalista Matthew Bellamy, co spotkało się z ogromnym entuzjazmem ze strony publiki. Już podczas pierwszej piosenki zespół pokazał, że będzie to koncert skondensowany, pełen wrażeń i mocnych, gitarowych melodii.
Na setliście nie zabrakło zarówno nowszych utworów, m.in. "Kill or Be Killed" czy "Won't Stand Down", jak i starszych szlagierów. Podczas "Supermassive Black Hole" widzowie głośno wykrzykiwali charakterystyczne zaśpiewy wokalisty, wtórując mu w tym karkołomnym zadaniu. Z kolei przy "Starlight" klaskali w rytm, tak jak przykazał im Bellamy.
W całym występie nie brakowało kontaktu z publicznością. Wiele piosenek wokalista odśpiewał na wybiegu, gdzie mógł być najbliżej swoich fanów. Zespół zadbał także o poruszające chwile - w pewnym momencie Bellamy zasiadł za pianinem i odegrał podniosłą pieśń.
Muzycy nie zapomnieli o wizualnej sferze swojego występu - niektórzy mogliby oskarżyć ich o przekroczenie granicy kiczu, lecz moim zdaniem rozwiązania, które zaprezentowali idealnie wpasowały się w klimat festiwalowego show. Na jednej z piosenek gryf gitary lidera rozświetlił się w ciemności, na innej w niebo wystrzelone zostały kolorowe serpentyny, a przez większość koncertu na scenie buchał także ogień.
Koncert na tak wielką skalę nie mógłby odbyć się bez wpadek. Muse zmuszeni byli zmierzyć się z problemami technicznymi - przy okazji niektórych piosenek mikrofon wokalisty przestawał działać. Najbardziej dało się to odczuć, gdy muzycy mieli już opuszczać scenę. Wówczas Bellamy próbował pożegnać się z polską publicznością, lecz nie było słychać ani słowa. Słuchaczom nie przeszkodziło to jednak w głośnym klaskaniu i wiwatowaniu.
Chwilę później w ręce perkusisty trafił działający sprzęt, dzięki czemu muzyk mógł przemówić do Polaków. Podziękował im za obecność na koncercie i podkreślił, że zbyt długo zwlekał wraz z kolegami, aby kolejny raz przyjechać do naszego kraju.
St. Vincent stała się moim tegorocznym odkryciem
Na zakończenie dnia wybrałam się jeszcze raz na Tent Stage, gdzie wystąpiła St. Vincent. Od wielu osób słyszałam pochwały na temat tej wokalistki, więc miałam spore oczekiwania, co nie zawsze jest dobre. Okazało się jednak, że artystka prędko trafiła do grona moich tegorocznych perełek Open'era.
Na scenę wkroczyła w białej pelerynie, a łuna światła, która się za nią roztaczała sprawiała wrażenie, że nie uczestniczymy w zwykłym koncercie, a w objawieniu. Już w pierwszych chwilach zaskoczyła mnie swoim mocnym wokalem i rockowym zadziorem. Była sensualna, prowokacyjna i chwilami zachowywała się jak prawdziwa wiedźma. Flirtowała z publicznością, nie czując żadnego wstydu.
"Cieszę się, że tutaj jestem. Cieszę się, że wróciłam" - zwróciła się w pewnym momencie do publiczności St. Vincent. Następnie wymieniła innych artystów, którzy zostali zaproszeni na tegorocznego Open'era - m.in. Massive Attack, Nine Inch Nails i Little Simz - doceniając ich twórczość. Zapowiedziała, że polska publiczność powinna już szykować się na sobotni występ Doechii, ponieważ jej zdaniem artystka rozpali scenę.
Momentalnie stałam się fanką jej głosu, a to, z jakim zaangażowaniem grała na gitarze, dopełniało cały wizerunek rockmanki. Chodziła po głośnikach, tarzała się po ziemi z instrumentem i całowała kolegę z zespołu tak, jakby jutra miało nie być. Tak właśnie powinno się kończyć piątkowe dni festiwalowe.