Within Temptation: Muzyka nie musi już szokować, straszniejsze rzeczy widzimy na co dzień [WYWIAD]
W przyszłym roku holenderski Within Temptation będzie obchodzić trzydziestolecie działalności, ale tempa bynajmniej nie zwalnia. Niedawno zespół wydał singiel "Sing Like a Siren" wraz z ukraińską artystką Jerry Heil, a także opublikował film dokumentalny ukazujący jego czynne wsparcie dla broniącej się przed rosyjską agresją Ukrainy. Między innymi o tym opowiedziała nam wokalistka i liderka grupy, Sharon den Adel.

Jarosław Kowal, Interia Muzyka: W pierwszym zdaniu waszego niedawno opublikowanego filmu dokumentalnego odpowiadacie na pytanie o to, czy zespoły muzyczne powinny angażować się w politykę. Myślę, że piętnaście czy dwadzieścia lat temu można było takie dywagacje prowadzić, ale dzisiaj niemal każda decyzja ma charakter polityczny. Nawet o tym, w jakich państwach występujecie, a w jakich nie.
Sharon den Adel: - Tak rzeczywiście jest. Wydaje mi się, że dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek dotąd istotne jest, by podejmować dobrze przemyślane decyzje. Dawniej mogliśmy dyskutować na tematy polityczne podobnie jak na każde inne, a później po prostu wrócić do swoich codziennych zadań, ale dzisiaj świat jest znacznie bardziej podzielony. Mamy skrajnie odmienne, zwalczające siebie nawzajem punkty widzenia. To nie jest już nawet kwestia opowiadania się po stronie lewicy albo prawicy, tylko życia w demokratycznym albo niedemokratycznym społeczeństwie. Właśnie to jest obecnie na szali. Nazwa partii politycznej, za jaką się opowiadamy ma drugorzędne znaczenie.
Druga strona medalu jest taka, że wiele osób czuje się zobowiązanych do uczestniczenia w tej dyskusji, bo uchodzi za przyciągającą uwagę mediów. Widać to zwłaszcza w muzyce pop. Jej gwiazdy często wygłaszają płytkie opinie niepoparte żadnym działaniem, ale może jest w tym jakaś wartość, bo nawet jeżeli z pobudek oportunistycznych, to jednak uwaga świata zostaje zwrócona na istotne problemy?
- Żyjemy w takim momencie historii, że nawet osoby zajmujące się prostą i przyjemną muzyką do radia mają świadomość konsekwencji swoich słów. Na przykład dla wielu Amerykanów bardzo ważne było zdanie Taylor Swift w kwestii ostatnich wyborów prezydenckich. Kiedy już wiesz, jaki możesz wywierać wpływ na innych, zazwyczaj odczuwasz większą odpowiedzialność za swoje słowa. Dzięki temu poznajemy też prawdziwe oblicze osób, których muzyki słuchamy.
W metalu może się to objawiać chociażby w ten sposób, że prawie nikt nie namawia już do palenia kościołów.
- Myślę, że wiele z tych zespołów kiedy głosiły w przeszłości takie hasła, nie spodziewały się traktowania ich na poważnie. To było nowe zjawisko i nikt nie wiedział, że może doprowadzić do realnych konsekwencji. Pod koniec ubiegłego stulecia shock rock cieszył się sporym zainteresowaniem, ale artyści często wcale nie stali za tym, o czym śpiewali. Chcieli po prostu wstrząsnąć publicznością. Dzisiaj każdy zastanowi się dwa razy przed sięgnięciem po kontrowersyjne tematy, bo wiadomo już, że wielu słuchaczy odbiera teksty bardzo dosłownie. Wynika to poniekąd z tego, że wszelkie kwestie światopoglądowe są silnie nacechowane emocjonalnie. Napięcie wokół nich jest bardzo intensywne i nawet w najdrobniejszych sprawach trudno zachować dystans. Shock rock i postacie pokroju Marilyna Mansona nie są już potrzebni, straszniejsze rzeczy widzimy w prawdziwym świecie. Ta metoda już po prostu nie działa. Zamiast kreowania szokujących postaci, ważniejsza jest dzisiaj szczera i autentyczna wypowiedź na tematy, które szokują nas na co dzień. Oczywiście ma to sens tylko wtedy, gdy naprawdę czuje się taką potrzebę. Trochę mnie to smuci, że przemysł muzyczny nie jest kolektywnie bardziej stanowczy w wygłaszaniu sprzeciwów społecznych. Nie ma dzisiaj nikogo na miarę Boba Dylana z lat 60. (śmiech). W jego słowach było przede wszystkim nawoływanie do pokoju, ale nie dałoby się tego przełożyć jeden do jednego na współczesność, bo kiedy twój kraj jest atakowany, nie masz szans na pokój. Musisz walczyć i bronić się. Ukraina właśnie to od kilku lat robi.
Myślisz, że niektórzy artyści nie zabierają głosu, bo mają świadomość, jak głęboko podzielone jest społeczeństwo i wiedzą, że tyczy się to również ich fanów, więc nie chcą ryzykować utratą części z nich?
- Na pewno niektóre osoby tak to sobie kalkulują, bo mogą dzięki temu występować w krajach, co do polityki których można mieć wątpliwości. To nie musi wynikać ze złych intencji, może być kwestią nieświadomości albo zmiany okoliczności. Sami graliśmy kiedyś w Rosji, bo czuliśmy, że chociaż nie podzielamy wartości reprezentowanych przez władze kraju, to możemy swobodnie przedstawiać nasze. Teraz nie jest to już możliwe. Wojna wszystko zmieniła. Nie gramy tam, gdzie nie możemy głośno mówić o wolności i równouprawnieniu każdej osoby w społeczeństwie. Prawa kobiet, prawa osób LGBTQ+, prawa wszelkich mniejszości są dla nas ważne. Jeżeli nie możemy o tym głośno mówić w jakimś miejscu, to nie przyjeżdżamy do niego.
To trudny temat i różnie można do niego podchodzić. Rozmawiałam ostatnio chociażby z dwoma naszymi dźwiękowcami i powiedzieli, że nie do końca się z takim podejściem zgadzają, bo w każdym kraju ludzie są podzieleni i nawet w tych, gdzie dominują reżimy istnieją duże grupy prodemokratyczne. Dla nich występ zespołu reprezentującego podobne wartości mógłby okazać się pokrzepiający. Rozumiem to, ale musiałabym ryzykować zdrowiem i wolnością mojego zespołu oraz ekipy. Nie chciałabym brać na siebie takiego obciążenia.
W filmie dokumentalnym stanowczo stwierdziłaś, że nigdy więcej nie wystąpicie w Rosji, ale niektóre zespoły rezygnują z tego rodzaju protestu, co jest nie tyle wynikiem zmiany zdania i poparcia dla wojny wywołanej przez Putina, a raczej poczucia, że po trzech latach temat nie jest już aktualny. Po prostu zapominają o wojnie, która nie dotyka ich bezpośrednio. Myślę, że właśnie dlatego film "Within Temptation - The Invisible Force" jest potrzebny - przypomina, że to jeszcze nie koniec.
- Dokładnie taki był powód, dla którego postanowiliśmy nakręcić ten dokument, ale to nie była decyzja podjęta naprędce. Kilka lat temu graliśmy na Atlas Festivalu w Kijowie, a później, tuż przed wybuchem wojny, poproszono nas, żebyśmy wrócili. Impreza została oczywiście odwołana, ale poznaliśmy się z organizatorami, wymieniliśmy kilka wiadomości i po jakimś czasie zostaliśmy zaproszeni do udziału w wielogodzinnym maratonie online z muzyką, którego celem było uświadomienie ludzi o sytuacji panującej w Ukrainie. Zgodziliśmy się jako jeden z wielu zespołów z całego globu.
W zeszłym roku wracałam do Ukrainy dwukrotnie, między innymi po to, by nakręcić z Aleksem Yarmakiem teledysk do "A Fool's Parade". Robert (Westerholt - gitarzysta zespołu i mąż Sharon) jeździł w tym czasie po całej Ukrainie z organizatorami festiwalu, odwiedzali ośrodki rewalidacyjne i szkoły. Pokazywali, czym się zajmują i uświadamiali, dlaczego związane z nimi organizacje, które nie pozwalają, by świat odwracał spojrzenia od wojny, są tak istotne. Po każdej kolejnej wizycie w Ukrainie mieliśmy coraz więcej znajomych. Kiedy ten konflikt się zaczął, w poświęconych mu utworach przyjmowaliśmy pozycję domniemywającą. Zastanawialiśmy się, jakby to było, gdybyśmy żyli w państwie zaatakowanym przez inne państwo. Kiedy jednak opuściliśmy bezpieczną strefę i pojechaliśmy na miejsce, wszystko stało się realne. Zetknęliśmy się z osobami, które naprawdę przechodzą przez tę koszmarną sytuację, dzięki czemu nasze historie otrzymały prawdziwe twarze, a my poczuliśmy się bardziej zaangażowani.
Ktoś nas w tym czasie zapytał, czy skoro jesteśmy zespołem od blisko trzydziestu lat, to nie myśleliśmy o nakręceniu filmu dokumentalnego. Akurat byliśmy po obejrzeniu dokumentów kilku zespołów, które zupełnie się nam nie podobały. Za każdym razem wyglądało to tak samo - producent siedział na kanapie i wygłaszał superlatywy (śmiech). Czuliśmy, że da się ten format przełamać i zrobić coś bardziej przydatnego. Uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie opowiedzieć o muzyce. Nie tylko naszej, raczej o tym, jak muzyka wpływa na ludzi żyjących i tworzących w tak trudnych warunkach jak wojna. Wiele doświadczeń, sytuacji i możliwości zbiegło się akurat w czasie i dlatego ostatecznie powstał taki, a nie inny film.
Większość osób chwali wasze działania i jest wdzięczna za koncerty w Ukrainie w tym trudnym czasie, ale pewnie spotykasz się również z negatywnymi komentarzami.
- Oczywiście, nie raz słyszeliśmy, że powinniśmy się zamknąć i nie angażować w politykę (śmiech). Zdarzają się też osoby, które wytykają, że powinniśmy opowiadać nie tylko o Ukrainie, ale również o innych konfliktach na świecie. Są wreszcie takie, którym mózgi zostały wyprane przez propagandę, bo w ich państwach nie ma niezależnych mediów. Nic nigdy nie jest w stu procentach obiektywne, ale media w których przedstawiane są różne punkty widzenia i nikt nie jest uciszany są dzisiaj niezwykle ważne. Propaganda działa jak kiepska piosenka puszczana w kółko w radiu - w końcu i tak wpadnie ci w ucho. Szczególnie podatne są młodsze osoby, które od dziecka słyszą, że w jakimś kraju żyją sami źli ludzie i robią okropne rzeczy. Kiedy dorasta się z takim obrazem, trudno wyrzucić go z głowy. Na podobnej zasadzie zawsze wszyscy myśleliśmy, że Ameryka jest niesamowita z tymi jej wielkimi filmami o niezłomnych superbohaterach. Dzisiaj już wiemy, że jest trochę inaczej (śmiech). Wiemy, że to nie jest kraj samych bohaterów, ale przynajmniej wciąż jest krajem demokratycznym. To jest największą różnicą w porównaniu z Rosją. Demokracja nie jest ustrojem idealnym, a w dodatku trudno się jej broni, bo jest znacznie bardziej delikatna od autokracji i jednego dyktatora trzymającego całe państwo w garści, ale niczego lepsze człowiek póki co nie wymyślił.
Lata temu czytałem w szkole o ludziach szukających schronienia w kanałach w trakcie II wojny światowej i o tym, jak śpiewali, by dodać sobie otuchy. Muzyka - nie w romantyzowany, tylko bardzo dosłowny sposób - jest tym, po co sięgamy w najczarniejszej godzinie?
- Tak uważam. Najbardziej magiczne momenty to te, kiedy uda się nawiązać silną, wielostronną więź z zespołem i z publicznością. Jesteśmy wtedy jednością. Znam to też z drugiej strony, bo nie raz kiedy byłam wśród publiczności, miałam wrażenie, że wszyscy wokół nadajemy na identycznych falach. To wyjątkowa właściwość specyficzna tylko dla muzyki. Nawet zresztą kiedy jesteśmy sami i słuchamy w domowym zaciszu, muzyka pomaga w przetrawieniu różnych emocji. Wyciska zalegające w nas łzy i przywraca uśmiech na twarzy.
Jakie momenty w blisko trzydziestoletniej historii Within Temptation wspominasz najlepiej, a jakie najgorzej?
- Na pewno trudne był te momenty, kiedy ktoś odchodził z zespołu i świadomość, że nie będziemy się już tak często widywać. Podpisywanie niekorzystnych umów, przez które czuliśmy się zakłóci w kajdany przez wydawców to też złe wspomnienia. Wielu muzyków przechodziło przez coś podobnego. Jeżeli chodzi o dobre wspomnienia, to dwie rzeczy są mi szczególnie bliskie - pierwszy album i pierwszy teledysk. Emocje, jakie temu towarzyszą są niepowtarzalne. Dokument, który niedawno wypuściliśmy również jest czymś wyjątkowym i jestem dumna z bycia jego częścią. To kwestia nie tylko tego wszystkiego, o czym już rozmawialiśmy, ale też możliwości uporządkowania własnego życia w czasach, kiedy nic nie jest pewne, a na każdym kroku wydaje się czyhać niebezpieczeństwo.
Utworami, które przez te trzy dekady wykonywaliście na żywo najczęściej są oczywiście "Mother Earth", "Ice Queen" i "Stand My Ground", ale sprawdziłem również te najrzadziej wykonywane i są to "It's the Fear", tylko cztery razy pomiędzy 2004 a 2007 rokiem, "Pearls of Light" z debiutanckiego albumu, tylko dwa razy w 1997 roku, oraz "A Demon's Fate", tylko raz, w 2011. Dlaczego nie sprawdzają się podczas koncertów?
- Ludzie często chcą słuchać tego, co znają najlepiej. Tyczy się to zwłaszcza festiwali, gdzie publiczność przychodzi nie tylko dla nas, a występy są krótsze. Jeżeli chodzi jednak o te trzy utwory, to wydaje mi się, że w zespole są tak samo niepopularne, jak wśród publiczności (śmiech). Są w porządku, to w końcu nasze utwory, ale mamy ciekawsze (śmiech). Nigdy jednak nie wiadomo, może któregoś dnia jeszcze po nie sięgniemy.