Reklama

Ozzy poważny na serio

I rzeczywiście, książka "I Am Ozzy", która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Grand Central Publishing, zaczyna się od takiego oto wstępu: "Teraz muszę jedynie przypomnieć sobie... Co za bzdety, przecież nic nie pamiętam... Acha, chyba że to..."

Bogaty życiorys

W rezultacie Osbourne przypomniał sobie dość, by zapełnić 391 stron, na których opowiada o swojej naznaczonej ubóstwem młodości spędzonej w angielskim Birmingham, o swoim "etacie" w Black Sabbath (któremu zawdzięcza zaszczytną obecność w Rock and Roll Hall of Fame), wreszcie o trzydziestoletniej karierze solowej - nie wspominając już o żonach, dzieciach, popularnym reality show "Rodzina Osbourne'ów", emitowanym w latach 2002-2005 na antenie MTV, czy o bataliach z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Mieszanka ta sprawiła, że "I Am Ozzy" zadebiutowała w lutym na drugim miejscu listy bestsellerów literatury faktu "The New York Times".

Reklama

Sam bohater autobiografii zapewnia, że plastyczność narracji i szczegółowość przytoczonych anegdot to zasługa współautora książki, Chrisa Ayresa.

- Wierz mi, gdybym miał usiąść przy stole z długopisem i kartką papieru, wciąż byłbym na (niecenzuralny przymiotnik) pierwszej stronie - mówi mi 61-letni muzyk, śmiejąc się do słuchawki. Rozmawia ze mną z Nowego Jorku, dokąd udał się, by wziąć udział w jednym z wielu spotkań promocyjnych poświęconych książce. - Pisanie książki to zajęcie dla ludzi, którzy wiedzą, jak to się robi. Ja natomiast w całym swoim życiu nie napisałem ani jednej. A odkąd żyję, przeczytałem ich może (niecenzuralny wyraz) pięć.

- Ayres wykazał się wielką inteligencją - kontynuuje. - Po prostu rozmawiał ze mną na zasadzie: "No dobra, opowiedz mi teraz o swoim dzieciństwie". W toku mojej opowieści zawsze pojawiał się jakiś wątek, który na jego prośbę rozwijałem. Mówił: "Opowiedz mi coś więcej o swoim ojcu, o swojej matce, o tym zdarzeniu, o tamtym..." Dzięki temu przypominałem sobie różne szczegóły.

- Dość szybko było po sprawie. Pamiętam, że kiedy oznajmił mi, że skończyliśmy, zapytałem go: "Chris, czy to ci wystarczy? Na pewno jest tego... o wiele więcej." A on na to: "Mam dość materiału na dwie książki, a wydawca chce tylko jedną."

Mity i legendy

Na kartach autobiografii Osbourne na przemian wyjaśnia i obala niezliczone mity i legendy, które narosły wokół jego osoby od czasu wydania debiutanckiego albumu Black Sabbath w 1970 roku. Do większości z nich odnosi się z pozbawionym jakiejkolwiek skruchy humorem.

- Nie jestem muzykiem, jestem amatorem - mówi Osbourne, który urodził się jako John i uparcie utrzymuje, że "Ozzy" był i jest nadal jedynie postacią, którą wykreował, by niezdarny i nieco nieśmiały chłopak mógł przeistoczyć się w gwiazdę rocka. - Wszystko to jest jedynie rolą, którą odtwarzam; jest karnawałem. Wszyscy myślą, że staram się planować kolejne wybryki, by szokować ludzi, ale to nieprawda. Ozzy'emu Osbourne rzeczy się po prostu przytrafiają.

A zatem miłościwie nam panującego Księcia Ciemności tak naprawdę nie interesuje satanizm?

- Satanizm interesuje mnie mniej więcej w takim stopniu jak gotowanie - odpowiada Osbourne. - A właściwie to chyba już gotowanie jest dla mnie ciekawsze. Nie jestem czcicielem Szatana, nigdy nim nie byłem. Mogę cię zapewnić, że nie siedzę teraz przy telefonie z diabelską maską na twarzy i nie wgryzam się swoimi kłami w starego, martwego nietoperza podczas naszej rozmowy.

- Ale wystarczy tylko, by padło słowo "Ozzy", a już każdy jest przekonany, że to wszystko prawda. Ludzie wyobrażają sobie, że siedzę sobie w pokoju hotelowym otoczony demonami i od rana do wieczora modlę się do diabła.

Owszem, w 1981 roku, podczas koncertu w Des Moines, stolicy stanu Iowa, odgryzł głowę żywemu nietoperzowi - ale utrzymuje, że był to czysty przypadek.

- Byłem święcie przekonany, że był to jeden z tych sztucznych nietoperzy, którymi ludzie straszą się w Halloween - zapewnia. - Scena była dosłownie pokryta gumowymi nietoperzami, którymi rzucali we mnie fani. To musiało być tak, że przez przypadek podniosłem żywego... To wcale nie było przyjemne.

O wiele poważniejszą sprawą był pozew, jaki w 1985 roku skierowali przeciwko Ozzy'emu rodzice nastolatka z Kalifornii, który zastrzelił się, słuchając albumu "Speak of the Devil". Wnoszący oskarżenie twierdzili, że ich syn odebrał sobie życie pod wpływem tekstu utworu "Suicide Solution" (tłumaczony błędnie jako "samobójcze rozwiązanie"; w istocie chodzi o "samobójczą miksturę" - przyp. tłum.), jak również jednego wersu pochodzącego z kompozycji "Paranoid": "Can you help me? Oh, shoot out my brains!" Zarówno w tej sprawie, jak i podobnej, wytoczonej muzykowi w 1991 roku, sąd orzekł, że żaden z tych utworów nie miał związku z samobójstwem chłopca.

- To fatalna pomyłka interpretacyjna - mówi Ozzy i wyjaśnia, że "Suicide Solution" opowiada o tragicznej śmierci Bona Scotta, wokalisty AC/DC, za którą pośrednio odpowiedzialny był alkohol (Scott usnął po alkoholowej libacji i we śnie śmiertelnie zakrztusił się własną treścią żołądkową - red.). - Ten tekst w sposób metaforyczny mówi o tym, że samobójstwo może przybierać "formę płynną"; nie sugeruje bynajmniej, że jest ono rozwiązaniem życiowych problemów.

Z dala od używek

Rozwiązaniem tym nie są również narkotyki i alkohol - tak twierdzi dziś Osbourne. I wie, co mówi: używki doprowadziły do tego, że kilkakrotnie wylądował na odwyku i niejeden raz popadł w konflikt z prawem. Dziś, jak zapewnia, jest czysty - nie chce jednak wybiegać myślą poza obecny dzień. W przeszłości zdarzało mu się rozgłaszać wszem i wobec, że zerwał z nałogiem, by po krótkim czasie znów wpaść w jego szpony.

Zobacz teledysk "In My Life":

- Dziś jestem trzeźwy. Podchodzę do tego w ten sposób, że raz na jakiś czas funduję sobie dzień bez alkoholu i bez żadnych narkotyków.

- Dzięki temu moje życie stało się łatwiejsze - dodaje. - Ludzka egzystencja i tak jest bardzo skomplikowana. Ćpanie i picie tylko utrudniało mi radzenie sobie z moim życiem. Po każdej takiej hulance wisiałem następnego dnia ze cztery godziny na telefonie, albo przepraszając za to, co zrobiłem, albo próbując wygrzebać się z gówna, w które wdepnąłem minionej nocy. Ta wina towarzyszyła mi cały czas. To zabawne - kiedy jesteś trzeźwy, spoglądasz wstecz na to, co zrobiłeś, i myślisz sobie: "Ależ ze mnie musiał być szalony..." - Ozzy znów kończy wypowiedź niecenzuralnym wyrazem.

- Teraz przynajmniej kładę się spać i budzę z czystym sumieniem. Wiem też, że co się stało, to się nie odstanie.

Zobacz "Suicide Solution" w wersji live:

Mimo wszystkich upadków, które zaliczył po drodze, Osbourne utrzymał się na scenie, sprzedając w ciągu swojej kariery ponad sto milionów płyt i zapisując się w historii muzyki takimi singlami jak "Crazy Train" (1980), "Flying High Again" (1981), "Shot in the Dark" (1986), "Close My Eyes Forever" (1989) and "Mama, I'm Coming Home" (1992). Być może to właśnie jego kontrowersyjna osobowość pomogła mu nie zatracić muzycznej jakości w czasach, gdy wielu jego rówieśników łagodnie przeszło w stan praktycznego spoczynku.

- Chyba nie mogę narzekać - mówi. - Dzięki temu, chociaż nie była to przyjemna metoda, moje nazwisko nieprzerwanie coś znaczyło. Po tych wszystkich latach w branży dalej nagrywam płyty, a w końcu wiemy, że rock'n'roll żywi się sensacją. Ale czasami to staje się takie poważne... Prawda?

- Czasami chciałbym, żeby ludzie pojęli, że to tylko rozrywka. Moją muzyką staram się jedynie dać ludziom chwilę dobrej zabawy. Jestem rockmanem; moją misją nie jest zbawianie świata.

Osbourne, który pojawia się również na nowej solowym albumie Slasha - gitarzysty Guns 'N Roses i Velvet Revolver - idzie za ciosem: wkrótce ukaże się jego kolejna płyta, zatytułowana "Scream". Początkowo krążek miał nazywać się "Soul Sucka", ale muzyk zmienił decyzję pod wpływem protestów internautów. Na tej pierwszej od czasu "Black Rain" (2007) płycie z nowymi kompozycjami Osbourne'a na gitarze gra Gus G., Grek z pochodzenia, znany również z działalności w grupie Firewind. Co ciekawe, pochodzący z tego wydawnictwa utwór "Let Me Hear You Scream" będzie miał swoją premierę w jednym z kwietniowych odcinków serialu "CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku".

Jaka więc jest ta nowa płyta?

- To bardzo ciężkie granie - odpowiada Osbourne. - To swoiste skrzyżowanie Black Sabbath i Ozzy'ego, mieszanka obu tych stylów. Nie planowałem takiego efektu końcowego - tak po prostu wyszło. Tak, w dużej mierze jest to bardzo ciężki materiał i... Cóż, mam po prostu nadzieję, że się spodoba.

Osbourne ma również w planach wznowienie - po kilkuletniej przerwie - cyklu koncertowego Ozzfest. Nie myśli jednak o kolejnym "powrocie" Black Sabbath. Po raz ostatni wyruszył z zespołem w trasę w 2005 roku, a od tego czasu cała ekipa zebrała się w starym składzie tylko raz, na odsłonięciu gwiazdy Osbourne'a w hollywoodzkiej Alei Sław. Obecnie Ozzy jest na wojennej ścieżce z gitarzystą Tony Iommim, którego pozwał za przywłaszczenie sobie praw do nazwy Black Sabbath. Co prawda jest ona jego własnością od 1979 roku, ale Osbourne twierdzi, że zawarta wówczas umowa uległa anulowaniu w 1997 roku, kiedy to zespół znów zaczął grać w oryginalnym składzie, a on sam i jego żona (a zarazem menedżerka) Sharon przejęli kontrolę prawną nad działalnością grupy. Rockman utrzymuje, że znakiem firmowym Black Sabbath powinni dysponować w równym stopniu wszyscy muzycy tworzący pierwotny skład grupy: - Osbourne, Iommi, basista Terry "Geezer" Butler i perkusista Bill Ward.

Iommi i Butler koncertują obecnie pod szyldem Heaven and Hell z muzykami, którzy dołączyli do Black Sabbath w późniejszym czasie. Mimo ostrych słów, jakie znalazły się w sądowym pozwie, Osbourne wciąż ciepło wypowiada się o dawnych kolegach ze sceny.

- Niech im Bóg błogosławi. Zawsze będę kochał tych chłopaków. Dzwonię do Billa Warda co tydzień. Rozumiesz, gadam z nim cały czas. Kocham go. Kocham ich wszystkich, rozumiesz. Nie będę zaczynał na nich wygadywać, bo nie mogę o nich powiedzieć nic złego, rozumiesz?

Osbourne wziął rozbrat nie tylko z zespołem (przynajmniej na razie), ale też z telewizją. Reality show "Osbournes Reloaded" (2009) okazał się klapą. Jego żona i córka Kelly planują ponoć nowe przedsięwzięcie pod tytułem "Rodzinne wartości Osbourne'ów", ale Ozzy nie zamierza bynajmniej brać w nim udziału.

- Nigdy nie mówię nigdy, ale muszę szczerze powiedzieć, że tak naprawdę telewizja mnie nie kręci. To (niecenzuralne słowo) "Reloaded"? Od samego początku byłem temu przeciwny. Kiedy zdjęli to z anteny, dzięki Bogu zresztą, byłem bardzo zadowolony. Nie mam parcia na szkło. Najważniejszy jest dla mnie rock'n'roll.

- Zawsze fascynowało mnie to, że "Rodzina Osbourne'ów" w ogóle się przyjęła. Powiem ci w sekrecie: do dziś nie wiem, jak to się stało, że sprawy potoczyły się właśnie tak. A ludzie w ogóle nie mieli pojęcia, że przez całe życie grałem rocka! Zatrzymywali mnie na ulicy i pytali: "Co pan teraz porabia?" "A takie tam, gram sobie mojego rocka." "Poważnie, tym też się pan zajmuje?"

- Byłem zdumiony, że ludzie znali mnie tylko z telewizyjnego reality show - kończy Osbourne. - Wcale mi się to nie podoba...

Gary Graff, "The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: show | reality show | książki | rock | Ozzy Osbourne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy