Basista Limp Bizkit zmarł w wieku zaledwie 48 lat. Zagraniczne media ujawniają okoliczności jego śmierci
19 października światem metalu wstrząsnęła przykra wiadomość o odejściu współzałożyciela i basisty kultowej grupy Limp Bizkit, Sama Riversa. Muzyk zmarł w wieku zaledwie 48 lat. Teraz w zagranicznych mediach pojawiły się pierwsze szczegóły, dotyczące okoliczności jego śmierci.

Kilka dni temu zespół Limp Bizkit poinformował w mediach społecznościowych o śmierci swojego wieloletniego basisty, Sama Riversa. "Dziś straciliśmy naszego brata. Naszego członka zespołu. Nasze serce. Sam Rivers nie był tylko naszym basistą - był czystą magią. Pulsem pod każdą piosenką, spokojem w chaosie, duszą w dźwięku. Od pierwszej nuty, którą zagraliśmy razem, Sam wnosił światło i rytm, którego nie da się zastąpić. Jego talent był niezwykle naturalny, jego obecność niezapomniana, a serce ogromne" - pisali koledzy z formacji.
Muzyk odszedł niespodziewanie, choć borykał się z poważnymi problemami z wątrobą, czego przyczyną było uzależnienie od trunków. W 2015 r. muzyk opuścił na pewien czas szeregi zespołu, aby przejść przeszczep organu.
"Był człowiekiem, którego spotyka się raz w życiu. Prawdziwa legenda wśród legend. Jego duch będzie żył wiecznie w każdym rytmie, każdej scenie, każdym wspomnieniu. Kochamy Cię, Sam. Będziemy nosić Cię w sercach, zawsze" - można było przeczytać w pożegnalnym wpisie Limp Bizkit.
Szczegóły śmierci basisty Limp Bizkit
Tuż po odejściu basisty przyczyna jego śmierci nie została ujawniona. Teraz zagranicznym mediom udało się dotrzeć do pewnych szczegółów. Jak podaje portal TMZ, 18 października władze hrabstwa St. Johns na Florydzie zostały wezwane do "nieprzytomnej osoby z zatrzymaniem krążenia". Co więcej, z dokumentów wynika, że zgłoszenie oznaczone zostało mianem "zgonu z udziałem personelu medycznego". Oznacza to, że pacjent odszedł, będąc wcześniej objętym opieką medyczną z powodu poważnej choroby, zagrażającej życiu, która prawdopodobnie w bardzo krótkim czasie doprowadzi do śmierci.
Co dalej z Limp Bizkit? Po śmierci Sama Riversa grupa zamierza zagrać zaplanowane koncerty
Wielu fanów zadaje sobie pytanie, co stanie się z Limp Bizkit po śmierci jednego ze współzałożycieli. Okazuje się, że kultowa grupa zamierza kontynuować swoją karierę i zagra zaplanowane wcześniej koncerty. Organizator wydarzenia w Meksyku, na którym legendarna kapela ma wystąpić już 29 listopada, przekazał posiadaczom biletów komunikat, z którego wynika, że nie mają o co się martwić.
"W tak ważnym dla zespołu i jego fanów momencie Limp Bizkit postanowili zagrać 29 listopada na Explanada Estadio Azteca w Meksyku, w ramach trasy koncertowej 'Gringo Papi Tour 2025'. Tej nocy każdy riff i każdy krzyk tłumu będą rezonować ku czci wspaniałego dziedzictwa, jakie Sam pozostawił nu metalowi, ponieważ jego energia nigdy nie ustanie. Do zobaczenia wkrótce!" - czytamy w oświadczeniu.
Polacy również zastanawiają się, co z koncertem Limp Bizkit w naszym kraju. Kultowa grupa miała bowiem 3 czerwca 2026 r. zawitać do krakowskiej Tauron Areny, aby dać występ w ramach kolejnej edycji Impact Festivalu. Bilety na wydarzenie trafiły do sprzedaży dziś przed południem, a organizatorzy nie wydali żadnego oświadczenia, informującego o tym, że koncert Limp Bizkit miałby zostać odwołany.
Kim był Sam Rivers?
Basista Sam Rivers był obok wokalisty Freda Dursta oraz perkusisty Johna Otto jednym z współzałożycieli Limp Bizkit. Formacja powstała w 1994 r. Do składu dołączyli później DJ Lethal i gitarzysta Wes Borladn. Zespół zyskał na popularności na fali wschodzącego w tamtym czasie gatunku zwanego nu metalem. Albumy takie jak "Significant Other" czy "Chocolate Starfish and the Hot Dog Flavored Water" dziś uznawane są za absolutne klasyki, a hity "Break Stuff", "Nookie" lub "Rollin' (Air Raid Vehicle)" skradły w ostanim czasie serca także młodszych słuchaczy, stając się wyjątkowo popularne na TikToku.
Rivers pojawił się na każdym wydawnictwie Limp Bizkit, wykraczając nawet poza swoje standardowe instrumentarium. W 2003 r. nagrał bowiem partie gitary na "Results May Vary", po tym, jak Wes Borland tymczasowo opuścił grupę. W 2015 r. drogi basisty i zespołu się rozeszły. Skupił się wówczas na pracy nad sobą i walce z uzależnieniem od alkoholu. Do formacji powrócił w 2018 r. i grał z nią aż do samego końca.









